JEJ OGRÓDEK. Penelope Bloom. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Penelope Bloom
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Любовно-фантастические романы
Год издания: 0
isbn: 978-83-8215-228-9
Скачать книгу
Powiedziałbyś mi, gdyby działo się coś złego, prawda?

      – Przyjechałem tutaj poćwiczyć, a nie na terapię, więc zapewne niczego bym ci nie powiedział. Ale skoro mowa o terapii, jak poszła rozmowa z Nathanielem Crossem?

      – Zgodnie z oczekiwaniami. Cross chciał mi przypomnieć, że ma w garści wszystkich najważniejszych wydawców, a co za tym idzie, także mnie.

      Peter roześmiał się kwaśno.

      – Było warto?

      – Dać jego synowi po pysku? Owszem, było warto.

      – Wciąż uważam, że przegapiłeś okazję. Tamta kobieta, z której go ściągnąłeś, zapewne chętnie wróciłaby z tobą do domu.

      – Nie byłem zainteresowany, zresztą nadal nie jestem. Mam za wiele na głowie, żeby znów się angażować. – Dotknąłem panelu na ścianie, żeby włączyć muzykę. – Źle to robisz. Jeśli będziesz nakrywał kciuk małym palcem, nabawisz się kontuzji ramienia.

      – Tak lepiej? – spytał Peter, pokazując mi środkowy palec.

      Zignorowałem go i przeszedłem do małej spiżarni z lodówką, którą zainstalowałem w pomieszczeniu. Nie znosiłem zdrowej żywności, ale nauczyłem się, że powinienem wmuszać w siebie choćby suplementy, żeby cały czas nie czuć się do dupy. Przyrządziłem koktajl o smaku kredy i wypiłem go duszkiem, mocno się przy tym krzywiąc.

      Wyczerpanie spowodowane dźwiganiem dużych ciężarów zawsze rozjaśniało mi umysł. Po dziesięciu minutach ociekałem potem. Wypuściłem z rąk sztangę, która z brzękiem upadła na podłogę.

      Zwrócił moją uwagę jakiś ruch za oknem. Podszedłem, żeby się lepiej przyjrzeć. Przed domem stała zielona furgonetka Ogrodowego Krasnala. Od razu zauważyłem, że tym razem ekipa nie składała się z samych mężczyzn. Towarzyszyła im kobieta o włosach koloru drogowego słupka. Wytężyłem wzrok. Była daleko, ale po jej ruchach dostrzegłem, że jest atrakcyjna, pomimo dziwacznej fryzury.

      Pokręciłem głową. Ćwiczenia zazwyczaj rozjaśniały mi umysł. Sprawiały, że czułem się, jakbym siedział na szczycie góry i intonował „om”.

      Zazwyczaj.

      Z jakiegoś powodu teraz nie mogłem się odprężyć. Ciągle podchodziłem do okna i patrzyłem, jak kobieta zbliża się do długiego żywopłotu, który ciągnął się wzdłuż podjazdu aż do frontu domu. Zanim wzięła do rąk nożyce, przez niemal minutę klęczała z przekrzywioną głową i uniesionymi dłońmi, jakby wyobrażała sobie swoje dzieło.

      Kiedy wreszcie zabrała się do pracy, odcinała po jednym listku. Nie mogłem oderwać się od okna. Przycinała pojedynczy listek, cofała się, rozmyślała przez kolejną minutę, potem przycinała kolejny listek. Wyglądało to, jakby ktoś strzygł nożyczkami pole golfowe.

      Po pięciu minutach odszedłem wreszcie od okna i wróciłem do treningu.

      Peter patrzył na mnie znacząco z ławki, na której spocony przysiadł.

      – Obserwujesz ptaki?

      – Tak, przecież mnie znasz.

      – Owszem. A znając ciebie, gdybyś zobaczył za oknem ptaka, pewnie już rozglądałbyś się za spluwą, żeby zestrzelić go z nieba.

      Uniosłem palec.

      – Ejże, nie jestem bezdusznym zabójcą. Lubię polować, ale poluję tylko na zwierzynę w sezonie i odstrzeliwuję tylko…

      – Wiem, wiem. Odstrzeliwujesz tylko zwierzęta, które zamierzasz zjeść lub spożytkować w inny sposób. Po prostu lubię cię drażnić.

