Cymanowski chłód. Magdalena Witkiewicz. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Magdalena Witkiewicz
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Любовно-фантастические романы
Год издания: 0
isbn: 978-83-8195-325-2
Скачать книгу
innych. A teraz dzięki Hannie Zawiślak jeszcze się to pogłębiło. Jakbym potrafiła odczytać ludzkie sekrety. Tylko Adam Kostuch był dla mnie zagadką. Zupełnie nie potrafię poznać jego myśli i planów. Nawet nie wiem, na ile szczera jest jego miłość do Karoliny. A ja, jak matka, nie chciałabym, żeby trafiła na łotra. A takie dobre dziewczyny często chcą naprawiać świat i wybierają niewłaściwych mężczyzn.

      Wiem też, że ojcowskie uczucia Jerzego wobec Adama nie są przypadkowe. Myślę, że mój narzeczony ma coś wspólnego ze śmiercią ojca Adama. Gdybym tylko mogła przebić się przez tę mgłę, która wisi nad tym chłopakiem! Z pewnością dowiedziałabym się więcej! Może kiedyś mi się to uda? Na razie jednak czuję, że muszę chronić Karolinę. W niej można czytać jak w otwartej księdze. Prostolinijna, dobroduszna. Dobre dziecko.

      Dochodziła północ. Nazajutrz od rana czekało mnie dużo pracy. Zajrzałam do sypialni. Jerzy spał. Już nie wyglądał na zdenerwowanego. Pogłaskałam go delikatnie po policzku. Wzdrygnął się, przestraszony.

      – Spokojnie, to ja, Hania – powiedziałam.

      Uśmiechnął się i złapał mnie za dłoń. Nie chciał puścić. Nie chciał puścić, jakby się bał, że jego Hania znowu zniknie. Posiedziałam przy nim, aż zapadł w głębszy sen. Z szafy wyjęłam koszulę nocną, którą znalazłam kiedyś na strychu, w rzeczach jego zmarłej żony. Umyłam się pachnącym mydłem, tym, które kiedyś kupiłam w sklepie Wentowej, założyłam kremową koszulę i położyłam się obok Jerzego.

      – Dobranoc H… Aniu… – usłyszałyśmy obie. Każda to, co chciała usłyszeć.

      – Dobranoc.

      ROZDZIAŁ 3

Piątek/sobota, 2–3 listopada 2018 r.

      Tak naprawdę fajrant powinien mieć już po zrobieniu zakupów, ale Adam czuł, że w domu nie będzie sobie mógł znaleźć miejsca i wolał zrobić coś pożytecznego w Cymanowskim Młynie.

      Przez bite dwie godziny rąbał drewno do kominka. Panujące już wtedy na dworze ciemności skutecznie rozpraszane były przez światło zewnętrznej lampy zawieszonej na pensjonacie, a warstewka świeżego śniegu dodatkowo poprawiała widoczność. Temperatura spadła poniżej zera, ale Kostuch był zgrzany jak w upalne letnie południe. Robota paliła mu się w rękach, ale nie dlatego, że chciał zapunktować u właściciela. Przede wszystkim taki ruch na świeżym powietrzu był świetną metodą na rozładowanie złości, która buzowała mu w żyłach.

      Gdy wcześniej dostał kartkę z listą zakupów, Stefańska swoją obecnością i niemym wyrzutem skutecznie wygoniła Adama z pensjonatu. Rzucił zabazgrany świstek na siedzenie pasażera i dopiero w hurtowni spożywczej w Kościerzynie zauważył, że część rzeczy będzie musiał dokupić w Cymanach. Wszystko mógł dostać w swoim byłym miejscu pracy, zyskując jeszcze dodatkowy rabat, ale nie…

      – Pani Ania się, kurwa, uparła i zsiadłe mleko, własnej roboty masło oraz suszone prawdziwki i swojskie jajka muszą być od Wentowej – mruczał, wysiadając z auta. – Tak jakbym nie miał dość widoku tej grubej raszpli na przynajmniej dwa tygodnie. Przecież widziałem ją nie dalej jak dwie godziny temu…

      Były takie dni, że wręcz zrzucał na właścicielkę cymanowskiego sklepiku całą winę za to, co zrobił tamtej nocy na Mazurach.

      Wracając z Kościerzyny, posłusznie uzupełnił zakupy w Cymanach. Obserwując właścicielkę za kontuarem, był pewien, że Wentowa celowo się ociąga. I niewielu rzeczy był bardziej pewien niż tego, że tej grubej paskudnej baby nienawidził tak bardzo, jak nikogo na całym świecie.

