– Spokojnie – powiedziała. – Ja zadam pytania. Żadnych gwałtownych ruchów. Żadnych docinek, dobrze? Jesteśmy tutaj, aby zadać pytania i sprawdzić, czy mogą pomóc.
– Oczywiście.
Ramirez zmarszczył brwi. Jego język ciała powiedział coś innego.
Gdy weszli do kawiarenki, rozległ się dźwięk dzwonka.
W niewielkiej przestrzeni znajdowały się cztery boksy z wyściełanymi czerwonymi kanapami i jeden kontuar, w którym ludzie mogli zamawiać kawę i inne produkty śniadaniowe przez cały dzień. W menu znajdowało się zaledwie piętnaście pozycji, a w samej kawiarni było niewielu klientów.
Dwóch starych, szczupłych Latynosów, którzy mogli być bezdomni, piło kawę przy jednym ze stolików po lewej stronie. Przy innym młodszy od nich dżentelmen w okularach przeciwsłonecznych i czarnym filcowym kapeluszu siedział przygarbiony i zwrócony w stronę drzwi. Miał na sobie czarny podkoszulek. Pistolet był wyraźnie umieszczony kaburze na pasku na ramię. Avery spojrzała na jego buty. Osiem i pół, pomyślała. Dziewięć, w najlepszym wypadku.
– Puta – wyszeptał na widok Avery.
Starsi mężczyźni wydawali się nieświadomi ich obecności.
Za ladą nie było widać szefa kuchni ani pracownika wydającego zamówienia na wynos.
– Dzień dobry – przywitała się Avery. Chcielibyśmy porozmawiać z Juanem Desoto, jeśli jest w pobliżu.
Młody człowiek roześmiał się.
Wypowiedział po hiszpańsku szybki potok słów.
– Powiedział: „pierdol się, ty policyjna kurwo ze swoim sukinsynem” – przetłumaczył Ramirez.
– Cudownie – ironizowała Avery. – Słuchaj, nie chcemy żadnych problemów – dodała i uniosła obie dłonie. – Chcemy tylko zadać Desoto kilka pytań na temat księgarni na Sumner Street, za którą najwyraźniej nie przepada.
Mężczyzna usiadł i wskazał na drzwi.
– Wypierdalaj, gliniarzu!
Avery mogła poradzić sobie z sytuacją na wiele sposobów. Mężczyzna nosił broń i domyśliła się, że jest załadowana i bez licencji. Wydawał się także gotowy do walki, mimo że tak naprawdę nic się nie wydarzyło. To, w połączeniu z pustym blatem, doprowadziło ją do przekonania, że coś może się dziać na zapleczu. Albo mają tam narkotyki, albo trzymają tam jakiegoś nieszczęsnego właściciela sklepu i właśnie tłuką go na miazgę, domyśliła się.
– Chcemy tylko porozmawiać kilka minut z Desoto – powiedziała.
– Suko! – mężczyzna warknął, wstał i wyciągnął broń.
Ramirez natychmiast wyciągnął swoją.
Dwaj starsi mężczyźni nadal pili kawę i siedzieli w milczeniu.
Ramirez zawołał zza lufy pistoletu.
– Avery?
– Wszyscy się uspokójcie – rozkazała Avery.
W okienku kuchennym za głównym kontuarem pojawił się mężczyzna – kawał chłopa, sądząc po wyglądzie samej jego szyi i okrągłych policzków. Wydawało się, że pochyla się do okna, co skracało nieco jego wzrost. Jego twarz była częściowo ukryta w lekkim cieniu. Był łysym, jasnoskórym Latynosem z humorystycznym błyskiem w oczach. Na jego ustach pojawił się uśmiech. Na zębach nosił nakładki, dzięki którym wszystkie wyglądały jak ostre diamenty. Nie można było dostrzec zewnętrznej złośliwości, ale był tak opanowany i spokojny, biorąc pod uwagę napiętą sytuację, że Avery zastanawiała się, dlaczego.
– Desoto – powiedziała.
– Tylko bez broni, bez broni – powiedział Desoto z kwadratowego okna. – Tito – zawołał – połóż broń na stole. Gliniarze, broń na stole. Tutaj nie ma broni.