      Miałem ochotę przewrócić oczami, ale wiedziałem, że sprawię mu jeszcze większą satysfakcję. Zamiast tego wróciłem do ćwiczeń ze sztangą i za każdym razem, gdy upuszczałem ją na matę, wyobrażałem sobie na niej twarz Petera.

      Zauważyłem, że w przerwach między ćwiczeniami podchodzę do okna i obserwuję ogrodniczkę o ognistych włosach. Wyraźnie miała nie po kolei w głowie, ale to jeszcze bardziej mnie intrygowało. Zastanawiałem się, dlaczego nagle byłem skłonny zawiesić przerwę w związkach. Seria bolesnych rozstań w zeszłym roku chwilowo zniechęciła mnie do spotkań z kobietami. Gdybym nie był zlany potem i wyczerpany, pewnie bym o tym pamiętał. Cholera, nawet dobrze jej się nie przyjrzałem, więc dlaczego tak mnie zainteresowała?

      Ponieważ byłem idiotą. To jedyne rozsądne wyjaśnienie. Wielokrotnie przekonywałem się, że związki nie są dla mnie. Byłem wybrednym draniem i znudziło mi się poddawanie kobiet licznym testom, których i tak nie miały szansy pomyślnie przejść.

      – Tak myślałem – odezwał się Peter, kiedy podszedł do okna i zobaczył, na co patrzę. – Jeszcze nigdy nie widziałem takiego ptaszka.

      – Ja też nie – odpowiedziałem nieobecnym głosem.

      Peter się roześmiał.

      – Psiakrew. To aż tak poważna sprawa?

      – Coś ty. Tylko patrzę.

      Zdzielił mnie pięścią w ramię.

      – Mówiąc szczerze, uważam, że przydałaby ci się kobieta. To twoje nieoficjalne postanowienie jest nienaturalne.

      – Nie mam pojęcia, o jakim postanowieniu mówisz.

      – Nie przyznałeś się, ale to oczywiste. Nie flirtowałeś z nikim ani nawet nie spojrzałeś na żadną atrakcyjną kobietę, odkąd… jak ona miała na imię?

      Westchnąłem ciężko. Między Peterem i mną zazwyczaj istniało porozumienie. Ja nie zadawałem mu niewygodnych pytań, a on też o nic mnie nie pytał. Więc dlaczego teraz postanowił grzebać w moich brudach?

      – Właśnie po to tutaj przyjechałeś? To coś w rodzaju interwencji?

      – Rzeczywiście potrafisz przejrzeć ludzi na wylot. Muszę przyznać, że ci tego zazdroszczę. Czasami mam wrażenie, że nie wiem, o czym myśli Violet, nawet gdy mówi mi to wprost.

      – No cóż, taki talent może się odbić czkawką. Czasami lepiej nie wiedzieć, co ludzie naprawdę myślą.

      – A więc o to chodzi? Kobiety ranią twoje uczucia?

      Roześmiałem się.

      – Nie. Chciałem uprościć swoje życie. Kobiety wszystko komplikują.

      Popatrzył na mnie sceptycznie.

      – Jak długo zamierzasz wieść takie proste życie?

      – Czy jest jakaś magiczna odpowiedź, która pozwoli zakończyć to przesłuchanie? – Podszedłem do sztangi i znów ją podniosłem.

      Kiedy skończyłem ćwiczyć, Peter wciąż mnie obserwował. Drań nie miał zamiaru odpuścić.

      – Zmęczyło mnie szukanie czegoś, czego nigdy nie znajdę, rozumiesz? – warknąłem.

      – Wyjaśnij.

      – Pieprz się. Wystarczy?

      Peter się uśmiechnął.

      – To krok we właściwą stronę. Widzę, że ktoś ma w sobie mnóstwo nagromadzonej złości. Chcesz coś jeszcze z siebie wyrzucić?

      – Te nowe okulary przeciwsłoneczne, które kupiłeś kilka miesięcy temu… Wyglądasz w nich jak palant.

      Peter zmarszczył czoło.

      – To był bardziej osobisty atak, niż się spodziewałem. No i bolesny.

      Uśmiechnąłem się kpiąco.

      – To dobrze.

      Peter wskazał okno.

      – Mógłbyś pójść z nią porozmawiać. Znalezienie odpowiedniej osoby nie jest łatwe. Może