Redakcja: Jacek Ring
Korekta: Beata Wójcik
Projekt okładki: Piotr Cieśliński (Dark Crayon)
Przygotowanie do druku: Magda Kuc
Redaktor inicjujący: Bartłomiej Nawrocki
Copyright © by Przemysław Piotrowski, 2020
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Czarna Owca, Warszawa 2020
Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark).
Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku.
Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione.
Wydanie I
ISBN 978-83-8143-605-2
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer.
Kochanej siostrze Ani
PROLOG
– Tnij ją!
Dziewczyna krzyknęła, a krew trysnęła, plamiąc wszystko wokół. Pełen niewyobrażalnego bólu jęk poniósł się echem w korytarzach starych katakumb, po czym jak każdy poprzedni uwiązł w zimnych murach ponurych piwnic.
Kobieta w habicie odłożyła nożyce na blaszany stolik. Chwyciła biały ręcznik i wytarła przedramiona i twarz. Krew wsiąkła w materiał, zabarwiając go na brunatny w tym świetle kolor.
– Na Boga, zrób coś, bo jeszcze ją usłyszą! – syknęła, jej twarz wykrzywiła się w skrajnej pogardzie.
– Udusi się – odparł mężczyzna w sutannie.
– Jeśli Bóg tak chce…
– Nie bluźnij. Bóg nigdy nie chciałby jej śmierci. Ani żadnego człowieka…
– Po prostu zrób coś. Ta grzesznica zaraz się nam tu wykrwawi!
Mężczyzna rzucił rozmówczyni wymowne spojrzenie i sięgnął po leżącą na stoliku szmatę. Poprawił zaparowane okulary, po czym wepchnął gałgan do ust dziewczyny leżącej na szpitalnym łóżku. Była unieruchomiona pasami, ale nawet nie zareagowała. Nie miała siły walczyć. Była zupełnie wyczerpana. Sięgnął po kolejny łachman, odgarnął z twarzy posklejane strąki i wytarł jej spocone czoło.
– Jesteś już blisko – rzekł ojcowskim tonem. – Bóg jest z tobą, córko. Bóg jest z nami…
Niewielką piwnicę wypełniały tańczące światła świec. Ich blask rzucał na surowe, ceglane mury pokraczne cienie, które malowały się na ścianach niczym bohomazy szalonego dekadenckiego artysty. Pomimo naturalnego chłodu atmosferę rozgrzewały emocje. Powietrze było gęste, lepkie, niemal galaretowate.
Mężczyzna w okularach rozpiął guziki i ściągnął sutannę. Spojrzał na kobietę w habicie i podwinął rękawy koszuli.
Kolejny skurcz.
– Przyj! – rozkazał.
Twarz dziewczyny wykrzywiła się w bolesnym grymasie. Na skroniach i szyi wybrzuszyły się niebieskie żyły. Przez moment wyglądały, jakby zaraz miały eksplodować, mimo to cienka, biała jak pergamin skóra w sobie tylko znany sposób zdołała utrzymać je w ryzach. Ponurą piwnicę znów wypełnił przeciągły, zdławiony krzyk.
– Wychodzi – syknęła kobieta w habicie.
– Nie przestawaj przeć. Jeszcze tylko chwila. Już go widzę – zachęcał mężczyzna.
Unieruchomiona dziewczyna oddychała z coraz większym trudem. Jej przekrwione oczy i potargane włosy upodobniły ją do opętanej przez demona. Błagalnie spojrzała na mężczyznę w okularach, który zrozumiał jej intencje. Wyciągnął dziewczynie szmatę z ust. Niemal natychmiast z nosa i ust trysnął pęcherzykowaty śluz, mocząc podwiniętą pod nabrzmiałe piersi koszulę nocną. Odetchnęła głęboko. Kilkakrotnie. Z kącików oczu popłynęły łzy. Wtedy przyszedł kolejny skurcz.
– Teraz! Przyj! Przyj jak najmocniej!
Ponure korytarze po raz ostatni rozdarł potworny krzyk cierpiącej. Chwilę później młoda kobieta dała nowe życie.
Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym
20% rabatu na kolejne zakupy na litres.pl z kodem RABAT20
ROZDZIAŁ 1
Księżyc był w pełni.
