Paradoksalnie, im większe robiłam postępy, tym bardziej sprawy się komplikowały. Nie wykształcały się u mnie automatyzmy. W końcu zrozumiałam dlaczego. Odkryłam pewien rodzaj dysleksji. W niektórych słowach, zwłaszcza tych dłuższych, litery, których nie znałam jeszcze zbyt dobrze, zlewały się ze sobą tak, że nie mogłam ich rozróżnić. Czułam potrzebę, aby trochę je rozsunąć, żeby móc nie tyle je przeczytać, co zobaczyć. Na przykład znaczniej łatwiej wyodrębnić litery tworzące słowo лишний (zbędny), kiedy się je rozstrzeli лишний. Dokładnie tak samo dzieje się u małych dyslektyków opanowujących język ojczysty. Wyobraź sobie, do jakiego stopnia słowo „nadzwyczajny” może przypominać ciąg następujących po sobie żuczków; zapis „nadzwyczajny” przywraca formę każdej z liter. Skądinąd istnieją specjalne czcionki dla dyslektyków, które mają sprawić, że litery staną się czytelniejsze. Tylko czy są wykorzystywane w wystarczającym stopniu? Moja dysleksja była więc po części wizualna. Ale pojawił się również dodatkowy problem. Kiedy tak raz za razem potykałam się w trakcie lektury, doprowadzona do rozpaczy własnym dukaniem, zdałam sobie sprawę, że cierpię (czy tak to się właśnie mówi?) na pewną formę synestezji: samogłoski widzę w kolorze, a spółgłoski w czerni. Na przykład „a” jest żółte, „o” niebieskie, a „u” zielone. Dla mnie każda litera „i” jest czerwona. Ale rosyjskie „i”, które poznawałam (и, й, ы), pozostawały czarne. Nie dostrzegałam ich wśród spółgłosek. Właściwie widziałam całe słowa na czarno, jakby składały się wyłącznie ze spółgłosek. Bardzo mnie to dezorientowało. Najwięcej kłopotów sprawiało mi „y”. Literę i dźwięk „y” widzę na bordowo. Ale rosyjskie „y” wymawia się jak „u” (zielony dźwięk). Spontanicznie czytałam więc „Я шучу” (żartuję) jako „Ja sziczi” zamiast „Ja szuczu”. Co ewidentnie robiło istotną różnicę.
Aby pokonać te przeszkody, musiałam sobie kolorować wszystkie samogłoski w tekstach, tak aby odpowiadały dźwiękom przyporządkowanym do konkretnych barw. Nie było to proste. Ale się opłaciło. Teksty natychmiast się rozjaśniły. Kolorowe samogłoski wyraźnie odróżniały się od czarnych spółgłosek. Nie dałam się więcej przechytrzyć temu podstępnemu „y”. Zaczęłam płynnie czytać, rozpoznawać słowa i pojmować ich znaczenie. Mogłam nawet prowadzić prelekcje po rosyjsku. Czyli wystarczyło znaleźć trik, który pomoże mi pokonać przeszkodę. Minęło trochę czasu. Pochłonięta nowymi projektami odłożyłam rosyjski na bok. Ostatnio zostałam nakłoniona do przeczytania tekstu po rosyjsku. Ku mojemu wielkiemu zdumieniu oraz wielkiej radości tekst spontanicznie ukazał mi się w kolorach. Moja synestezja się zautomatyzowała. Na szczęście mogłam dostosować moje metody uczenia się do mojego dziwnego sposobu czytania. Co by się stało, gdybym nie znalazła triku, który mnie odblokował? Czy pozwolilibyśmy pierwszoklasiście kolorować czytane przez niego teksty wedle uznania? Czy bez niczyjej pomocy zdołałby ustalić, co najbardziej mogłoby mu pomóc zwalczyć jego blokady? Synestezja, bardzo często obecna w nadwydajnych mózgach, jest całkowicie ignorowana w naszych metodach pedagogicznych. Bez wątpienia znacznie trudniej byłoby „podrasować” tekst, gdyby wszystkie „a” były włochate, wszystkie „i” matowe, a wszystkie „o” błyszczące… jak to często bywa w przypadku tych cudacznych dzieci. Ale może wystarczyłoby zwiększyć ich świadomość odnośnie do tych aspektów, aby im pomóc?
