Infantka. Józef Ignacy Kraszewski. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Józef Ignacy Kraszewski
Издательство: Public Domain
Серия:
Жанр произведения: Зарубежная классика
Год издания: 0
isbn:
Скачать книгу
księcia Henryka, tak jakoś było znaczące, że królewna nie mogła go niezrozumieć, rumieniła się, milczała, ale każde słowo Krassowskiego głęboko się w jej pamięć wrażało.

      Czas na tych jego opowiadaniach, dowcipem i wesołością ożywionych, upływał tak prędko, iż ani się spostrzegła królewna, jak wieczór nadszedł.

      Starosta dał znak Krassowskiemu, iż czas było pożegnać królewnę.

      Karzeł zostawił w jej rękach swój pugilares z wizerunkami i nie upominał się o zwrot jego, a królewna położyła go przy sobie na stoliku; lecz Krassowski nie sięgnął po tę swą własność i już żegnał się, gdy mu ją królewna przypomniała.

      – Jeżeli miłość wasza pozwolisz – odezwał się – mogę wizerunki te, dla lepszego ich widzenia zostawić tu, dopóki się je zatrzymać podoba… Może je kto więcej widzieć zechce, a radbym bardzo, aby one sobie tu serca pozyskały… dla drogiej mi dobroczyńców moich rodziny.

      Nim Anna miała czas zaprotestować, karzeł się uwinął prędko, pokłonił się i wyszedł z Wolskim, pugilares zostawiwszy na stole.

      Zaledwie byli za progiem, gdy królewna drżącą ręką chwyciła książeczkę z miniaturami, i wizerunkowi księcia Henryka chciwie przypatrywać się zaczęła.

      Twarz jej mieniła się, drżała; widać było, że jakieś marzenie, nadzieja jakaś nią owładła. Stała zadumana, wpatrzona w te niemal niewieścio pieszczone rysy młodego księcia, którym malarz nadał wyraz i wdzięk, a urok młodości, jakiego może w naturze nie miały.

      W Henryku nawet najmniej wprawne oko mogło wyczytać szyderstwo i zimną jakąś, okrutną ironię człowieka, który siebie tylko kochać umie; na obrazku wcale inaczej się on stawił: łagodnym, uprzejmym, miłym.

      Królewna uczuła się dziwnie pociągniętą ku temu nieznajomemu, który mógł być jej przeznaczonym, jej, co tak długo czekała na kogoś, na tego opatrznościowo dla niej wskazanego męża i pana. Biedne jej serce od tak bardzo dawna pragnęło kochać kogoś, dla kogoś się poświęcić, przywiązać się do jakiejś istoty, któraby jej choć odrobiną miłości za całe serce wypłaciła.

      Ileż to razy zazdrościła losu siostrze Katarzynie, dzielącej więzienie Jana, cierpiącej z nim, odpowiadającej tym, co ją rozdzielić chcieli od męża: Bóg nas złączył, wierną mu będę do śmierci.

      Temu sercu biednej królewnej przez cały ciąg życia tylko najboleśniejsze zadawano ciosy. Ojciec dla niej był obojętny, matka kochała przedewszystkim Izabellę… brat był zimnym… Poświęciła się dla Katarzyny, której praw swego starszeństwa odstąpiła, nie zdobywszy tem jej serca. Zofii Brunświckiej służyła, korzyła się przed nią, padała przed nią, rzadko otrzymując dowód pamięci i przywiązania.

      Wszystkie projekta wydania jej za mąż pełzły z kolei na niczem… została coraz bardziej samą, samą, a teraz brat się jej wyrzekał, znać nie chciał, i śmierć jego mogła lada chwila, bez opieki, bez przyjaciół, rzucić na łup rozterek domowych o wybór pana.

      Panowie polscy i litewscy mieli o niej pamiętać, czy nie?? Pomiędzy niemi liczyła przyjaciół niewielu, niechętnych i obojętnych tysiące.

      Nadzieja, jakkolwiek słaba, ułudna jakiegoś szczęścia, odżycia, odmłodzenia, poruszyła jej sercem. Henryk się jej podobał, coś zdawało się mówić, że on był tym przeznaczonym!

      W błogiem, razem i tęsknem marzeniu, Anna spędziła chwilę długą… Siadła zadumana, a lękając się, aby jej wizerunków nie odebrano, aby się nie wyśmiewano może z zajęcia niemi, schowała je skrzętnie.

