W tym momencie rozległo się pukanie, a chwilę później w drzwiach stanął młodszy aspirant Jakub Wicha.
– Szefie, znaleźliśmy rower należący do ofiary – oznajmił zdyszany.
– Gdzie?
– W lasku pomiędzy ulicami Pileckiego i Lechitów. Znajdował się pod grubą warstwą śniegu pomiędzy drzewami.
– Zabezpieczyliście teren?
– Jasna sprawa, szefie. I chyba trafiliśmy w dziesiątkę, bo jest też krew.
Czarnecki podniósł się z krzesła. To był czytelny sygnał dla wszystkich członków grupy. Spotkanie dobiegło końca i należało wziąć się do roboty.
ROZDZIAŁ 11
– Przyjrzałeś się dobrze tej prokurator? – zagadnęła Zawadzka.
– Co masz na myśli? – Brudny skręcił w jedną z uliczek osiedla domków jednorodzinnych.
– Nie kojarzysz jej z… życia numer jeden?
– Ty tak poważnie czy…
– Wiesz… wredna z niej suka. I chyba na ciebie leci.
– Czasami mnie zaskakujesz…
– Dobra, może przegięłam pałkę z tym nawiązaniem do sierocińca, ale co do reszty, to nie przesadzam. Jestem kobietą, Igor. Widzę to, na co wy, faceci, jesteście ślepi. I mówię ci, że ona ma na ciebie ochotę.
– No okej. Niech będzie. I co z tego?
– No nic. Tylko mówię, żebyś miał się na baczności. Czuję, że będą z nią kłopoty.
– Nie z takimi sobie radziłem. O popatrz… – Brudny zmienił temat. – To ten kościół, w którym pełniła posługę siostra Teresa.
Zawadzka pochyliła się, aby ogarnąć wzrokiem imponującą budowlę, która wyłoniła się ponad dachami domostw. Pomimo faktu, że budowę ukończono w grudniu tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego trzeciego roku, bryła wciąż prezentowała się całkiem okazale, a strzelista, designerska wieża z pewnością była jednym z najwyższych punktów w całym mieście.
– Ty to chyba całkiem nieźle znasz tę okolicę, co? – zagadnęła.
– Hotel Pod Dębem znajduje się zaledwie kilkaset metrów stąd. Gdy zamieszkałem w nim po wyjściu z sierocińca, to tutaj – Brudny kiwnął głową w kierunku mijanego sklepu – regularnie kupowałem bułki.
– Siostra Teresa już wtedy chyba tu była…
– No tak, choć jak się pewnie domyślasz, nie należałem do praktykujących parafian, więc nigdy jej nie widziałem.
– Dziwne to wszystko trochę.
– No…
Brudny skręcił w przyległą do kościoła ulicę Horsztyńskiego. Zwolnił przy parafii i domu zakonnym. Omiótł wzrokiem budynki, ale nie zatrzymał się. Ruszył dalej, wzdłuż ogródków działkowych, w kierunku pobliskiego lasu. Pamiętał te tereny jak przez mgłę. Lubił tędy spacerować. Wtedy, w czerwcu roku milenijnego, gdy był na rozdrożu i zastanawiał się nad przyszłością.
– Chyba jesteśmy na miejscu – oznajmiła Zawadzka, kiedy zatrzymali się na skrzyżowaniu ulic Krzemienieckiej i Lechitów. Radiowóz grodzący przejazd stał już przy pętli autobusowej. Na końcu ulicy, tuż przy lesie, można było dostrzec więcej policyjnych samochodów i krążących mundurowych.
Brudny skręcił w tym kierunku. Nawet nie musiał pokazywać legitymacji, bo pilnujący przejazdu policjanci tylko zajrzeli przez szybę i od razu go przepuścili. Musieli go rozpoznać, gdyż po sprawie Rzeźnika z Nietkowa w mieście nie było chyba nikogo, kto nie znałby jego twarzy. Patrol minął jeszcze zabudowania przy skrzyżowaniach z ulicami Grzegorza i Chochlika, po czym zatrzymał się obok jednego z radiowozów przy wjeździe do lasu. Brudny nałożył czapkę i na wszelki wypadek wyeksponował wiszącą na szyi odznakę.