Myślę, że dorośli, zwłaszcza nauczyciele, powinni spróbować wyruszyć w tę edukacyjną przygodę, poznać nowy język i jego alfabet, aby przypomnieć sobie, co człowiek przeżywa w takiej sytuacji. Na przykład alfabet koreański ‒ nazywany hangul (한글) ‒ przez wielu lingwistów uważany jest za jeden z najbardziej eleganckich i najłatwiejszych do opanowania. Zawiera tylko czternaście spółgłosek i dziesięć samogłosek, które można ze sobą łączyć w dwadzieścia siedem dwuznaków. To kiedy się za to zabierzesz?
Mam nadzieję, że lista degradujących medycznych łatek nie będzie się mnożyć ani wydłużać. Bo, co ciekawe, od wysokiego potencjału, przez autyzm i nieprzeciętną zdolność, aż po ADD/ADHD wszystkie te określenia walczą o odrębność, mimo że często się zazębiają. Trzeba by spojrzeć na problem z innej perspektywy. Kiedy w końcu zajmiemy się tym, co łączy te odmienności?
A zatem o kim i o czym mowa? O dziecku atypowym, nadwrażliwym i niestety stygmatyzowanym przez każdą z tych łatek. Z mojej strony proponuję ci jedną – nadrzędną względem całej reszty, w nadziei, że okaże się bardziej integrująca i mniej degradująca od poprzednich. W Jak mniej myśleć opowiedziałam się za określeniem „nadwydajność mentalna”, aby opisać atypowe i kompleksowe myślenie. Nadwydajne dzieci rzeczywiście funkcjonują inaczej, na poziomie neurologicznym, emocjonalnym i psychologicznym. Są strukturalnie nadwrażliwe, nademocjonalne, hiperaktywne i hiperempatyczne. Ich mądrość znacznie wykracza poza „przedwczesny rozwój”. Nie, nie wymagają reedukacji! Potrzebują raczej pomocy dorosłych, aby zrozumieć, kim są i jak funkcjonują. W kolejnych rozdziałach znajdziesz wszystkie wskazówki potrzebne, aby je zrozumieć i wesprzeć, a w konsekwencji nie czuć potrzeby przyklejania im łatek.
Rozdział 2
Wyjątkowa wrażliwość
Nie dowiesz się ode mnie niczego nowego, kiedy ci powiem, że twoje dziecko jest nadwrażliwe. Zdajesz sobie z tego sprawę i bez mojej pomocy. Mogę jednak ci opowiedzieć, jak działa ta nadwrażliwość oraz jakimi metodami sobie z nią radzić i łagodzić objawy.
HIPERESTEZJA (PRZECZULICA)
Jedną z głównych przyczyn tej ogromnej wrażliwości jest hiperestezja, czyli przeczulica. Osoby z hiperestezją mają nader rozwinięty i czuły układ sensoryczny. Widzą, słyszą i czują znacznie ponad normę. Mają na przykład wyjątkowe wyczucie szczegółu albo doskonały słuch, albo percepcję tak znakomitą, że wydają się jasnowidzami. Regularnie zaskakiwani tą niewiarygodną przenikliwością sensoryczną bliscy nazywają ich sokolim okiem, gumowym uchem albo psem myśliwskim, choć tak naprawdę nie zdają sobie sprawy, w jakim stopniu jest to zgodne z prawdą. Właśnie dlatego, nie do końca świadomi tej nadwrażliwości sensorycznej nadwydajnych dzieci, dorośli szybko wpadają w irytację i nazywają je kapryśnymi, czepialskimi albo słabymi. Tymczasem te dzieci nie są zmanierowane; one tylko informują o tym, że doznają dyskomfortu.
Michel opowiada mi o pewnym zdarzeniu. W minioną środę jego jedenastoletni syn narzekał podczas kursu na ratownika morskiego i odmówił założenia kombinezonu piankowego, ponieważ był zimny, wilgotny i zapiaszczony. Michel się zdenerwował i powiedział swojemu synowi: „Twoi koledzy też mają takie problemy z kombinezonami, ale nie wydziwiają!”. Próbuję wytłumaczyć Michelowi, że jego syn wcale „nie wydziwia”. Nie odbiera sytuacji podobnie jak jego kumple. Chłód jest bardziej przejmujący, wilgoć bardziej klejąca, a piasek drapie skórę niczym papier ścierny. Widzę jednak, że Michel nie słucha. Zamknięty w swojej skorupie stara się uporać z własną hiperestezją i nie wyobraża sobie, o ile to łatwiejsze i całkiem inne dla tych, których aż tyle to nie kosztuje. I tak to właśnie wygląda: hiperestezja jest źle postrzegana zarówno przez neurotypowych, jak i przez samych nadwydajnych.