Saga rodu z Lipowej 20: Zuchwała intryga. Marian Piotr Rawinis. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Marian Piotr Rawinis
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Исторические приключения
Год издания: 0
isbn: 9788726167009
Скачать книгу
Konrada dokucza mojemu ojcu. Chce, żeby Konrad wziął posag, a mój ojciec nie może mu nic wypłacić, póki nie ma dziecka. Więc musi być dziecko.

      Roksana przyglądała się dziewczynie z zastanowieniem.

      – Stale to słyszę – westchnęła. – Dziecko, wnuk, posag. A gdzie tu jest miejsce dla ciebie, Elżbietko? Gdzie jest miejsce na twoje uczucia? Co ty o tym myślisz, czego pragniesz? My kobiety winnyśmy sobie pomagać. Tylko chciałabym ci pomóc mądrze, wedle tego, czego sobie życzysz. Czego więc ty pragniesz?

      – Chcę mieć syna – oznajmiła Elżbietka.

      Nie powiedziała jeszcze, że opieka matki bywa wielce dokuczliwa i najchętniej by się od niej uwolniła, przynajmniej po części. Nie mogła tego zrobić, póki nie miała dziecka.

      – A Konrad? – zapytała Roksana. – Czego on oczekuje?

      – Tego samego. Potem, gdy już będziemy mieli dziedzica, wszystko inne jakoś się ułoży…

      Roksana nie była o tym przekonana, ale obiecała pomoc.

      * * *

      Jan ze Szczekocin pokazał się wkrótce potem w Dolinie, przywożąc upominki dla swojego wnuka, którego jeszcze nie miał.

      – Cóż to, Konradzie – pytał syna. – Czemu nie ma nawet zapowiedzi twojego potomka? Czy starasz się za mało, czy może twoja żona jest niezdolna urodzić dziecko?

      Konrad milczał.

      – Bóg nie dał – powiedział później, kiedy już wymyślił sobie usprawiedliwienie.

      – Bóg? – prychał Jan ze Szczekocin. – W tych sprawach trzeba pomóc Panu Bogu. Chyba za mało się starasz.

      Był niezadowolony, wodził wzrokiem za Elżbietką i dziwował się synowi, że tak mało zajmuje się młodą małżonką.

      – Na twoim miejscu rzadko opuszczałbym alkowę – dogadywał.

      Był mocno nierad, bo pan Jeno powtórzył to, co już wcze¬śniej dobitnie wyjaśnił Konradowi.

      – Będzie syn, będzie posag.

      Inni też nieco się dziwowali brakiem potomstwa Konrada i jego żony. Hedwiga radziła szwagierce pojechać do klasztoru na Jasnej Górze, by prosić Najświętszą Pannę o wstawiennictwo.

      – Pomaga – twierdziła. – Mnie pomogło, królowej Jadwidze pomogło i wielu innym niewiastom.

      Elżbietka nie dawała się jednak na razie namówić, a to z powodu słów, jakie na ten temat wygłosiła Roksana. A Roksana powiedziała:

      – Na Jasną Górę to powinien pielgrzymować Konrad, nie ty.

      Zapraszała Elżbietkę do siebie, a ta często jeździła do Dębowca. Przebywała u Roksany chętniej chyba niż we własnym domu, co bardzo nie podobało się jej matce.

      – W jaki sposób chcesz mieć dziecko, skoro najwyraźniej unikasz swojego męża? – burczała pani Alena.

      Elżbietka tłumaczyła się niezręcznie, wstydziła się powiedzieć, że właśnie dla nauczenia się skutecznych sposobów jeździła do Dębowca. Prowadziły tam długie rozmowy, Roksana podpowiadała, jak Elżbietka ma postępować w sypialni. Pod rozmaitymi pretekstami zapraszała też podopieczna i jej męża do swojego dworu, tam karmi¬ła potrawami wzbogaconymi mocnymi ziołami, dawała wino. Potem kazała im przygotować posłanie w komorze i zostawiała samych.

      Wszystko wydawało się dobrze przygotowane. Podczas wieczerzy Konrad patrzył wciąż za swoją niewiastą, uśmiechał się, ale płynęły tygodnie i nic się nie zmieniało.

      – I co? – pytała rano Roksana.

      Elżbietka miała łzy w oczach.

