René przeciska się, żeby stanąć obok koleżanek, robi palcami znak V – jak Victory – i cyka selfie swoją starą motorolą.
Mniej więcej w tym samym czasie w Moskwie jeden z najbardziej prominentnych hakerów na świecie, Walery Romanow, też robi sobie selfie. To jego ulubione ujęcie: Walery Romanow, król hakerów, wśród stosów gotówki.
Ubrany jest jak statysta w amerykańskim serialu o pracownikach biurowych: koszula z krótkim rękawem, zmięte spodnie khaki. Ma blond włosy i jest grubawy, więc w centrum ujęcia zamiast siebie umieszcza gotówkę. To prawdziwa bohaterka tej fotografii. Walery układa palce w literę V.
Niedawno skończył oglądać atak DDoS na bank NOW. Obserwował wszystko od środka, bo też włamał się do systemu. Ale nie z głupich islamskich powodów. Lubi walki na żywo. To jak biletowany spektakl, tyle że za darmo. Uśmiecha się i patrzy na stojącą obok butelkę wódki.
Ataki DDoS to dla kogoś duża szansa, myśli, przyglądając się niestrzeżonym portom banku, całym połaciom wielkiego przedsiębiorstwa, których nikt nie pilnuje. Dane pozostawiono bez ochrony, bo bank skierował wszystkie środki na zwalczanie ataków DDoS.
Walery zauważa, że wszystkie wydane przez NOW karty kredytowe straciły ważność. Ktoś się wkradł, kiedy bank walczył z Irańczykami, i pozmieniał daty. Ale to nie on. Nie tym razem.
Walery ostatnio trochę się martwi. Szuka go FBI. I Interpol. A teraz jeszcze zadziwiająco sprawna i straszna francuska Direction Générale de la Sécurité Extérieure. Za dużo pije. Jego nowa narzeczona jest w ciąży. Selfie ze szmalem zawsze poprawiają mu humor.
Przed dwoma laty uwikłał się w jakąś idiotyczną islamską pierdołę, bo kawiarnia w Marakeszu, gdzie akurat jadł obiad, została wysadzona w powietrze. Teraz nie ma kawałka głowy. Przed tym wydarzeniem oraz chwilę później Walery był jednym z najlepszych i najaktywniejszych hakerów na świecie. Teraz, w 2012 roku, jest prawie skończony.
Caroline Chan jest geniuszem.
Jej nowy szef nie ma o tym pojęcia. I podczas dzisiejszego spotkania też się o niczym nie dowie. Właściwie to nigdy się na niej nie pozna.
Caroline pracuje w banku NOW, jednym z największych na świecie. Nie nosi garsonki. Nie ma biura na Manhattanie. Siedzi w dziale administracyjnym w New Jersey i nie stara się nikomu zaimponować strojem.
W żargonie korporacyjnej listy płac Caroline jest managerką biznesową, a jej biznesem jest cyberbezpieczeństwo banku. Którym zarządza doskonale. Nadzoruje budżet, tworzy ekipy inżynierów, techników i ekspertów do spraw bezpieczeństwa. I pilnuje, żeby się nawzajem nie pozabijali.
Zatrudnia też hakerów. Robi to już prawie dwadzieścia lat, odkąd zaraz po studiach przyszła do banku na staż. Zaczęła werbować hakerów, jeszcze zanim ktokolwiek w banku zdawał sobie sprawę, że ich potrzebują. Jest zaklinaczką hakerów, a oni są jej smokami.
Caroline ma metr pięćdziesiąt wzrostu, jest Chinką, mówi z akcentem z New Jersey. Jej mąż jest irlandzkim katolikiem. Na spotkaniach zarządu Caroline nie łupie fistaszków. Jej ambicją jest pomaganie ludziom, z którymi się zaprzyjaźniła, i wygodne życie na przedmieściach New Jersey.
Mikrofon zawsze przekazuje komu innemu. Na pożegnaniach emerytów serwuje lody. W rocznice zatrudnienia roznosi kolegom dyplomy osiągnięć. To ona ściska stażystów, kiedy kończą letnie praktyki. Ona odwala całą czarną robotę.
Ale niech Bóg ma cię w opiece, jeśli wejdziesz jej w drogę…
Caroline hoduje i wychowuje hakerów. Pozyskuje ich, kiedy są młodzi, patrzy, jak się wykluwają, i zamienia ich w smoki. Wielu wyrasta na produktywnych pracowników banku – testują wewnętrzne sieci, pną się po szczeblach kariery. Bank ma trzysta tysięcy pracowników rozrzuconych po całym globie. Jeden facet siedzi w Grecji, trzy osoby pracują z Bejrutu, kolejna jest recepcjonistką w Uzbekistanie. Smoki Caroline urosły i rozpierzchły się po całym bankowym imperium. Ona chroni je przed garniakami. Jest jak Daenerys Targaryen cyberbezpieczeństwa.
Weźmy na przykład Carla. To jeden z jej smoków. Teraz jest managerem wyższego szczebla w Singapurze. Zadbała o to, co się z nim stanie po atakach DDoS. Troszczy się o swoje smoki, jeśli dobrze się spiszą. A zawsze dobrze się spisują.
Nikt nie posiada więcej kompromitujących informacji niż Caroline. Ci wszyscy managerowie, którzy szukają prostytutek w internecie? Caroline zna każdego z imienia i nazwiska. Maklerzy tworzący własne aplikacje, żeby nielegalnie handlować na boku? Ma ich stale na celowniku. Ludzie, którzy obracają instrumentami pochodnymi, a przy tym nie wytrzymują napięcia i wysyłają obraźliwe maile do CIA? Długo mogłaby o nich opowiadać. Szefowie, którzy podrywają pracownice na „znikających” czatach? Cóż, trzyma w zanadrzu parę plików… Wysoko postawiony garniak, który zarejestrował firmowy e-mail na backpage.com – nie po to, żeby znaleźć dziwkę, tylko żeby zaoferować własne usługi? Tę historię Caroline na razie zachowuje dla siebie.
Wszyscy pracownicy banku NOW, którzy mają cokolwiek wspólnego z cyberbezpieczeństwem, są jej podwładnymi. Wyższy szczebel, niższy szczebel, nawet niektóre grube ryby występujące teraz w CNBC – każdy z nich siedział kiedyś przed Caroline. Każdy podsuwał jej CV, odpowiadał na trudne pytania i negocjował wynagrodzenie. Caroline zajmowała się wszystkimi z matczyną czułością.
Po pierwszej turze ataków DDoS z Iranu to Caroline wypucowała jaskiniowców, dziwaków i geeków, którzy uratowali sytuację. To ona zaprezentowała ich zarządowi, głównie na papierze. Wtłoczyła pracę hakerów w schludne tabelki i przejrzyste wykresy, prognozy kadrowe i projekty budżetu. Zna żargon, w którym mówią garniaki.
To Caroline pozyskała dla hakerów nowiutką pulę pieniędzy i setki wakatów. To ona ich pocieszała, kiedy wierchuszka zmieniła kurs i zatrudniła nowego gościa do kierowania cyberbezpieczeństwem – byłego wojskowego, który paplał o bitwach i cyberwojnie, żeby im zaimponować. Kogoś z zewnątrz.
Dziś rano Caroline przeprasowała swoją najlepszą garsonkę, bo jedzie na Manhattan, żeby się z nim spotkać. Facet ma przed nazwiskiem litanię prestiżowych tytułów, ale z tego, co słyszała, bardzo słabo zna się na cyberbezpieczeństwie. Podobno nie ma też pojęcia, jak działa bank ani czym się zajmują jego pracownicy. Choć sama mu nie ufa, poprosiła kolegów, żeby dali Bobowi Raykoffowi szansę.
Caroline jest jednak nastawiona sceptycznie. Uruchamia swoje liczne kontakty, żeby jak najwięcej się o nim dowiedzieć. Znajomi hakerzy informują ją, że Raykoff w najlepszym razie jest czarusiem. Krążą plotki o tym, że trzeba go cały czas trzymać za rękę. Na przykład kiedy podróżuje, koniecznie chce, żeby ktoś mu towarzyszył i pokazywał, który samochód służbowy jest jego. I to nie raz czy dwa – zawsze i przy każdym wyjeździe. Zaproponował zatrudnienie byłego generała, który w zamian za olbrzymią pensję będzie odczytywał zarządowi tygodniowy raport o cyberbezpieczeństwie. Najprawdopodobniej wojskowym, dobitnym tonem.
Bob Raykoff. Najpierw wysoki rangą wojskowy. Potem k o n s u l t a n t. Autor niezwykle nudnych podręczników akademickich, w których omawia niesprawdzone teorie na temat hakerstwa, geopolityki i cyberszpiegostwa.
„Daj mu szansę”, myśli Caroline i z uśmiechem ściska mu dłoń. Jest od niej o dobre pół metra wyższy. W głębi serca Caroline wie jednak, że to nie ze względu na wzrost Raykoff patrzy ponad jej głową, jakby w ogóle nie było jej w pokoju. Caroline wyjmuje czterokolorowy długopis i pusty notes.
Rozmawiają. To znaczy Raykoff monologuje. Caroline będzie jego szefową sztabu. Raykoff nie lubi tytułu