      – Co mi się tak przyglądasz spod byka, Adaś? – zapytała znienacka. – Coś ci nie pasuje?

      – Nie, pani Wentowa, wszystko dobrze – odrzekł.

      Przez chwilę taksowała go podejrzliwym wzrokiem.

      – Nikogo w sklepie, a ja już od dawna miałam ochotę zapytać… – Oparła łokcie na ladzie, a jej obfity biust zajął prawie połowę gładkiej powierzchni. – Teraz jest okazja.

      – O co pani chciała zapytać, pani Wentowa?

      – Skąd miałeś wtedy te pieniądze, Adaś? Twoja matka groszem nie śmierdziała, tobie też się nigdy nie przelewało…

      – To jest moja sprawa i pani nic do tego – warknął. – Jesteśmy kwita i koniec.

      Wyprostowała się.

      – Ja nie powiedziałam, że nie jesteśmy. Jestem tylko cieka…

      – Wie pani, jak to jest z ciekawością i do czego to jest pierwszy stopień. – Bezceremonialnie wszedł jej w słowo. – Zdaje się, że jeszcze tylko masło z listy zostało. Zabieram i lecę, bo pani Ania czeka na zakupy.

      – Bardzo niegrzecznie się do mnie odzywasz – oznajmiła urażonym tonem. – Nie zapominaj, że gdyby nie ja, to pewnie po dziś dzień siedziałbyś za kratkami.

      Kostuch znów miał ochotę coś odwarknąć, ale wtedy zrozumiał, że gdyby Wentowej przyszła ochota, to wciąż jeszcze mogłaby zmienić swoje zeznania. Zabicie kogoś po pijaku na pewno nie przedawnia się po kilku latach, a nawet jakby tak było, to po co mu zszargana opinia? I co by na to wszystko powiedziała Karolina?

      – Przepraszam, pani Wentowa – powiedział cicho. – Ma pani rację. Pieniądze pożyczyłem od kolegi, pewnie do końca życia będę spłacał. On nie jest z Cyman. Ma sporo kasy, to pożyczył. Na wysoki procent.

      Opuszczając sklep, Adam zastanawiał się, czy ta bajeczka była wiarygodna. Ostatecznie ocenił, że chyba najlepsza z możliwych, no i przynajmniej jakby co, to ta pijawka nie będzie szukała już u niego kolejnej transzy zapomogi dla składających fałszywe zeznania sklepikarzy.

      – Jak to jest możliwe, że Karolina jest krewną kogoś takiego? – mruknął, wrzucając wsteczny i wycofując na drogę. – Przecież one są jak lód i ogień!

      – Już, Adaś, wystarczy – powiedział Zawiślak, gdy Kostuch po rozładowaniu pełnych taczek porąbanego opału przymierzał się do kolejnej partii olchowych klocków. – Walczysz z tym drewnem, jakby ci coś złego zrobiło.

      – Nie mam nic dzisiaj w domu do roboty – odparł lekko zdyszany Kostuch. – To pomyślałem, że tutaj porąbię…

      – Ania mi wspominała, że Karolina zostaje na noc w pensjonacie… – Gospodarz urwał w pół zdania i wykrzywił twarz w lubieżnym uśmiechu.

      – Ano, zostaje. – Adam nie podjął rubasznego tonu swojego szefa. Gdyby jego dziewczyna była jakąś przelotną znajomością, może chętniej odpowiadałby na tego typu sugestie. Wiązał z nią jednak przyszłość i nie odpowiadało mu w jej kontekście dowcipkowanie jak spod budki z piwem. – Jeszcze jedne taczki, panie Jurku.

      – Wystarczająco się namachałeś. Poza tym jest już troszkę osób, które przyjechały na jutrzejszą rocznicę, i pewnie chętnie posiedziałyby w ciszy.

      – Jasne, szefie. W takim razie zabieram sprzęt na miejsce i spadam. Chyba że jeszcze coś trzeba zrobić…?

      – Nie. Jak posprzątasz, przyjdź do kuchni na gorącą herbatę i jakąś kolację. Ja właśnie idę coś przekąsić.

      – Dziękuję, panie Jurku, ale pojadę już. Zgrzany jestem i nie będę się plątał pomiędzy cywilizowanymi ludźmi. Gdyby pan tylko mógł poprosić Karolinę na chwilę…

      – Dobrze.