Mało brakowało i powiedziałabym: pan chyba nie wie, co to jest menopauza. Ale gdybym mu wyjaśniła – kto wie – czy nie uciekłby od żony.
– Dziś kupię dwa opakowania. Jedno dla mnie, gdyby żona w nocy znowu zaczęła kłótnię. Pani magister to na pewno łagodna kobieta, a przynajmniej na taką pani wygląda. Pani mąż jest szczęściarzem – dodał i westchnął głęboko.
Ja też westchnęłam głęboko, gdy już wyszedł. I do końca pracy powtarzałam w myślach: „Pani mąż jest szczęściarzem. Pani mąż jest szczęściarzem”. Aż w końcu, poirytowana na samą siebie, że powtarzam bzdury, bo przecież ten szczęściarz uciekł ode mnie do Japonii, wykrzyknęłam, i to w momencie, gdy do apteki weszła Bronia:
– Chyba mi odbiło!
– Na mój widok? – zapytała, robiąc żartobliwą minę. – Czy z nadmiaru szczęścia małżeńskiego?
Szlag. Drugie pytanie było ironiczne, czyli moja mama wypaplała swojej ukochanej przyjaciółce, co się stało w życiu jej córki.
– Ten sam mąż przez trzydzieści lat – westchnęła Bronia, wywracając oczami – to jest powód „do odbicia”. W pierwszym małżeństwie zaczęło mi odbijać już po dwóch latach. Nie przejmuj się. – Machnęła niedbale ręką, wchodząc na zaplecze.
Nie. Jednak mama nie wypaplała, pomyślałam, słuchając bezwiednie, jak Bronia nuci nieznaną mi melodię, jak stuka wieszakami, zmieniając żakiet na biały kitel, kiedy nagle rozległ się jej płacz.
Szlag. Pobiec do niej? Czy udać, że nie usłyszałam?
– Nic mi nie jest! – zawołała. – Dopadł mnie kryzys. Już wychodzę.
Z zaplecza czy z kryzysu? – zastanawiałam się, ale po chwili rozległo się nucenie i Bronia wyszła z zaplecza.
– Co tak na mnie patrzysz? Twardzielki też czasem płaczą. Idź do domu, skończyłaś już swoją zmianę.
– Może jeszcze zostanę? Gdyby…
– Idź do domu – powtórzyła. – Niepotrzebna mi pomoc. A jeśli już, to na pewno nie od kobiety.
Ma za sobą cztery nieudane małżeństwa i jeszcze myśli o facetach? Teraz ja wywróciłam oczami.
– Zrobiłaś zamówienie w hurtowni? – spytała, zmieniając temat.
– Tak. Tylko się nie zdziw, gdy…
– Gdyby, gdy – przerwała, przedrzeźniając mnie. – Ile jeszcze gdybań dziś usłyszę? Zmówiłaś się z Bartkiem? On od kilku dni mi wypomina: „Gdyby tamto się nie wydarzyło, gdy omawialiśmy wycieczkę do Chin…”. I tak w kółko. Tylko tasak zapamiętał i mnie, kiedy tym tasakiem rozwalałam globus. A byliśmy razem pięć lat. Innych wspomnień nie ma? Powinnam mu wtedy łeb rozwalić, a nie globus. Przynajmniej teraz byłabym wdową, a nie znowu rozwódką.
– Próbowałaś się pogodzić z Bartkiem?
– Tak – mruknęła. – Ale uświadomiłam sobie, że gdybyśmy zostali razem, wiecznie wypominałby mi ten tasak, więc i tak byśmy się rozwiedli. Jutro złożę nowy pozew. Tamten wycofałam. Po co mam być żoną tylko na papierze? Wolna będę mogła sobie ułożyć życie na nowo. Nie chcę być sama na starość. Boję się.
Umilkła. A wtedy oznajmiłam:
– Ja się nie boję.
– Czego?
– Samotności na starość.
– Żartujesz?
Pokręciłam głową.
– Ewelina, przecież tobie samotność nie grozi. Ty masz rodzinę, mamę, tatę, męża, syna. Syn się ożeni, będziesz mieć synową, a potem wnuki.
