Potop. Генрик Сенкевич. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Генрик Сенкевич
Издательство: Public Domain
Серия:
Жанр произведения: Зарубежная классика
Год издания: 0
isbn:
Скачать книгу
taki spostrzegłszy, że ich niewiele, poczynał się oglądać i przyzostawać.

      A tymczasem drzwi radnego domu otworzyły się znowu i ukazał się w nich pan wojewoda poznański, Krzysztof Opaliński, mając po prawej stronie jenerała Wirtza, po lewej Radziejowskiego. Za nimi szli: Andrzej Karol Grudziński, wojewoda kaliski, Maksymilian Miaskowski, kasztelan krzywiński, Paweł Gębicki, kasztelan międzyrzecki, i Andrzej Słupecki.

      Krzysztof Opaliński trzymał w ręku zwój pargaminowy ze zwieszającymi się pieczęciami; głowę miał podniesioną, ale twarz bladą, a wzrok niepewny, choć widocznie silił się na wesołość. Ogarnął oczyma tłumy i wśród ciszy śmiertelnej począł mówić dobitnym, lubo nieco zachrypłym głosem:

      – Mości panowie! W dniu dzisiejszym poddaliśmy się pod protekcję najjaśniejszego króla szwedzkiego. Vivat Carolus Gustavus rex283!

      Cisza odpowiedziała wojewodzie; nagle zabrzmiał jakiś pojedynczy głos:

      – Veto284!

      Wojewoda powlókł oczyma w kierunku tego głosu i odrzekł:

      – Nie sejmik tu, więc i veto nie na miejscu. A kto chce wetować, niechże idzie na armaty szwedzkie ku nam wymierzone, które w godzinę z całego obozu jedno rumowisko uczynić mogą.

      Tu umilkł, a po chwili spytał:

      – Kto mówił: veto?

      Nikt się nie ozwał.

      Wojewoda znów zabrał głos i mówił jeszcze dobitniej: – Wszelkie wolności szlachty i duchowieństwa będą zachowane, podatki nie będą powiększone, a i wybierane będą w tenże sam sposób, jak poprzednio… Nikt nie będzie cierpiał krzywd ani grabieży; wojska jego królewskiej mości nie mają prawa do konsystencji285 w dobrach szlacheckich ani do innej egzakcji286 niż taka, z jakiej komputowe polskie chorągwie korzystały…

      Tu umilkł i słuchał chciwie szmeru szlacheckiego, jakby chciał wyrozumieć jego znaczenie, po czym skinął ręką:

      – Prócz tego mam słowo i obietnicę jenerała Wittenberga, daną w imieniu jego królewskiej mości, iż jeśli cały kraj pójdzie za naszym zbawiennym przykładem, wojska szwedzkie wnet ruszą na Litwę i Ukrainę i nie wprzód ustaną wojować, aż wszystkie ziemie i wszystkie zamki będą Rzeczypospolitej powrócone. Vivat Carolus Gustavus rex!

      – Vivat Carolus Gustavus rex! – zawołało kilkaset głosów.

      – Vivat Carolus Gustavus rex! – brzmiało coraz donośniej w całym obozie.

      Tu na oczach wszystkich wojewoda poznański zwrócił się do Radziejowskiego i uściskał go serdecznie, po czym uściskał Wirtza; po czym wszyscy poczęli się ściskać ze sobą. Szlachta poszła za przykładem dygnitarzy i radość stała się powszechną. Wiwatowano już tak, że aż echa rozbrzmiewały w całej okolicy. Ale wojewoda poznański poprosił jeszcze miłościwą brać o chwilę ciszy i rzekł serdecznym tonem:

      – Mości panowie! Jenerał Wittenberg prosi nas dziś na ucztę do swego obozu, abyśmy przy kielichach sojusz braterski z mężnym narodem zawarli.

      – Vivat Wittenberg! vivat! vivat! vivat!

      – A potem, mości panowie – dodał wojewoda – rozjedziem się do domów i przy bożej pomocy rozpoczniem żniwa z tą myślą, żeśmy w dniu dzisiejszym ojczyznę ocalili.

      – Potomne wieki oddadzą nam sprawiedliwość – rzekł Radziejowski.

      – Amen! – dokończył wojewoda poznański.

      Wtem spostrzegł, że oczy mnóstwa szlachty patrzą i przypatrują się czemuś wyżej, ponad jego głową.

      Odwrócił się i ujrzał swego błazna, który wspinając się na palce i trzymając się jedną ręką za odrzwia pisał węglem na ścianie radnego domu, tuż nad drzwiami:

      Mane-Tekel-Fares 287.

      Na świecie niebo pokryło się chmurami i zbierało się na burzę.

