Tylko jedno nazwisko na liście natychmiast mu się nie spodobało.
– Dlaczego zaprosiłeś Lailę al-Abayyi? – zapytał rano. – Powiedziałem ci, że nie mogę jej poślubić.
– Nie. Powiedziałeś, że poślubisz ją tylko wtedy, gdy cała nasza szlachta zgodzi się, że powinna być królową.
– To się nie zdarzy.
– Nie znamy przyszłości – odparł Kalid.
– Znamy. Dziwię się, że w ogóle zgodziła się tu przybyć. Nie czuje się upokorzona tym, że musi konkurować z cudzoziemcami?
Wezyr się uśmiechnął.
– Tak jak ty, panie, panna al-Abayyi przedkłada dobro Samarkary nad swoje własne. Zgodziła się wyłącznie dla dobra kraju.
Dla dobra kraju i dla miliona dolarów…
Omar zacisnął szczękę. Niech będzie. Już dość długo unikał małżeństwa. Gdyby umarł, nie było nikogo, kto mógłby odziedziczyć tron. Omar potrzebował dziedzica. Nie mógł ryzykować wybuchu kolejnej wojny domowej, takiej, jaka niemal zniszczyła Samarkarę za czasów jego dziada. Nie mógł też ryzykować wyboru z miłości. Nigdy już nie będzie takim szaleńcem.
Nie. Teraz jest starszy, przezorniejszy. Potrzebuje tego małżeństwa wyłącznie ze względów dynastycznych. I przez miesiąc, odkąd polecił Kalidowi zorganizować targ narzeczonych, z powodzeniem unikał myślenia o tym. To nie było trudne.
Ale dzisiaj, po spotkaniu dyplomatycznym w ambasadzie, gdy wrócił do posiadłości, zaczął się denerwować na myśl, że znajdują się tam zaproszone w jego imieniu kobiety. Maszyna poszła w ruch. W napięciu oczekiwał końca rozmów w sali balowej. Wiedział, że jest za wcześnie na spotkanie z potencjalnymi narzeczonymi. Wyszedł więc w ciemności, do ogrodu, próbując nie myśleć ani o przyszłości, ani o przeszłości.
A potem przeszkodziła mu piękna, zmysłowa, zaskakująca kobieta. Poczuł do niej potężny pociąg – najpierw ze względu na jej niewiarygodne ciało, atrakcyjne i niedorzecznie krągłe w tej ciasnej sukni. A potem ze względu na jej szczere słowa. Na chwilę oderwał się od swoich myśli.
Dopóki nawet ona nie powiedziała, że Laila, przyrodnia siostra jego zmarłej dawno temu narzeczonej, powinna być jego żoną. Czy nie było ucieczki przed przeszłością? Przeklął cicho. Zaciskając szczękę, poszedł w ślad za Edith do sali balowej. Stojąc przy ścianie, by go nie zauważono, patrzył na nią z daleka, gdy rozmawiała z wezyrem. Wyczuwając na sobie jego wzrok, obejrzała się i ich spojrzenia się spotkały.
A potem jej oczy się zwęziły.
Jeśli w ogrodzie nie wiedziała, kim jest Omar, teraz musiała to wiedzieć. Patrzyła na niego gniewnie czy wręcz oskarżycielsko.
W ciągu ostatnich kilku lat wchodził w relacje – płytkie i krótkotrwałe – niemal wyłącznie z ambitnymi, zimnymi, chudymi blondynkami. Stanowiącymi przeciwieństwo czarnookiej Feridy al-Abayyi, narzeczonej, którą stracił.
Doktor Farraday nie była ani zimną blondynką, ani zmysłową brunetką o migdałowych oczach. Miała długie, jasnobrązowe włosy i mgiełkę piegów nad zadartym noskiem. Jej twarz w kształcie serca była zarumieniona, jej usta były pełne i różowe, a jej oczy – choć nie dostrzegał ich koloru – lśniły, pobudzając jego zmysły.