      – Nic – przyznała się. – Użyłam już wszystkich sposobów, ale się nie sprawdziły.

      – No to mamy poważny kłopot – zasępiła się Roksana. – Początkowo myślałam, że należy go ośmielić, ale teraz widzę, że na nic tu sprawdzone metody. Trzeba sięgnąć po coś trudniejszego.

      – Co to takiego? – zapytała Elżbietka, a jej spojrzenie zdradzało niepokój.

      – Nie bój się – uspokoiła Roksana. – To nic bolesnego. Sama jeszcze nie wiem, co to by mogło być i chyba trzeba będzie poradzić się kogoś mądrzejszego. Najpierw jednak musimy się upewnić, że z tobą jest wszystko w porządku.

      Któregoś dnia, gdy Elżbietka gościła w Dębowcu, przyszła do dworu pewna babka akuszerka.

      Badanie nie trwało długo.

      – U niej wszystko jak należy – powiedziała. – Dziewczyna jest zdrowa i zdolna. To widać jej mąż nie bardzo.

      Tego się Roksana spodziewała. Babka dostała zapłatę za swoje usługi i zostawiła obietnicę trzymania języka za zębami.

      – Jest tylko jeden sposób – westchnęła w końcu Roksana. – Jeden jedyny, ale to rzecz bardzo złożona i nie wiem, czy byś się na to zgodziła.

      Elżbietka uczepiła się tej szansy.

      – Wszystko zrobię – zapewniła. – Skoro próbowaliśmy innych, trzeba sprawdzić i ten ostatni.

      Pani Roksana się wahała.

      – To trudne – wzdychała. – Może niektórzy powiedzieliby nawet, że w ogóle niedopuszczalne…

      Elżbietka gotowa była na wszystko. Mocno już zmęczyło ją czekanie i czuła zniechęcenie. Chodziła ponura, smętna, burkliwie odpowiadała nawet na życzliwe pytania innych osób i powszechnie poczęto mówić, że widać nie jest zadowolona ze swojego życia.

      – Co się z tobą dzieje, córko? – załamywała ręce pani Alena.

      Elżbietka nie odpowiadała. Burczała na wszystkich i z byle powodu. Konrad chodził milczący i smutny. Bał się odezwać pierwszy, a tajemnica, którą nie mógł się z nikim podzielić, bardzo mu ciążyła.

      – To moja wina – płakał wieczorem w alkowie. – Wiem, że to moja wina, choć nie wiem, z jakich powodów spotkała mnie taka kara.

      – Twoja – przyznała Elżbietka.

      Długo przygotowywała się do tej rozmowy. Roksana tłumaczyła jej cały dzień, co i jak powinna powiedzieć.

      – Najważniejsze, żeby uznał się za winnego – mówiła. – W takich sprawach wszyscy uważają, że to sprawa kobiety. A sama wiesz, że to nieprawda. Jeśli więc Konrad potwierdzi, będzie to znaczyło, że nie ty jesteś winna. Kiedy zaś się tak stanie, pomy¬ślimy, co można zrobić dalej.

      Elżbietka uważała, że choć Konrad gotów jest wziąć winę na siebie, przed ojcem nigdy się do tego nie przyzna. Nawet jeśli wszystko by mu powiedział, Jan ze Szczekocin nie uzna tego za wystarczające tłumaczenie. Teść będzie przekonany, że to tylko wybiegi, aby pozbawić go obiecanego posagu.

      Konrad zachowywał się jak małe dziecko. Siedział na ławie pod ścianą, a zapłakaną twarz ukrywał w dłoniach. Zupełnie nie przypominał młodego człowieka, o którym mówiono, że jest dworny, rycerski, a nawet odważny. Kiedyś wcale nie był nieśmiały. Taki był tylko wobec żony i bał się ojca.

      – Ojciec mnie zabije! – mówił teraz. – Kiedy się dowie, że to moja wina, po prostu mnie zabije.

      Płakał i pytał bezradnie:

      – Co ja mam zrobić, Elżbietko?

      Po tylu miesiącach oczekiwania, tłumaczenia, pomocy, wyrozumiałości, żona nie miała już dla niego współczucia.

      – Nie wiem – odpowiedziała, wzruszając ramionami. – Może powinieneś wrócić do ojca i