– Nie ma mowy – zaprotestował Ramirez i wycelował broń w drugiego mężczyznę.
Avery poczuła krótkie ostrze, które trzymała przymocowane do kostki, na wypadek, gdyby miała kłopoty. Wszyscy też wiedzieli, że będą u Desoto. Wszystko będzie dobrze, pomyślała. Mam nadzieję.
– Odłóż to – zarządziła.
Na dowód dobrej woli Avery delikatnie wyciągnęła Glocka opuszkami palców i położyła na stole między dwoma starszymi mężczyznami.
– Zrób to samo – poleciła Ramirezowi. – Połóż to na stole.
– Cholera – wyszeptał Ramirez. – To kiepski pomysł. Niedobrze. Jednak mimo tego posłuchał jej i położył broń na stole. Drugi mężczyzna, Tito, odłożył pistolet i uśmiechnął się.
– Dziękuję – powiedział Desoto. – Nie martwcie się. Nikt nie chce waszej broni policyjnej. Będą tam bezpieczne. Wejdźcie. Porozmawiajmy.
Zniknął z pola widzenia.
Tito wskazał małe czerwone drzwi umieszczone za jedną z kabin, praktycznie niemożliwe do zauważenia.
– Ty pierwszy – nalegał Ramirez.
Tito skłonił się i wszedł.
Ramirez przeszedł obok, a Avery podążyła za nim.
Czerwone drzwi otworzyły się do kuchni. Korytarz prowadził w głąb zaplecza. Bezpośrednio przed nimi znajdowały się schody do piwnicy, strome i ciemne. Na dole były kolejne drzwi.
– Mam złe przeczucie – wyszeptał Ramirez.
– Cicho – szepnęła Avery.
W pokoju w głębi toczyła się gra w pokera. Pięciu mężczyzn, wszyscy latynoskiego pochodzenia, dobrze ubranych i uzbrojonych w pistolety, zamilkło, gdy się zbliżyli. Stół był pełen pieniędzy i biżuterii. Pod ścianami dużej przestrzeni stały kanapy. Na licznych półkach Avery zauważyła karabiny maszynowe i maczety. Były tam również kolejne drzwi. Szybkie spojrzenie na ich stopy ujawniło, że żaden z nich nie miał butów wystarczająco dużych, by dorównać zabójcy.
Z szeroko rozpostartymi ramionami i z wielkim uśmiechem na twarzy, który odsłonił metalowe nakładki na ostrych jak brzytwy zębach, Juan Desoto usiadł na kanapie. Jego ciało, napompowane i wyrzeźbione codziennymi treningami oraz, jak przypuszczała Avery, przy pomocy sterydów, przypominało bardziej ciało bardziej byka niż człowieka. Siedzący gigant na stojąco mógł mieć prawie siedem stóp wzrostu. Podobnie jego stopy – były ogromne. Co najmniej dwanaście, pomyślała Avery.
– Wyluzujcie wszyscy, wyluzujcie – rozkazał Desoto. – Grajcie dalej – rozkazał swoim ludziom. – Tito, daj im coś do picia. Czego sobie pani życzy, pani Black? – powiedział z naciskiem.
– Znasz mnie? – zapytała Avery.
– Nie znam cię – odpowiedział. – Ale słyszałem o tobie. Aresztowałaś mojego małego kuzyna Valdeza dwa lata temu i kilku moich dobrych przyjaciół z West Side Killers. Tak, mam wielu przyjaciół z innych gangów – odpowiedział na zdziwione spojrzenie Avery. – Nie wszystkie gangi walczą ze sobą jak zwierzęta. Lubię myśleć szerzej. Proszę. Co mogę ci podać?
– Dla mnie nic – powiedział Ramirez.
– Nic, dziękuję – odrzekła.
Desoto skinął głową do Tito, który opuścił pomieszczenie drogą, którą wszedł. Wszyscy mężczyźni przy stole nadal grali w karty, oprócz jednego. Dziwny człowiek na zewnątrz był uderzająco podobny do Desoto, tylko znacznie mniejszy i młodszy. Mruknął coś do Desoto i obaj odbyli płomienną rozmowę.
– To młodszy