Siostra Teresa czuła, że grabieją jej palce. Żałowała, że przed wyjazdem do chorego brata nie sprawdziła prognozy pogody. Gdy krótko po południu wsiadała na rower i opuszczała teren kościoła, temperatura oscylowała w granicach dziesięciu stopni Celsjusza, a silne promienie słoneczne tylko potęgowały uczucie ciepła. Droga do nieodległej Raculi minęła więc szybko, czas przy pysznym cieście i aromatycznej kawie u Macieja jeszcze prędzej. Rozmawiali o tym co zwykle: sprawach przyziemnych, zdrowiu, przemijaniu. Maciej, choć nigdy nie należał do ludzi przesadnie bogobojnych, coraz częściej wspominał o Bogu. Siostrę Teresę bardzo to smuciło, bo wiedziała, że trawiąca go choroba prawie nigdy nie odpuszcza, a brat od zawsze był jej najbliższym członkiem rodziny. Co wieczór modliła się do Pana o jego zdrowie, ale z każdym kolejnym tygodniem coraz mniej wierzyła w cud.
Czas u Macieja minął jak z bicza strzelił i gdy wybiła dziewiąta, siostra Teresa musiała wracać do parafii. Dziś nie miała żadnych dodatkowych obowiązków, ale ponieważ od dziesiątej w domu zakonnym panowała cisza nocna, utarło się, że później niż o dziewiątej trzydzieści siostry, poza wyjątkowymi przypadkami, nie wracały. Dlatego siostra Teresa pożegnała się z Maciejem, włożyła ciepłą kurtkę i wyszła na ganek. Zorientowała się, że temperatura powietrza znacznie spadła, ale rozgrzana ciepłą herbatą z miodem z początku nie odczuła tej zmiany tak mocno. Dopiero gdy wyjechała na ścieżkę rowerową i poczuła na odsłoniętych policzkach mroźne podmuchy, zdała sobie sprawę, że tym razem chyba przeholowała.
Siostra Teresa miała sześćdziesiąt jeden lat i, jak na swój wiek, znakomitą kondycję oraz końskie zdrowie. Była też kobietą roztropną i odpowiedzialną, zdawała więc sobie sprawę (a choroba brata tylko utwierdziła ją w tym przekonaniu), że nic nie trwa wiecznie i prędzej czy później będzie musiała bardziej o siebie zadbać. W żadnym razie z próżności, wszak grzechem wobec Pana byłoby nie troszczyć się o własne zdrowie, dlatego gdy tylko zauważyła, że niespodziewanie nabrała pełniejszych kształtów, postanowiła, że będzie korzystać z roweru częściej niż zwykle. Cotygodniowe wycieczki do Macieja stały się więc swoistym rytuałem, który bardzo lubiła i z którego nie musiała się spowiadać, nawet jeśli – w jej mniemaniu – pojadła słodkości w nieprzyzwoitych ilościach.
Teraz jednak była na siebie zła, bo czuła, że zachowała się nieodpowiedzialnie, a każdy kolejny mroźny podmuch dobitnie jej o tym przypominał. Pal licho, że warunki pogodowe mogły utrudnić jej powrót do domu. To potraktowałaby jeszcze jako karę i pokutę zarazem. Gorzej, gdyby przez swoją lekkomyślność przeziębiła się albo – co gorsza – poważnie rozchorowała. Nie dość, że mogłaby zarazić pozostałe siostry, to jeszcze najpewniej zostałaby zmuszona do czasowego zrezygnowania z posługi. A przecież święta Bożego Narodzenia zbliżały się wielkimi krokami, w związku z czym obowiązków nie brakowało.
Pedałowanie przychodziło siostrze Teresie z coraz większym trudem. Właśnie opuściła Raculę i czekał ją najtrudniejszy odcinek trasy wzdłuż ruchliwej ulicy Wrocławskiej, gdzie akurat urywała się ścieżka rowerowa. Śliskie i nierówne pobocze pełne zamarzniętych kałuż nie ułatwiało zadania, a wzmagający się wiatr dodatkowo przywiał ciężkie chmury, z których spadły pierwsze krople.
Siostra Teresa pomyślała, że naprawdę zachowała się nieodpowiedzialnie. W pewnym momencie poczuła, że nogi odmawiają jej posłuszeństwa, i postanowiła, że najbardziej wymagający fragment drogi pokona pieszo. Gdy w końcu wspięła się na wzniesienie