Ale o ile jej twarz zdawała się niewinnie prostoduszna, o tyle jej ciało… Była seksbombą. Jedwab sukienki obejmującej jej ponętne krągłości zdawał się szeptać, że w każdej chwili może pęknąć w szwach i odsłonić dla niego jej niewiarygodne nagie ciało. W tej sukni doktor Farraday mogła zawładnąć każdym mężczyzną.
Omar wziął głęboki, urywany oddech. Nie mógł uwieść jej ani żadnej z obecnych tu kobiet. Targ narzeczonych nie polegał na zwykłym uwodzeniu. Choć Edith porównała go z reality show, chodziło tu o poważną tradycję, a nie – o odcinek „Kawalera do wzięcia”.
Doktor Farraday mogła się znaleźć w jego łóżku wyłącznie po ślubie. I miała znacznie więcej do zaoferowania niż tylko jej oszałamiający seksapil. Jej życiorys wyróżniał się na tle pozostałych dziewiętnastu, ponieważ zajmowała się badaniami nad białaczką dziecięcą, która dawno temu zabiła starszego brata Omara. Ale gdyby tego nie przeczytał, nie miałby pojęcia, że ta kobieta ukończyła Harward w wieku dziewiętnastu lat z tytułem doktora nauk medycznych i z doktoratem z biochemii. W wieku dwudziestu sześciu lat już kierowała grupą badawczą w Huston. Słyszał, że Edith Farraday rzadko opuszczała laboratorium. Ktoś taki jak ona powinien onieśmielać i budzić respekt. A jednak była ciepła, miła i zabawna.
Omar zamrugał, słysząc, że w sali balowej nagle podniósł się szmer szeptów. Rozpoznano go. Bez słowa obrócił się i znów zniknął w ogrodzie, a potem w swoich prywatnych komnatach. Ale pod koniec wieczoru stał sam w górnym salonie, patrząc przez okno, jak dwadzieścia potencjalnych narzeczonych wsiada do limuzyn mających je zawieść do luksusowego pięciogwiazdkowego hotelu Campania.
– Czegóż to ja nie robię dla waszej wysokości… – dobiegł go zza pleców głos wezyra. – Czy jesteś gotów wreszcie iść po rozum do głowy i poślubić córkę al-Abayyi?
Nie zaszczycając tego pytania odpowiedzią, Omar się obrócił.
– Czy zdecydowałeś, która dziesiątka zostanie odesłana do domu?
– Nie było łatwo. – Kalid zamilkł na chwilę. – Poza tą ostatnią. Ledwie zamieniłem z nią parę słów, a już wiedziałem, że nie jest w twoim typie.
Omar zrozumiał, że mowa o Edith, i powiedział z irytacją:
– Nie mam żadnego typu. Dlaczego wszyscy uważają, że mam?
– Bo masz.
– A doktor Farraday do niego nie należy?
– Piękna dziewczyna, ale nieco zbyt zwyczajna. W dodatku przybrała na wadze, odkąd ostatnio opublikowano jej zdjęcia. Miała szokująco ciasną suknię. – Kalid zamrugał. – Czy może się mylę?
Omar znów spojrzał przez okno. Kalid miał rację, określając Edith Farraday mianem „zwyczajnej”. Nie miała tej władczej ostrości, zdystansowania, królewskiej buty. Była niekonwencjonalna, nieco brakowało jej godności, a jednak…
Omar jej pragnął. Przemożnie i ponad rozsądek.
Nie. Przeszyło go poczucie zagrożenia. Każda inna kobieta byłaby bezpiecznym wyborem, nawet Laila al-Abayyi. Ponieważ w tej kwestii nie śmiał dopuścić do głosu emocji. Nigdy więcej. Miłość i pragnienie niosły ze sobą zbyt wysokie koszty.
A jednak doktor Farraday rozgrzała go tam, w ogrodzie… Rozgrzała?
Przez jego umysł przesunął się obraz jej ponętnej sylwetki, jej oczu iskrzących się oburzeniem, gdy patrzyła na niego poprzez salę balową, nieświadomie oblizując pełne różowe usta…
Przeszyło go pożądanie. Niemal głośno jęknął.
– Panie? – zapytał wezyr. – Czy powinienem odesłać Farraday do domu?
– Niech zostanie. Jeszcze jeden dzień.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО