Przekład: Natalia Wiśniewska
Opieka redakcyjna: Maria Zalasa
Redakcja: Marta Stęplewska
Korekta: Katarzyna Nawrocka
Projekt okładki i stron tytułowych: Joanna Wasilewska / KATAKANASTA
© Guy Trédaniel éditeur, 2019
Copyright for the Polish edition and translation
© JK Wydawnictwo sp. z o.o. sp. k., 2020
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej publikacji nie może być powielana ani rozpowszechniana za pomocą urządzeń elektronicznych, mechanicznych, kopiujących, nagrywających i innych bez uprzedniego wyrażenia zgody przez właściciela praw.
ISBN 978-83-8225-012-1
Wydanie I, Łódź 2020
JK Wydawnictwo Sp. z o.o. sp. k., ul. Krokusowa 3, 92-101 Łódź
tel. 42 676 49 69
Wersję elektroniczną wykonano w systemie Zecer firmy Elibri
Przedmowa
Długo się wahałam, czy napisać tę książkę. Wydawało mi się, że to, co zawarłam w Jak mniej myśleć i Jak lepiej myśleć, wystarczy, aby czytelnik zyskał wszystkie informacje pozwalające zrozumieć, jak funkcjonuje nadwydajny mózg. Uznałam, że Jak mniej myśleć to pozycja na tyle prosta i konkretna, że będą mogli z niej korzystać także młodzi odbiorcy. I nie pomyliłam się, ponieważ niektórzy spośród moich czytelników mają po trzynaście lat. Bez trudu zapoznali się z treścią i odnaleźli fragmenty potrzebne im do zrozumienia siebie. Rodzicom młodszych dzieci radzę, aby z materiału ze wspomnianej książki uczynili punkt wyjścia do rozmów wyjaśniających ich pociechom, na czym polega ich odmienność. Ci, którzy tak zrobili, uzyskali dobre rezultaty.
Tym niemniej osoby przychodzące do mnie na konsultacje, publiczność biorąca udział w moich wykładach i piszący do mnie czytelnicy coraz częściej zwracali się do mnie z następującym problemem: W Pani książce odnajduję siebie i to mi pomaga. Ale odnajduję tam również moje dzieci i martwię się o nie. W dzieciństwie wiele wycierpiałam z powodu mojej odmienności. Nie chcę, żeby one przeżywały to samo co ja. Proszę nam pomóc! W mojej głowie zakiełkowała myśl, że Jak mniej myśleć w niewystarczającym stopniu wspiera rodziców w wychowywaniu ich nadwydajnych dzieci. W międzyczasie praca z takimi właśnie dziećmi i ich rodzicami dostarczyła mi kilku istotnych doświadczeń. Pomyślałam, że warto było czekać, aby podzielić się nową wiedzą z moimi czytelnikami. Faktycznie trzeba było bliżej przyjrzeć się pewnym aspektom życia charakterystycznym dla dzieci: szkole, socjalizacji, nadwrażliwości, nierozumieniu poleceń…
Później otrzymałam od Loïca takiego oto mejla, który ogromnie mnie poruszył:
W tym wszystkim nie chodzi jednak tylko o mnie i nie martwię się o siebie, lecz o mojego czternastoletniego syna, który przeżywa dokładnie to samo co ja w jego wieku. Zbyt dobrze wiem, jak cierpi, a jednocześnie nie mam pojęcia, jak mu pomóc z tej prostej przyczyny, że sam jako dziecko nie otrzymałem takiej pomocy. Może źle zrobiłem, ale przeczytałem mu ten fragment z Pani książki:
„Nawet jeśli rodzice szczerze kochają swoje dziecko, stopniowo coraz trudniej będzie im nad nim zapanować. Będą je oceniać coraz mniej pozytywnie: ono jest «zbyt…». To zbyt wrażliwe i emocjonalne dziecko jest z pewnością wychuchane i otoczone przesadnie troskliwą opieką. A może jest zbyt nerwowe! Albo zbyt uczuciowe, a wtedy staje się natrętne: wciąż czepia się matczynej spódnicy. Zadaje za dużo pytań. Co więcej, będzie mu się zarzucać, że jest aroganckie, że patrzy, jak daleko może się posunąć, doprowadzając dorosłych do rozpaczy. Już od przedszkola opinię rodziny potwierdza reszta otoczenia. Dziecko nie potrafi usiedzieć w miejscu. Nie umie się skupić. Nie rozumie poleceń. Koledzy je bojkotują, drwią z niego i jego dziwacznych pomysłów. Jak budować poczucie własnej wartości, czerpiąc z tak skażonych źródeł? Błędne koło się zamyka, gdy na domiar złego inni zaczynają wypominać dziecku tak niską samoocenę!”1.
