Zamiana. Beth O'leary. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Beth O'leary
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Любовно-фантастические романы
Год издания: 0
isbn: 978-83-8215-209-8
Скачать книгу

      No jasne. Gdzież by indziej mogła mnie wywalić, jeśli nie w dziale kadr?

      *

      Rebecca i ja siedzimy naprzeciw siebie. Towarzyszy jej Judy z działu HR. Siedzi po jej stronie stołu, nie po mojej, a to nie jest dobry znak.

      Moja szefowa odgarnia włosy z twarzy i patrzy na mnie z mieszaniną smutku i współczucia, co odczytuję jako bardzo zły znak. Przecież to Rebecca, królowa szorstkiej przyjaźni, mistrzyni wbijania szpil w najmniej spodziewanym momencie. Kiedyś powiedziała mi, że jedyną skuteczną drogą do najlepszych wyników jest oczekiwanie niemożliwego.

      Jeżeli jest dla mnie miła, to w zasadzie oznacza, że straciła nadzieję.

      – Leena, dobrze się czujesz? – zaczyna.

      – Ależ tak, oczywiście, nic mi nie jest – mówię. – Rebecca, pozwól, że wszystko wyjaśnię. To, co się stało na spotkaniu… – Milknę, bo marszczy brwi i macha ręką.

      – Słuchaj, Leena, wiem, że świetnie grasz swoją rolę, i Bóg mi świadkiem, że cię za to uwielbiam. – Zerka na Judy. – Selmount ceni twój… charakter i pozytywne nastawienie. Ale przestańmy pieprzyć. Wyglądasz jak siedem cholernych nieszczęść.

      Judy dyskretnie kaszle.

      – Zastanawiamy się właśnie, czy nie jesteś trochę wyczerpana – ciągnie na jednym oddechu Rebecca. – Sprawdziliśmy twoje papiery. Wiesz, kiedy ostatni raz brałaś wolne?

      – Czy to… podchwytliwe pytanie?

      – Tak jest, bo w ciągu ostatniego roku nie wzięłaś ani jednego dnia z przysługującego ci urlopu. – Rebecca piorunuje wzrokiem Judy. – Co, nawiasem mówiąc, w ogóle nie powinno być możliwe.

      – Mówiłam ci już – syczy Judy. – Nie wiem, jak się prześliznęła.

      W odróżnieniu od niej wiem, jak się prześliznęłam. Dział kadr głównie mówi o tym, że dba, aby personel wykorzystywał roczny przydział urlopu, ale w rzeczywistości ogranicza się do przysyłania maila dwa razy do roku z informacją, ile zostało ci dni, i dorzucania na zachętę czegoś o „równowadze psychicznej i fizycznej”, o „naszym holistycznym podejściu do pracownika” i „potrzebie przejścia na tryb offline, by zmaksymalizować swój potencjał”.

      – Naprawdę, Rebecca, nic mi nie jest. Bardzo mi przykro za moje… że dzisiaj rano przerwałam spotkanie, ale jeżeli pozwolisz mi…

      Znowu mars i machnięcie ręki.

      – Leena, przepraszam. Wiem, że to dla ciebie strasznie trudny czas. Praca nad tym projektem jest niezwykle stresująca i od pewnego czasu mam wrażenie, że zlecając ci go, nie byliśmy wobec ciebie fair. To prawda, że kiedy mówię coś takiego, zwykle robię sobie jaja, ale twoje dobro naprawdę leży mi na sercu, jasne? No więc po rozmowie z naszymi partnerami uzgodniliśmy, że zabieramy ci projekt dla Upgo.

      Nagle wstrząsa mną idiotyczny niekontrolowany dreszcz, którym moje ciało przypomina mi, że nie odzyskałam jeszcze nad nim panowania. Otwieram usta, żeby odpowiedzieć, ale Rebecca nie daje mi dojść do głosu.

      – Postanowiliśmy też nie powierzać ci żadnego projektu przez najbliższe dwa miesiące – kontynuuje. – Potraktuj to jako urlop regeneracyjny. Dwa miesiące. Nie wolno ci wracać do Selmount, dopóki nie odpoczniesz i przestaniesz wyglądać jak osoba, która spędziła rok na froncie. Zgoda?

      – To nie jest konieczne – zapewniam ją. – Rebecca, proszę, daj mi szansę udowodnić, że…

      – Do cholery, Leena, dostajesz prezent – rzuca rozdrażnionym tonem. – Płatny urlop! Dwa miesiące!

      – Nie chcę. Chcę pracować.

      – Doprawdy?! Twoja mina mówi, że masz ochotę zasnąć. Myślisz, że nie wiem, że w tym tygodniu codziennie ślęczałaś do drugiej w nocy?

      – Przepraszam. Wiem, że powinnam się trzymać regularnych godzin pracy. Było tylko kilka…

      – Nie krytykuję cię za sposób zarządzania czasem pracy. Pytam cię tylko, kobieto, kiedy ty, do cholery, odpoczywasz.

      Judy wydaje serię dyskretnych kaszlnięć. Rebecca posyła jej zirytowane spojrzenie.

      – Tydzień – proponuję z rozpaczą. – Wezmę tydzień wolnego, odpocznę, a kiedy wrócę…

      – Dwa. Miesiące. Koniec dyskusji. To nie są negocjacje. Potrzebujesz tego czasu. Mam ci to udowodnić? Nie zmuszaj mnie, żebym poszczuła cię działem HR. – Towarzyszy temu lekceważący ruch głową w kierunku Judy, a ta cofa brodę, jakby nagle ktoś z rozmachem dał jej w twarz albo trzepnął ją w czoło.

      Czuję, że znowu oddycham szybciej. Zgadza się, miałam trochę trudności, ale nie mogę wziąć dwóch miesięcy urlopu. W Selmount chodzi przede wszystkim o reputację – jeżeli po spotkaniu w Upgo wycofam się z gry na całe osiem tygodni, stanę się pośmiewiskiem.

      – W ciągu ośmiu tygodni nic się nie zmieni – uspokaja mnie Rebecca. – Słyszysz? Kiedy wrócisz, będziemy na ciebie czekać. A ty będziesz tą samą Leeną Cotton, najmłodszą starszą konsultantką, najbardziej pracowitą i łebską dziewczyną w firmie. – Przygląda mi się badawczo. – Każdy czasem potrzebuje przerwy. Nawet ty.

      Kiedy wychodzę ze spotkania, jest mi niedobrze. Myślałam, że mnie wyleją – przygotowałam sobie nawet odpowiedni tekst o nieuzasadnionym zwolnieniu. Ale… urlop wypoczynkowy?

      – I co? – Bee wyrasta tuż przede mną, więc muszę ostro zahamować, by na nią nie wpaść. – Czatowałam na ciebie – wyjaśnia. – Co powiedziała Rebecca?

      – Powiedziała… że muszę wziąć urlop.

      Bee wlepia we mnie zdumione spojrzenie.

      – Chodźmy na lunch.

      *

      Kiedy idziemy Commercial Street, omijając slalomem turystów i biznesmenów, telefon dzwoni mi w ręce. Zerkam na ekran i potykam się, omal nie zderzając się z mężczyzną, który ściska w zębach jak fajkę elektronicznego papierosa.

      Bee patrzy mi przez ramię na wyświetlacz.

      – Nie musisz teraz odbierać. Niech sobie dzwoni.

      Zawieszam palec nad zieloną ikonką na ekranie. Ramieniem trącam w bark idącego z naprzeciwka mężczyznę w garniturze; facet cmoka z niesmakiem, a ja gwałtownie zataczam się na drugą stronę chodnika i Bee musi mnie podtrzymać.

      – Co byś mi kazała zrobić, gdybym była na twoim miejscu? – próbuje Bee.

      Odbieram telefon. Bee wzdycha i otwiera drzwi Watson’s Café, naszej ulubionej knajpki na rzadkie i szczególne okazje, gdy udaje się nam opuścić biuro Selmount, żeby coś zjeść.

      – Cześć, mamo – mówię.

      – Leena, witaj!

      Wzdrygam się. Z radosnego tonu i wystudiowanej swobody domyślam się, że przed telefonem dobrze przećwiczyła to powitanie.

      – Chcę z tobą porozmawiać o hipnoterapii – oznajmia.

      Siadam naprzeciwko Bee.

      – O czym?

      – O hipnoterapii – powtarza mama, tym razem z mniejszą pewnością siebie. – Słyszałaś o tym? Robi to ktoś w Leeds i wydaje mi się, że coś takiego mogłoby być dla nas naprawdę dobre. Może poszłybyśmy we dwie, kiedy przyjedziesz następnym razem, co?

      – Mamo, nie potrzebuję hipnoterapii.

      – On nie hipnotyzuje ludzi, jak na przykład Derren Brown, tylko…

      – Nie potrzebuję hipnoterapii.