      Żalińska, która wiecznie i zawsze teraz wymówkami ją karmiła, naganiała, gniewała się, dąsała – i to marzenie pewnie znalazłaby grzesznem… i niewłaściwem.

      Z tem marzeniem o Henryku, milcząca… poczęła się wreście modlić, aby natrętne myśli odpędzić.

      Talwosz, dla miłości królewnej Anny, a trochę i dla pięknych oczów Dosi Zagłobianki, nabiegawszy się zrana ze srebrem i szczęśliwiej, niż się spodziewał, dostawszy grosza, spoczywał już na laurach dnia tego i wesoło rozmawiał z Bobolą, który posępny siedział na swoim tarczanie, biadając, gdy do drzwi zapukano i w tejże chwili uchylono je; główka wyrostka, dziewczyny z krótko ostrzyżonemi włosami, ukazała się w nich, oczyma poszukała Talwosza i zawołała.

      – Pana Talwosza proszą!

      Nie pytając kto i sądząc, że albo Żalińska go potrzebuje, lub królewna wołać każe, porwał Litwin za czapkę i pobiegł.

      Dziewczyna poprzedzała go, wyskakując przez korytarz aż do antykamery, w której z założonemi rękami na piersiach, z podniesioną dumnie głową, stała oczekująca na niego Zagłobianka.

      Niespodziewane szczęście dla rozkochanego Talwosza.

      Dziewczę, które przyprowadziło go tutaj, wskazało palcem Dosię. Talwosz się ukłonił, serce mu biło…

      Zadumana Dosia zdawała się namyślać, co mu ma powiedzieć.

      – Nie potrzebuję was pytać – rzekła – czyście tak przywiązani do królewnej, jako ja? Choć niedawno jesteście na jej dworze, ale mam was za wiernego sługę naszej pani.

      – I możecie za to poręczyć – przerwał Talwosz, rękę kładnąc na piersiach.

      Zagłobianka powiodła białą rączką po czole.

      – A! – rzekła smutnie – gdyby ona tylu miała przyjaciół, co ma wrogów… Na nią się wszyscy spikają i sprzysięgają. Opuścił ją król i zaniedbał… a drudzy, gdy on oczy zamknie, wszystko będą czynili w interesie jakichś tam przyszłych panów, którym się chcą zaprzedać… a o królewnie, choć się jej to państwo należy i korona, ani pomyślą!!

      Westchnęła Dosia i nagle zniżywszy głos, poczęła żywiej.

      – Cesarz Maksymilian ma już tu więcej przyjaciół, niż ona… Wszyscy za nim i z nim…

      Królewna wie na pewno, że kardynał Commendoni tylko o cesarskich interesach myśli, a o jej los wcale nie dba.

      Jak i zkąd my to wiemy, z tego ja nie potrzebuję wam się spowiadać, ale to pewno, że kardynał, który codzień wyjeżdża do lasku Bielańskiego dla świeżego powietrza, dzisiaj się tam ma spotkać z kimś… pono z Litwy. Będą tam jakieś narady.

      Spojrzała na Talwosza, nie śmiejąc dokończyć. Litwin się zarumienił.

      – Niemiła to rzecz – odezwał się – podsłuchiwać i szpiegować, i jeśli komu, to mnie ona nie przystała… ale gdy idzie o królewnę…

      – O ocalenie jej może! – przerwała Dosia gorąco – bo niebezpieczeństwo dosyć czasem znać, aby go uniknąć. Gdybyś waszmość choć o tem się dowiedział, kto tam kardynała oczekuje, z kim i… o czem będzie narada.

      Wejrzenie dziewczęcia, które doskonale wiedziało, że niem co zechce, wymoże na Talwoszu, stało się tak nalegającem, iż Litwin gotowym się uczuł na wszystko.

      – Już kiedy kardynał – dodała Zagłobianka – takich sposobów używa, iż za miastem w lesie zwołuje schadzki, niemałej wagi sprawa być musi, i osoby do niej wezwane.

      – Ja naszych Litwinów wszystkich znam, i Chodkiewiczów i Radziwiłłów, i ile ich tam jest – rzekł Talwosz.

      Dosia przerwała mu.

      – Ponieważ Commendoni już wprzódy się znosił z Polakami, z wojewodą Firlejem, z Zebrzydowskiemi nawet… a teraz Litwinów sprowadza, oczewista rzecz, że idzie o ważne sprawy, o spadek