Saga rodu z Lipowej 19: Zdmuchnięta świeca. Marian Piotr Rawinis. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Marian Piotr Rawinis
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Исторические приключения
Год издания: 0
isbn: 9788726166996
Скачать книгу
śmiała się Roksana. – Ależ dziewczyno, przecież do niewiasty należy wszystko!

      Oczy Elżbietki zrobiły się okrągłe ze zdumienia.

      – Wszystko? A ja przecież… ja przecież nic…

      Roksana delikatnie poklepała dłonie Elżbietki.

      – Coś na to poradzimy – obiecała. – Na pewno.

      W weselny ranek Elżbietka była pewniejsza, uśmiechała się, kłaniała, przyjmowała życzenia i dziękowała miłymi słowami. W porównaniu z nią Konrad był bardziej przelękniony, nogi stawiał sztywno, niepewnie, w kościele miał wciąż otwarte usta, jak gdyby z trudem łapał powietrze.

      Ożywił się, gdy wyszli i przed świątynią przyjmowali życzenia krewnych i przyjaciół. Był już żonaty, przy boku miał żonę, czuł jej ciepłą rączkę na swoim ramieniu. Był całkiem dorosły.

      Nie odzywał się do niej, ani ona do niego. Nie licząc przysięgi ślubnej Elżbietka i Konrad nie zamienili ze sobą ani jednego słowa.

      Dopiero we dworze, przy biesiadnym stole, na siedząco już, Konrad nieco się rozruszał, co po części było zasługą wina, którego sobie nie żałował.

      – No – powiedział Jan ze Szczekocin. – Doczekałeś się i ty, synu. Popatrz tylko, jak ci zazdroszczą tak pięknej i wspaniałej żony. Czy ci mówiłem, że nawet i ja trochę ci zazdroszczę?

      – Mówiliście – odszepnął Konrad.

      Pani Alena płakała. Płakała, kiedy wyjeżdżano do kościoła, płakała podczas ceremonii i płakała teraz przy stole.

      – Moja córeczka – powtarzała. – Moja mała córeczka!

      Pan Jeno mruczał niezadowolony z takiego rozczulania się.

      – Przecież nigdzie nie wyjeżdża – przypomniał. – Zostaje pod naszym dachem.

      – Już nie będzie nasza! Już nie jest nasza!

      – To zwykła kolej rzeczy – zauważył. – Zwykła, bo i ty kiedyś tak samo odeszłaś od swojego ojca…

      – Ale ja nie miałam matki – przypomniała pani Alena. – Jestem pewna, że gdyby była wtedy przy mnie, płakałaby nie mniej niż ja teraz.

      W miarę jak dogadzano sobie podczas uczty, Konrad ożywiał się, wzrokiem pana i właściciela raz i drugi rozejrzał się po izbie, zadowolony, że tyle pełnych uznania spojrzeń kieruje się na jego żonę. Był żonaty. Wreszcie żonaty. Ojciec miał rację, że wszyscy mu zazdroszczą.

      Pochylił się do uszka Elżbietki.

      – Jesteś moją żoną – szepnął.

      Zaskoczona niespodziewanym odezwaniem, Elżbietka uśmiechnęła się niepewnie.

      – Co mówiłeś?

      – Mówiłem, że jesteś moją żoną – powtórzył rozanielony.

      Jego oczy były nieco mętne, ale dopiero teraz do Elżbietki dotarło, że powiedział prawdę. Już nie jest dziewczyną, jest mꬿatką.

      Uśmiechnęła się.

      – Jestem – przytaknęła półgłosem.

      Znowu pochylił się do jej ucha.

      – Bardzo już jestem spragniony… – zamruczał. – Bardzo spragniony…

      Elżbietka odpowiedziała uśmiechem. Myślała, że mówi o uczcie weselnej. Sama nalała mu wina do kielicha i powiedzia¬ła coś, co go zachwyciło.

      – Żona powinna usługiwać mężowi.

      Kiedy nadszedł czas pokładzin, Konrad miał tak dobrze w czubie, że trzeba go było prowadzić do alkowy. Starosta weselny z Janem ze Szczekocin ujęli pana młodego pod ręce i ruszyli do drzwi.

      – Liczę na ciebie, synu – szepnął pan Jan. – Spodziewam się, że rychło doczekam się wnuka. Ale na razie, na razie korzystaj, korzystaj ile tylko się da!

      Elżbietka czekała w łożu przybrana w piękną nocną koszulę, w powietrzu unosił się zapach wonności, świece skwierczały.

      Konrad przystanął, gdy z hałasem wśród śmiechu gości zawarto za nim drzwi. Ktoś stukał w nie kułakiem i coś wołał, ale on już tego nie słyszał. Stał naprzeciw łoża, w rozpiętym kaftanie, bo prawie go rozebrali, nim doprowadzili na miejsce i wepchnęli do alkowy. Było mu gorąco od wina, gorąco od woni kwiatów i od świec.

      Elżbietka leżała w łożu, przykryta po szyję, z rękami tylko wyciągniętymi na pościeli. Nie widział dobrze jej spojrzenia, a gdyby widział, ujrzałby w nim przede wszystkim obawę.

      – To ja – powiedział, jakby mogła spodziewać się kogo innego.

      Nie poruszyła się, patrzyła uważnie i czekała, co zrobi. Zdjął kaftan i teraz trzymał w rękach, szukając miejsca, gdzie mógłby go położyć. Na prawo miał ławę, koło stojaka ze świecami, więc podszedł tam i złożył ubranie.

      Czekała na jego dalsze kroki, ale tych nie zrobił, tylko usiadł na ławie.

      Znowu zastukano do drzwi, ktoś rzucił jakąś uwagę, ktoś zaczął śpiewać radośnie. Uczta weselna trwała nadal. Stukanie jakby go ośmieliło. Wstał i zbliżył się do łoża.

      – Prosiłem, żeby nas nie kładli, jak to jest we zwyczaju – zaczął niepewnie. – Chciałem, żeby nas tylko odprowadzili do drzwi.

      Usta Elżbietki rozchyliły się w uśmiechu. Więc to on sprawił. Wstydziła się całej tej ceremonii i była zadowolona, że przy wchodzeniu do łoża towarzyszyły jej tylko służebne.

      Przysiadł na skraju posłania.

      – Bardzo was szanuję – wyjaśnił. – Nie chciałem, żebyście mieli jakie obawy…

      – Nie mam – odpowiedziała, niespodziewanie dla siebie przekonana, że to jest prawda, choć głos jej drżał.

      Patrzył na jej policzki zaróżowione od światła świec, na rozchylone pełne usta, na luźno zapleciony warkocz leżący obok głowy. Patrzył na pościel, jak się unosi w rytm oddechu. Piersi, mówił ojciec, jakie piękne piersi!

      Wyciągnął rękę, delikatnie ujął kraj narzuty, odsłonił ją lekko, potem jeszcze trochę. Stopa, a potem łydka żony pokazały się na chwilę, ale szybko zniknęły, kiedy przesunęła się na łożu i schowała pod pościelą.

      – Co robicie? – zapytała.

      – No… – nie wiedział, jak się wytłumaczyć. – No przecież…

      – Skromność – powiedziała. – Niewiasta powinna być skromna. Tak powtarza moja matka.

      – Słusznie – potwierdził Konrad. – Skromność jest ważna.

      Siedział na brzegu posłania i w głowie miał pustkę. Szumiało w niej tylko niedawno wypite wino i nic więcej. Tylko wino.

      – Jesteście… – zaczął po chwili – Bardzo piękna.

      – Wszyscy mi tak mówią – zgodziła się.

      – A ja… – zająknął się. – Ja teraz jestem waszym mężem i zrobię wszystko, o co tylko poprosicie…

      Wiedział, co chce powiedzieć, ale czuł strach przed wyra¬żeniem tego wprost. Nie, żeby się bał odpowiedzi. Chciał, żeby wszystko zostało powiedziane od razu.

      – Na początku powinniśmy… powinniśmy wszystko ustalić – wydukał. – Jak ma między nami być, skoro jesteśmy mężem i żoną… 20 Po ślubnej nocy rankiem następnego dnia Konrad i Elżbietka musieli wytrzymać wiele ciekawskich spojrzeń, wiele pytań i wiele docinków.

      – A