– Teren zamknięty – poinformował pierwszy z napotkanych posterunkowych.
– Mam pełen dostęp. Podkomisarz Zawadzka jest ze mną.
Młody policjant nie zdążył odpowiedzieć, gdy zza jednej z furgonetek wyłoniła się Anna Borucka, która właśnie zapinała biały kombinezon.
– Chodźcie, chodźcie! – zawołała. – Tylko po moich śladach, okej?
Brudny z Zawadzką zbliżyli się do ekspert kryminalistyki, która właśnie chowała ostatnie czarne kosmyki w białym kapturze.
– Wiadomo coś więcej? – zagadnął Brudny.
– Wygląda na to, że to miejsce zbrodni. Pod śniegiem jest mnóstwo krwi.
– Niech pani prowadzi.
– Nie ma z wami prokurator?
– Maluje się – zadrwiła Zawadzka.
– To lepiej niech maluje się szybciej. Nie mam zamiaru się powtarzać.
Borucka uniosła taśmę policyjną i cała trójka ruszyła w las. Wokół panowała niemal niezmącona cisza. Śnieg na ścieżce był częściowo ubity, można było dostrzec ślady po sankach i nartach. Okoliczni mieszkańcy zapewne korzystali z aury i nie zdając sobie sprawy z tego, co tu się wydarzyło, przez kilka dni nieświadomie zacierali ślady.
– Mamy jej rower i dużo krwi – objaśniała Borucka. – Na ramie są dobrze zachowane odciski palców, więc liczę, że wyniki daktyloskopii ruszą sprawę do przodu. Traseolodzy też będą mieć pole do popisu, bo śladów jest całkiem sporo, choć większość wciąż głęboko pod śniegiem.
– Na odwilż raczej się nie zapowiada – mruknął Brudny.
– No właśnie… Teoretycznie moglibyśmy próbować odtworzyć trasę sprawcy, ale bez kilkudziesięciu dodatkowych ludzi to może zająć tygodnie. Psy, jak wiecie, są tu bezużyteczne.
– Chodzi o wilki? – włączyła się do rozmowy Zawadzka.
– Tak. Wokół jest masa ich śladów i sierści, a psy wtedy głupieją. Aż trudno uwierzyć, że mogły zapuścić się tak blisko ludzkich osiedli.
– Ale wilki nie przeniosły ciała prawie dwa kilometry w głąb lasu.
– Otóż to. W zasadzie mamy jednoznaczny dowód, że w śmierć siostry Teresy jest zamieszana osoba trzecia.
Borucka zatrzymała się przy jednym ze swoich ludzi. Tu zaczynał się najbardziej wrażliwy teren. Kilku innych podwładnych niewielkimi miotełkami próbowało na kolanach odgarniać nawiany śnieg, spod którego wyłaniały się krwawe rozbryzgi. Dwóch kursowało od krzewu do krzewu, strzepując z gałązek biały puch w poszukiwaniu próbek. W tle bezustannie strzelały migawki aparatów.
– Walczyła – mruknął pod nosem Brudny, gdy jego uwagę skupił obdrapany z kory pień pokaźnej sosny. Spływała po nim czerwona, przymarznięta smuga krwi.
– Z pewnością. Podejrzewałam to już wcześniej, bo miała sporo tkanek pod paznokciami. Włosów i sierści zresztą też.
– Myśli pani, że dziś otrzyma potwierdzenie z laboratorium?
– Pewnie tak. Najpóźniej jutro wyodrębnimy DNA. A tak przy okazji, komisarzu. Na imię mam Anna.
Borucka wyciągnęła dłoń w kierunku rozmówcy i posłała mu naturalny uśmiech. Brudny nie należał do osób, które łatwo