Ładna wyliczanka, pomyślałam. Tyle że niepełna, mama ma partnera i – kto wie – czy nie będę mieć ojczyma. Młodszego ode mnie. Tata ma tę swoją Mumię, i jeśli weźmie z nią ślub, będę mieć macochę. Mój syn się ożeni z Yvonne i zostanie we Francji. Podsumowując – każde z nich kogoś ma. Owszem, ja też mam. Męża. W Japonii. Ale – kto wie – czy on nie zakocha się w jakiejś Japonce? Pamiętam zachwyt w jego oczach, gdy oglądał w telewizji program National Geographic o Kraju Kwitnącej Wiśni.
– A potem prawnuki – wyliczała Bronia – a jeszcze potem praprawnuki.
– Przewidujesz, że będę żyć sto lat?
– Jestem tego pewna. Kobieta w szczęśliwym związku żyje dłużej. Nie rób takiej zdziwionej miny, tylko idź już do domu. Kto ugotuje i poda obiad mężowi? Żona, bo to jej obowiązek.
Roześmiałam się, pewna, że ona żartuje, ale zakończyła z powagą: – Och, jak ja ci zazdroszczę tej codziennej krzątaniny wokół męża.
Yyyh… ale z niej hipokrytka. Jeszcze niedawno zapewniała mnie, że nigdy w życiu nie było jej tak dobrze, jak właśnie teraz, i że żaden chłop nie zamieszka z nią na stałe.
– Gdy już się rozwiedziesz, Broniu, poznasz kogoś odpowiedniego… – zaczęłam, ale mi przerwała:
– Nie zamierzam czekać do rozwodu.
– …znowu wyjdziesz za mąż i zaczniesz się kręcić wokół męża, jak Ziemia wokół Słońca.
Po chwili, patrząc na jej rozanieloną twarz, dodałam:
– Aż do oślepnięcia.
– Tak. Ze szczęścia.
– Do pięciu razy sztuka? – spytałam ironicznie, mając na myśli jej cztery nieudane małżeństwa. Ale Bronia nie odpowiedziała.
Poszłam więc na zaplecze, by zmienić kitel na żakiet, a chwilę później, wychodząc z apteki, usłyszałam jej odpowiedź:
– Nawet do dziesięciu. Powodzenie u mężczyzn miałam, mam i mieć będę.
Szlag. Siwe odrosty szerokie na dwa palce, wory pod oczami a mimo to uważa się za gwiazdę!
Zamknęłam za sobą drzwi, pilnując, żeby nimi nie trzasnąć.
Siedząc już w samochodzie, spojrzałam w lusterko, by się upewnić, że jestem atrakcyjniejsza od Broni, i aż mnie odrzuciło. Miałam jędzowaty wyraz twarzy. Jeszcze tylko brodawka na nosie, kot na ramieniu i mogę się przedstawiać: Baba Jaga.
A samochód wymienić na miotłę, kpiłam z siebie, ruszając, a potem przez całą drogę rozmyślając nad słowami tamtego pacjenta, który powiedział: „Pani magister to na pewno łagodna kobieta, a przynajmniej na taką pani wygląda”. To dlaczego w lusterku widziałam twarz Baby Jagi? – mamrotałam w duchu, wjeżdżając powoli na przydomowy parking i pilnując, by nie zahaczyć o zderzaki samochodów sąsiadów.
Nim wysiadłam, znowu spojrzałam w lusterko. Baba Jaga nadal w nim tkwiła. Walnęłam pięścią w kierownicę. Czy prababka Rita też czasem przybierała jędzowaty wygląd? Spytam mamę.
Nie. Nie spytam. Przecież nie zadzwonię do niej po tym, jak okłamała Gwidona, że go przepraszam. Ja? W życiu nie przeproszę żadnego faceta. Jeśli miałabym przepraszać, to by znaczyło, że wcześniej wyprowadził mnie z równowagi swoim zachowaniem. I to on mnie, a nie ja jego, powinien przeprosić za to, że przez niego wpadłam w złość.
Mój Radek nigdy za nic mnie nie przeprosił.