– Nie trzeba wszystkich świętych wzywać. Siedziałeś waćpan cztery lata, aniś tu zajrzał, to siedź i teraz!
– Ba! Znałem jeno konterfekt. Każę tego malarza w smołę, a potem w pierze wsadzić i po rynku w Upicie biczem pędzać. Już powiem wszystko szczerze: chcesz waćpanna, to przebacz! – Nie, to szyję utnij! Myślałem sobie tedy na ów konterfekt poglądając: gładka gadzina, bo gładka, ale gładkich nie brak na świecie – mam czas! Ojciec nieboszczyk napędzał, żeby to jechać, a ja zawsze jedno: Mam czas! Żeniaczka nie przepadnie! Panny na wojnę nie chodzą i nie giną. Nie przeciwiłem się ze wszystkim woli ojcowskiej, Bóg mi świadek, ale chciałem wpierw wojny zażyć, jakoż na własnej skórze praktykowałem. Teraz dopiero poznaję, żem był głupi, bo mogłem i żeniaty na wojnę iść, a tu mnie delicje czekały. Chwała Bogu, że całkiem mnie nie usiekli. Pozwól waćpanna rączki ucałować.
– Lepiej nie pozwolę.
– Tedy nie będę pytał. U nas w Orszańskiem mówią: „Proś, a nie dają, to sam weź!”
Tu pan Andrzej przypił się do rączki panienki i całować ją począł, a panienka nie wzbraniała zanadto, żeby nieżyczliwości nie okazać.
Wtem weszła panna Kulwiecówna i widząc, co się dzieje, podniosła oczy do góry. Nie zdała jej się ta konfidencja56, ale nie śmiała strofować, natomiast zaprosiła na wieczerzę.
Poszli tedy oboje, wziąwszy się pod ręce jakby rodzeństwo, do jadalnej izby, w której stał stół nakryty, a na nim wszelkich potraw obficie, zwłaszcza wędlin wybornych, i omszały gąsiorek wina moc dającego. Dobrze było ze sobą młodym, raźno i wesoło. Panna już była po wieczerzy, więc tylko pan Kmicic zasiadł i jeść począł z tą samą żywością, z jaką przedtem rozmawiał.
Oleńka spoglądała nań z boku, rada, że je i pije, potem zaś, gdy nasycił pierwszy głód, zaczęła znów wypytywać:
– To waćpan nie spod Orszy jedziesz?
– Bo ja wiem skąd?!… Dziś tu bywałem, jutro tam! Takem pod nieprzyjaciela podchodził jako wilk pod owce i co tam można było urwać, tom urywał.
– A żeś się to waćpan ważył takiej potędze oponować, przed którą sam hetman wielki musiał ustąpić?
– Żem się ważył? Jam na wszystko gotów, taka już we mnie natura!
– Mówił to i nieboszczyk dziaduś… Szczęście, żeś waćpan nie zginął.
– Ej! Nakrywali mnie tam czapką i ręką jako ptaka w gnieździe, ale co nakryli, tom uskoczył i gdzie indziej ukąsił. Naprzykrzyłem się tak, że jest cena na moją głowę… Wyborny ten półgęsek57!
– W imię Ojca i Syna! – zawołała z nieudanym przerażeniem Oleńka, spoglądając jednocześnie z uwielbieniem na tego młodziana, który razem mówił o cenie na swą głowę i o półgęsku.
– Chybaś miał waćpan potęgę wielką do obrony?
– Miałem dwieście swoich dragoników58, bardzo przednich, ale mi się w miesiąc wykruszyli. Potem z wolentarzami chodziłem, których zbierałem, gdziem mógł, nie przebredzając. Dobrzy pachołkowie do bitwy, ale łotry nad łotrami! Ci, co nie poginęli, prędzej później pójdą wronom na frykasy59…
To rzekłszy, pan Andrzej znów się rozśmiał, wychylił kielich wina i dodał:
– Takich drapichrustów jeszcześ waćpanna w życiu nie widziała. Niech im kat świeci! Oficyjerowie – wszystko szlachta z naszych stron, familianci, godni ludzie, ale prawie na każdym jest kondemnatka60. Siedzą teraz w Lubiczu, bo co miałem innego z nimi robić?