      Rozdział XI

      We wsi Burzec, położonej w ziemi łukowskiej, na pograniczu województwa podlaskiego, a należącej podówczas do państwa Skrzetuskich, w sadzie między dworem a stawem siedział na ławie stary człowiek, a przy nogach jego bawiło się dwóch chłopaków: jeden pięcio-, drugi czteroletni, czarnych i opalonych jak Cyganiątka, a rumianych i zdrowych. Stary człek również czerstwo jeszcze wyglądał jak tur. Wiek nie zgarbił szerokich jego ramion; z oczu, a raczej z oka, bo jedno miał bielmem przykryte, patrzyło mu zdrowie i dobry humor; brodę miał białą, ale minę gęstą i twarz czerwoną, zdobną na czole w szeroką bliznę, przez którą było widać kość czaszki.

      Oba chłopaki, chwyciwszy za uszy od cholewy jego buta, ciągnęły je w przeciwne strony, a on patrzył na staw oświecony blaskami słonecznymi, w którym ryby rzucały się gęsto, łamiąc gładką powierzchnię toni.

      – Ryby tańcują – mruczał sam do siebie. – Nie bójcie się, będziecie wy jeszcze lepiej tańcowały po spuście288 albo gdy was kucharka będzie nożem skrobała.

      Po czym zwrócił się do chłopaków:

      – Odczepcie się, basałyki, od cholewy, bo jak który ucho urwie, to i ja mu urwę. Co za bąki uprzykrzone! Idźcie kulki przewracać po trawie i dajcie mi spokój! Longinkowi się nie dziwię, bo młodszy, ale Jaremka powinien mieć już rozum. Wezmę którego utrapieńca i w staw wrzucę!

      Ale stary widocznie okrutnie był zawojowany przez chłopaków, bo żaden z nich nie uląkł się groźby; natomiast starszy, Jaremka, począł go jeszcze silniej ciągnąć za cholewę, tupać nogami i powtarzać:

      – Żeby dziadzio był Bohunem i porwał Longinka!

      – Odczep się, ty żuku, mówię ci, ty smyku, ty gomółko!

      – Żeby dziadzio był Bohunem!

      – Dam ja ci Bohuna, poczekaj, jeno matki zawołam!

      Jaremka spojrzał na drzwi wychodzące z domu na ogród, ale ujrzawszy, że zamknięte, i nie widząc nigdzie matki, powtórzył po raz trzeci, wysuwając buzię naprzód:

      – Żeby dziadzio był Bohunem!

      – Zamęczą mnie te knoty, nie może inaczej być… Dobrze, będę Bohunem, ale raz jeden tylko. Skaranie boże! Pamiętaj, żebyś się więcej nie naprzykrzał.

      To rzekłszy stary stęknął trochę, podniósł się z ławki, nagle porwał małego Longinka i wydając dzikie okrzyki począł go unosić w kierunku stawu.

      Longinek jednak miał dzielnego obrońcę w osobie Jaremki, który w takich razach nie nazywał się Jaremką, ale panem Michałem Wołodyjowskim, rotmistrzem dragońskim.

      Pan Michał tedy, zbrojny w patyk lipowy zastępujący w nagłym razie szablę, puścił się z impetem za otyłym Bohunem, dognał go wkrótce i począł siekać po nogach bez miłosierdzia.

      Longinek, grający rolę mamy, wrzeszczał, Bohun wrzeszczał, Jeremka-Wołodyjowski wrzeszczał; ale męstwo w końcu przemogło i Bohun, upuściwszy swą ofiarę, począł zmykać z powrotem pod lipę, na koniec, dopadłszy ławki, padł na nią, sapiąc straszliwie i powtarzając:

      – Ha, basałyki!… Cud będzie, jeśli się nie zatknę…

      Lecz


<p>283</p>

Vivat Carolus Gustavus rex (łac.) – niech żyje król Karol Gustaw. [przypis redakcyjny]

<p>284</p>

veto (łac.) – nie pozwalam. [przypis redakcyjny]

<p>285</p>

konsystencja (z łac.) – tu: zakładanie obozu, obozowanie. [przypis redakcyjny]

<p>286</p>

egzakcja (z łac.) – pobór podatków. [przypis redakcyjny]

<p>287</p>

mane, tekel, fares (z aramejskiego) – policzono, zważono, rozdzielono; takie słowa miały się pojawić na ścianie w czasie świętokradczej uczty króla babilońskiego Baltazara, było to proroctwo śmierci Baltazara i upadku Babilonu (Dn 5, 1-31). [przypis redakcyjny]

<p>288</p>

spust – spuszczenie wody ze stawu w celu wyciągnięcia ryb. [przypis redakcyjny]