Po wysłuchaniu tego akapitu mój syn zalał się gorzkimi łzami. Długo nie mógł się opanować. Powiedział mi o swoich kolegach z klasy coś takiego: „Czemu ci kretyni mają przyjaciół, a ja nie?”. Jego pytanie brzmiało niczym zarzut. Ścisnęło mnie za serce, ponieważ przypomniałem sobie, jak w dzieciństwie wypowiadałem dokładnie te same bolesne prawdy. Syn nie dogaduje się najlepiej ze swoją mamą („normalnie myślącą”, zgodnie z używaną przez Panią nomenklaturą, z którą jestem w separacji) i ma dość jej uwag na temat jego nierównych wyników w nauce. Ale najgorsze jest to, że sam zachowuję się wobec niego podobnie, choć, jak sądzę, z innych powodów. Wczoraj, kiedy kończyłem czytać Pani książkę, zrozumiałem, że ponieważ nie miałem pojęcia, jak inaczej mógłbym się zachować, stawiałem mu takie same zarzuty, jakich i mnie nigdy nie szczędzono.
Ponadto kilka lat temu, dokładnie w dniu, w którym poszedł do gimnazjum, zwiększyłem dzielący nas dystans emocjonalny. Nie potrafię go już przytulać i czuję się z tym okropnie, bo on do mnie lgnie. Teraz już wiem, że kieruje mną strach. Boję się, że za pośrednictwem syna ponownie będę przeżywał ten zbyt dobrze znany mi ból. Mdli mnie na samą myśl o tym. Odnoszę wrażenie, że jestem złym ojcem, całkiem do niczego, a syn i tak nie przestaje powtarzać, że mnie kocha i że jestem super. Wydaje mi się, że na to nie zasługuję. Nie wiem, co począć z moim chłopcem. Ta bezsilność głęboko mnie rani, zwłaszcza że zwykle znajduję rozwiązanie każdego (czy też prawie każdego) problemu. Dlaczego więc, choć wiem, co go dręczy, nie potrafię dać mu pocieszenia, którego tak bardzo potrzebuje? Chciałbym móc Pani wyznać wszystko to, co czuję w najgłębszych zakamarkach mojego jestestwa po tym, jak przeczytałem Pani książkę, ale blokuję się, bo im dłużej szukam właściwych słów, tym mniej ich znajduję. Zdaję sobie sprawę, że może Pani nie być w stanie odpowiedzieć albo pomóc każdemu (choć i tak to Pani robi dzięki swojej książce) i że jestem tylko jednym z wielu. Ale czy mogłaby mi Pani przynajmniej odpowiedzieć na pytanie, czy zna Pani inne osoby mogące wskazać mi drogę w pracy z moim dzieckiem?
Odpisałam Loïcowi.
Jego drugi mail przekonał mnie, że muszę ponownie chwycić za pióro.
Droga Christel,
tak bardzo się cieszę, że mogłem przeczytać odpowiedź od Ciebie. Gdy tylko odebrałem powiadomienie o niej na telefonie i ujrzałem Twoje nazwisko na liście mejlingowej, przepełniła mnie niezmierzona radość. To, że poświęciłaś mi uwagę, ogromnie mi pomogło. Wyczekiwałem Twojej odpowiedzi z wielką niecierpliwością. Ogarniały mnie jednak wątpliwości. „A jeśli napisze do mnie tylko po to, aby w kilku słowach podziękować za mój list i nie doda nic więcej? Czy starczyło jej cierpliwości, aby przeczytać go do końca?” itd. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że uczynisz mi ten zaszczyt i poprosisz o pozwolenie na wykorzystanie mojego listu w Twoim kolejnym dziele! Dziękuję Ci. W końcu czuję się użyteczny w swojej walce o szczęście, skoro pomagam Ci walczyć o szczęście innych. Więc TAK, zgadzam się, abyś wykorzystała to, co napisałem. Ponadto chcę zapytać o Twoją kolejną książkę. Czy poruszy temat wychowywania nadwydajnych dzieci przez normalnie myślących rodziców? I tych nadwydajnych? A także przez pary mieszane? W przypadku mojego syna, którego rodzice tworzyli mieszany związek, dochodzi problem separacji. Jak nadwydajny rodzic może poruszyć temat z tym drugim, nie sprawując opieki nad dzieckiem? Gdyby dzisiaj przyszło mi porozmawiać o tym z byłą żoną, nie wiedziałbym, od czego zacząć. Ona jest tak ograniczona w swoim podejściu do edukacji i z natury tak sceptyczna, że trudno byłoby ją przekonać, że mój syn naprawdę jest nadwydajny, a rozważenie wykorzystania niekonwencjonalnych metod graniczyłoby z cudem.
Loïc miał rację. W nowej książce musiałam poruszyć