– To waćpan z całą chorągwią do nas przyciągnął?…
– Tak jest. Nieprzyjaciel zamknął się w miastach, bo zima okrutna! Moi ludzie też się zdarli jako miotły od ciągłego zamiatania, więc mi książę wojewoda hiberny61 w Poniewieżu naznaczył. Dalibóg, dobrze to zasłużony odpoczynek!
– Jedz waćpan, proszę.
– Ja bym dla waćpanny i truciznę zjadł!… Zostawiłem tedy część mojej hołoty w Poniewieżu, część w Upicie, a godniejszych kompanionów do Lubiczam w gościnę zaprosił… Ci przyjadą waćpannie czołem bić.
– A gdzież waćpana laudańscy ludzie znaleźli?
– Oni mnie znaleźli, gdym i tak już do Poniewieża na hiberny szedł. Byłbym i bez nich tu przyciągnął.
– Pij no waćpan…
– Ja bym dla waćpanny i truciznę wypił…
– Ale o śmierci dziadusia i o testamencie to laudańscy dopiero waćpanu powiedzieli?
– A, o śmierci to oni. Panie, świeć nad duszą mego dobrodzieja! Czy to waćpanna wysłałaś do mnie tych ludzi?
– Tego sobie waćpan nie myśl. O żałobie myślałam i modlitwie, więcej o niczym…
– Oni też to samo mówili… Ho! Harde jakieś szaraki!… Chciałem im dać nagrodę za fatygę, to jeszcze się na mnie żachnęli i nuż przymawiać, że to może orszańska szlachta munsztułuki62 bierze, ale laudańska nie! Bardzo mi szpetnie przymawiali! Co ja słysząc, myślę sobie tak: nie chcecie pieniędzy, każę wam dać po sto bizunów.
Na to panna Aleksandra chwyciła się za głowę.
– Jezus Maria! I waćpan to uczynił?
Kmicic spojrzał zdziwiony.
– Nie przestraszaj się waćpanna… Nie uczyniłem, choć się dusza zawsze we mnie na takich szlachetków przewraca, którzy równymi nam się być mienią. Alem sobie pomyślał: okrzyczą mnie niewinnie w okolicy za gwałtownika i jeszcze przed waćpanna obmówią.
– Wielkie to szczęście! – rzekła oddychając głęboko Oleńka – bo inaczej na oczy bym waćpana widzieć nie mogła.
– A to jakim sposobem?
– Mała to szlachta, ale starożytna i sławna. Dziaduś nieboszczyk zawsze się w nich kochał i na wojnę z nimi chodził. Wiek życia razem przesłużyli, a czasu pokoju w dom ich przyjmował. Stara to domu naszego przyjaźń, którą waćpan szanować musisz. Masz przecie serce i nie popsujesz tej świętej zgody, w której żyliśmy dotąd!
– To ja o niczym nie wiedziałem! Niech mnie usieką, jeślim wiedział! A przyznaję, że ta bosa szlachetczyzna jakoś mi nie idzie do głowy. U nas: kto chłop, to chłop, a szlachta wszystko familianci, którzy po dwóch na jedną kobyłę nie siadają… Dalibóg, że takim szerepetkom63 nic do Kmiciców ani do Billewiczów, jak piskorzom nic do szczuk, choć i to, i to ryba.
– Dziaduś powiadał, że substancja64 nic nie stanowi, jeno krew i poczciwość, a to poczciwi ludzie, inaczej by ich dziaduś opiekunami moimi nie czynił.
Pan Andrzej zdumiał się i otworzył szeroko oczy.
– Ich? Opiekunami waćpanny dziaduś uczynił? Wszystką szlachtę laudańską?…
– Tak jest. Waćpan się nie marszcz, bo nieboszczyka wola święta. Dziwno mi to, że wysłańcy tego waćpanu