Projekt graficzny okładki
Mariusz Banachowicz
Skład i łamanie
Agnieszka Kielak
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.
© Copyright by Skarpa Warszawska, Warszawa 2020
© Copyright by Jacek Piekiełko, Warszawa 2020
Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-66644-23-6
Wydawca
Agencja Wydawniczo-Reklamowa
Skarpa Warszawska Sp. z o.o.
ul. Borowskiego 2 lok. 24
tel. 22 416 15 81
03-475 Warszawa
[email protected] www.skarpawarszawska.pl
Konwersja: eLitera s.c.
Polana to
Spomiędzy drzew
Przyjęła mnie
W szorstkości swe
Bym zaległ był,
Jestestwem wnikł
W kolejnych wielkich
Rzeczy bieg […]
Piotr Rogucki, Łąka 1
List drugi
Czuję się, jakby moje ciało owinięto
w wilgotne prześcieradło. Paruję.
Z dnia na dzień skórę zaczynają porastać
gęste lasy równikowe.
Żyły pompują błotnistą, szarą maź. Paprocie,
drzewa kamforowe, palmy
wrastają we mnie korzeniami, pijąc zachłannie to,
co się teraz we mnie skrapla.
Tęsknotę za tobą.
Agnieszka Gałązka, Listy z Japonii
Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym
20% rabatu na kolejne zakupy na litres.pl z kodem RABAT20
PROLOG
Mężczyzna czuje, jak wielki ciężar spada mu z serca. Ma wrażenie, jakby unosił się nad ziemią. Ten dzień zapamięta do końca życia. To początek i koniec, alfa i omega, powiedzenie demonom „stop”, wyjście z tej chorej sytuacji i równocześnie niepewność każdej następnej chwili.
– Wiesz, co teraz masz zrobić? – Z ciemności dobiega niski głos.
– Tak – odpowiada, czując, jak krople potu ściekają mu po skroniach. W powietrzu unosi się odór jego nieświeżego oddechu, ograniczany jedynie przez przeźroczystą folię umieszczoną na drewnianej kratce. Wstydzi się z tego powodu. Może nawet bardziej niż występku, którego się dopuścił.
– Bóg nagradza odważnych – słyszy jeszcze. Następnie zapada niezmącona żadnym dźwiękiem cisza. Tego chyba najbardziej potrzebował. Ciszy w swojej głowie, braku natarczywych myśli. Wychodzi na zewnątrz. Stare latarnie emitują zaledwie poświatę żółtego światła. Mocny wiatr rozsiewa ziąb październikowego wieczoru. Nie jest jednak w stanie przegonić cząsteczek smogu zalegających w powietrzu.
Mężczyzna idzie wolno, powłóczy nogami, starając się odwlec w czasie realizację postanowienia, które uczynił. Czuje się przegrany, ale nie z powodu ostatniego czynu, którego się dopuścił, lecz ogólnie, takie miał życie, ciągle na bakier z prawem. Teraz zawładnęła nim ogromna ulga. Odkąd powziął tę decyzję, po raz pierwszy od dłuższego czasu udało mu się przespać całą noc. Nie budził się z koszulką mokrą od potu, nie krzyczał przez sen, nie wstawał z łóżka, by tępo wpatrywać się w bezbrzeżną ciemność spowijającą wiekowe osiedle, na którym mieszkał.
Rodzina jakoś sobie z tym poradzi. Musi wziąć się w garść. To nie pieprzony serial, w którym porządny obywatel, nauczyciel chemii, zaczyna pichcić metę, by zdobyć pieniądze dla swojej rodziny. Mężczyzna próbuje tłumaczyć sobie, że pośrednio też chciał poprawić byt bliskich. Zaraz jednak odpycha od siebie wszelkie usprawiedliwienia.
„Zrobiłeś to z bezwzględnego strachu, skurwysynu” – słyszy własne myśli.
Obawia się, że jego dzieci i żonę będą wytykać palcami. Zostaną na zawsze naznaczeni. To, co zrobił, stanie się piętnem, dożywotnim brzemieniem, które będą musieli nosić. Czy mu wybaczą?
Idąc dalej, patrzy na odpadający tynk budynków, upstrzone od graffiti mury i walające się wzdłuż ulicy śmieci. To miasto jest okropne. Nie ma pojęcia, jak mógł spędzić w nim większość życia. Wszędzie pełno bezpańskich psów i ich odchodów. Jeden wielki szalet, którego więcej nie będzie musiał oglądać, i to jest jedyna pozytywna wiadomość związana z jego przyszłością.
Naraz dopada go potężne drżenie rąk. Spogląda przed siebie na zachodzącą poza budynki ulicę, ale widzi coś całkiem innego. Palce zaciskające się na miękkiej szyi, która poprzez błyskawiczne, silne ukrwienie staje się twarda jak skała. Język ofiary wysunięty pomiędzy wargami to ostatnia próba złapania oddechu. Wytrzeszczone oczy wyrażają niezrozumienie, żal i jednocześnie nienawiść. To spojrzenie wraca w każdym koszmarze. Przez sekundę rozważa, czy nie zwolnić ucisku, nie przekraczać granicy, zza której nie będzie już powrotu. Wtedy uświadamia sobie, że nie może się wycofać, że zrobił jeden krok za daleko. Po tym wszystkim nie podadzą sobie dłoni, nie przeproszą i nie odejdą każdy we własnym kierunku. Są jak wypuszczone z klatek wygłodniałe zwierzęta. Na koniec czuje satysfakcję. Dawno nie łamał karków, a jeśli już, to on wydawał wyroki i nie tykał się brudnej roboty, może tylko czasami.
Cel jego podróży jest tuż za rogiem. Nigdy wcześniej nie był w tym miejscu. Może raz, wiele lat temu, gdy doszło do bójki podczas wesela brata. Nic z tego jednak nie pamiętał. Alkohol wszystkie wydarzenia wymazał z pamięci.
Teraz czuje wielkie pragnienie. Trzęsie się cały, jego ciało skręca się z nerwów, które ukoić może tylko solidna dawka czystej wódki. Jak na zawołanie po prawej stronie chodnika lśni neon Żabki, ostatniego bastionu walki z prohibicją.
Od razu kieruje się do lady, za którą znudzona kasjerka ostentacyjnie żuje gumę.
– Małpkę czystej – rzuca mężczyzna, rozglądając się wokół. W sklepie grupka osiemnastolatków hałaśliwie zastanawia się nad wyborem piwa.
– Z lodówki? – pyta ekspedientka, jakby mężczyzna miał wypisane na twarzy, że opróżni zawartość buteleczki jak najszybciej.
– Obojętnie.
Dostaje ciepłą wódkę.
– Jedenaście pięćdziesiąt.
Mężczyzna drżącą dłonią sięga najpierw po buteleczkę, zdejmuje zakrętkę i przechyla czystą do gardła, wypijając ją jednym haustem. Kobieta kładzie dłoń na ukryty przycisk wzywający ochronę, mając przeczucie, że klient nie ureguluje rachunku. Młodzież milknie, oglądając patostream na żywo.
– Ty… patrz. Ja pierdolę… – mówi jeden z chłopaków.
Mężczyzna spogląda na jego irytujący uśmieszek, po czym przenosi wzrok na kasjerkę, zapewniając:
– Zaraz zapłacę.
– Ale cię przysrało, żulu. – Ten sam