– Tatulo! tatuś najmilejsi!
I w mgnieniu oka zsunęła się z konia, a gdy Zych zeskoczył także dla powitania jej na ziemię, rzuciła mu się na szyję. Przez długi czas Zbyszko słyszał tylko odgłos pocałunków i dwa wyrazy: „Tatulo! Jagula! Tatulo! Jagula!” – powtarzane w radosnym upojeniu.
Nadjechały oba poczty, nadjechał na wozie Maćko, a oni jeszcze powtarzali: „Tatulo! Jagula!”, i jeszcze się obejmowali za szyję. Aż gdy wreszcie mieli już do sytu powitań i okrzyków, poczęła go Jagienka wypytywać:
– To z wojny wracacie? Zdrowiście aby?
– Z wojny. Co nie mam być zdrów! A ty? A młodsze chłopaki? Myślę, że zdrowe? – tak? Bo inaczej nie latałabyś po lesie. Ale coże ty tu robisz najlepszego, dziewczyno?
– Przecie widzicie: poluję – odpowiedziała śmiejąc się Jagienka.
– W cudzych lasach?
– Opat dał mi pozwoleństwo779. Jeszcze przysłał pachołków do tego uczonych i psy.
Tu zwróciła się do swej czeladzi780:
– A odpędzić mi ta psy, bo skórę podrą!
Po czym do Zycha:
– Oj, też rada jestem, rada, że was widzę!… U nas wszystko dobrze.
– A jam to nierad? – odparł Zych. – Dajże jeszcze, dziewucho, pyska!
I poczęli się znów całować, a gdy skończyli, Jagna rzekła:
– Do domu okrutny szmat drogi… takeśmy się za oną bestią zagnali.
Chyba ze dwie mileśmy gnali, że już i konie ustawały. Ale tęgi żubr – widzieliście?… ma on ze trzy moje strzały w sobie, a od ostatniej musiał paść.
– Padł on od ostatniej, ale nie od twojej: ten to rycerzyk go ustrzelił.
Jagienka odgarnęła dłonią włosy, które się jej nasunęły na oczy, i spojrzała bystro, lubo781 niezbyt życzliwie na Zbyszka.
– Wiesz, kto to jest? – spytał Zych.
– Nie wiem.
– Nie dziwota, żeś go nie poznała, bo wyrósł. Ale może starego Maćka z Bogdańca poznasz?
– Dla Boga! to Maćko z Bogdańca! – zawołała Jagienka.
I zbliżywszy się do woza, pocałowała Maćka w rękę.
– Toście wy?
– A ja. Jenom na wozie, bo mnie Niemcy postrzelili.
– Jakie Niemcy? przecie to z Tatary była wojna? Wiem ci ja to, bom się niemało tatula naprosiła, żeby mnie z sobą wziął.
– Była wojna z Tatary, ale my na niej nie byli, bośmy na Litwie przedtem wojowali i ja, i Zbyszko.
– A gdzie jest Zbyszko?
– Toś nie poznała, że to Zbyszko? – rzekł ze śmiechem Maćko.
– To jest Zbyszko? – zawołała dziewczyna spoglądając znów na młodego rycerza.
– A jakże!
– Dajże mu po znajomości gęby – zawołał wesoło Zych.
Jagienka zwróciła się żywo ku Zbyszkowi, lecz nagle cofnęła się i zakrywszy ręką oczy, rzekła:
– Kiedy się wstydam…
– My się przecie od małości znamy! – ozwał się Zbyszko.
– Aha! dobrze się znamy. Pamiętam ci ja, pamiętam. Z ośm roków782 temu przyjechaliście do nas z Maćkiem i nieboszczka matula przynieśli nam orzechów z miodem. A wy, jak jeno starsi wyszli z izby, zaraz mnie pięścią w nos, a orzechy samiście zjedli!
– Nie uczyniłby on teraz tego! – rzekł Maćko. – U kniazia Witolda bywał, w Krakowie na zamku bywał i obyczaj dworski zna.
Lecz Jagience przyszło co innego do głowy, zwróciwszy się bowiem do Zbyszka, spytała:
– To wyście żubra zabili?
– Ja.
– Obejrzym, gdzie tkwi grot.
– Nie obaczycie, bo mu się całkiem pochował pod łopatką.
– Daj spokój, nie prawuj się783 – rzekł Zych. – Widzielim wszyscy, jak go ustrzelił, i widzielim jeszcze coś lepszego, bo kuszę w mig bez korby naciągnął.
Jagienka spojrzała po raz trzeci na Zbyszka, ale tym razem z podziwem:
– Naciągnęliście kuszę bez korby? – spytała.
Zbyszko odczuł w jej głosie jakby pewne niedowierzanie, wsparł więc o ziemię kuszę, którą był poprzednio spuścił, naciągnął ją w mgnieniu oka, aż zaskrzypiała żelazna obręcz, po czym chcąc pokazać, że zna dworski obyczaj, przyklęknął na jedno kolano i podał ją Jagience.
Dziewczyna zaś, zamiast ją wziąć z jego rąk, zaczerwieniła się nagle, sama nie wiedząc dlaczego, i poczęła zaciągać pod szyją zgrzebną784 koszulę, która się była od szybkiej jazdy po lesie otwarła.
Rozdział jedenasty
Drugiego dnia po przyjeździe do Bogdańca Maćko i Zbyszko poczęli rozglądać się po swojej starej siedzibie i wkrótce dostrzegli, iż Zych ze Zgorzelic miał słuszność mówiąc, że z początku dokuczy im bieda niemała. Z gospodarstwem szło jeszcze jako tako. Było kilka łanów785 obrabianych przez chłopów dawnych albo świeżo osadzonych przez opata786. Niegdyś bywało w Bogdańcu uprawnej ziemi daleko więcej, ale od czasu gdy w bitwie pod Płowcami787 ród Gradów wyginął prawie do szczętu788 – zbrakło rąk roboczych, a po napadzie śląskich Niemców i po wojnie Grzymalitów z Nałęczami789 żyzne niegdyś niwy790 bogdańskie pozarastały po większej części lasem. Maćko nie mógł sam dać rady. Próżno chciał przed kilkunastu laty przyciągnąć wolnych kmieciów791 z Krześni i puścić im ziemię za odsepy792 – ci bowiem woleli siedzieć na swoich własnych „lechach793” niźli uprawiać cudzy zagon. Przywabił jednak nieco ludzi bezdomnych; w różnych wojnach wziął kilkunastu jeńców, których pożenił, osadził po chatach – i w ten sposób wieś poczęła się dźwigać na nowo. Ale trudno mu to szło, więc gdy zdarzyła się sposobność zastawu, zastawił Maćko skwapliwie794