Potop. Генрик Сенкевич. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Генрик Сенкевич
Издательство: Public Domain
Серия:
Жанр произведения: Зарубежная классика
Год издания: 0
isbn:
Скачать книгу
chłopy duże, ponure i tak małomówne, że w izbie prawie nie słychać było gwaru. Wszyscy ubrani w szare kapoty z samodziału126 albo rosieńskiego pakłaku127, podbite baranami, w pasy skórzane, przy szablach w czarnych żelaznych pochwach; przez tę jednostajność ubioru czynili pozór wojska. Ale byli to po części ludzie starzy od lat sześćdziesięciu lub wyrostkowie, do dwudziestu. Ci dla omłotów128 zimowych w domach zostali; reszta, mężczyźni w sile wieku, ruszyli do Rosień.

      Ujrzawszy orszańskich kawalerów, odsunęli się trochę od szynkwasu i poczęli im się przypatrywać. Piękny moderunek129 żołnierski podobał się tej wojowniczej szlachcie; czasem też który słowo puścił. „To z Lubicza?” – „Tak, pana Kmicicowa kompania!” – „To ci?” – „A jakże!”

      Kawalerowie pili gorzałkę, ale krupniczek zbyt pachniał. Zwietrzył go pierwszy Kokosiński i kazał dać. Obsiedli tedy stół, a gdy przyniesiono dymiący saganek, poczęli pić, spoglądając na izbę, na szlachtę i przymrużając oczy, bo w izbie było ciemnawo. Okna śnieg zasuł, a długi, niski otwór gruby130, w której palił się ogień, pozasłaniały całkiem jakieś figury plecami ku izbie odwrócone.

      Kiedy już krupnik począł krążyć w żyłach kawalerów, roznosząc po ich ciałach ciepło przyjemne, ożywiły im się zaraz humory strapione po przyjęciu w Wodoktach i Zend począł nagle krakać jak wrona, tak dokładnie, że wszystkie twarze zwróciły sią ku niemu.

      Kawalerowie śmieli się, szlachta poczęła się zbliżać, rozweselona, zwłaszcza młodsi, potężni wyrostkowie o szerokich barach i pucołowatych policzkach. Siedzące przy grubie przed ogniem postacie odwróciły się ku izbie i Rekuć pierwszy dostrzegł, iż były to niewiasty.

      A Zend zamknął oczy i krakał, krakał – nagle przestał i po chwili obecni usłyszeli głos duszonego przez psy zająca; zając beczał w ostatniej agonii, coraz słabiej, ciszej, potem zawrzasnął rozpaczliwie i zamilkł na wieki – a na jego miejscu rogacz odezwał się potężnie jak z rykowiska.

      Butrymowie stali zdumieni, chociaż Zend już przestał. Spodziewali się jeszcze co usłyszeć, ale tymczasem usłyszeli tylko piskliwy głos Rekucia:

      – Sikorki siedzą wedle gruby!

      – A prawda! – rzekł Kokosiński, przysłaniając oczy ręką.

      – Jako żywo! – przywtórzył Uhlik— jeno w izbie tak ciemno, żem nie mógł rozeznać.

      – Ciekaw jestem, co one tu robią?

      – Może na tańce przychodzą.

      – A poczekajcie, spytam! – rzekł Kokosiński.

      I podniósłszy głos, pytał:

      – Miłe niewiasty, a cóże tam czynicie wedle gruby?

      – Nogi grzejem! – ozwały się cienkie głosy.

      Wówczas kawalerowie wstali i zbliżyli się do ogniska. Siedziało przy nim na długiej ławie z dziesięć niewiast starszych i młodszych, trzymających bose nogi na klocu leżącym wedle ognia. Z drugiej strony kloca suszyły się przemokłe od śniegu buty.

      – To waćpanny nogi grzejecie? – pytał Kokosiński.

      – Bo zmarzły.

      – Bardzo grzeczne nóżki! – zapiszczał Rekuć, pochylając się ku klocowi.

      – At! Odczep się waszmość! – rzekła jedna z szlachcianek.

      – Rad bym ja się przyczepić, nie odczepić, ile że mam sposób pewny, lepszy od ognia na zmarzłe nóżki, któren sposób jest następujący: jeno potańcować z ochotą, a zamróz pójdzie precz!

      – Kiedy potańcować, to potańcować! – rzekł pan Uhlik. – Nie potrzeba ni skrzypków, ni basetli131, bo ja wam zagram na czekaniku.

      I wydobywszy ze skórzanej pochewki, wiszącej przy szabli, nieodstępny instrument, grać począł, a kawalerowie sunęli w podrygach do dziewcząt i nuż je ściągać z ławy. One niby się broniły, ale więcej krzykiem niż rękoma, bo naprawdę nie były bardzo od tego. Może i szlachta rozochociłaby się z kolei, bo przeciw potańcowaniu w niedzielę, po mszy i w zapusty132 nikt by bardzo nie protestował, ale reputacja „kompanii” była już zbyt znana w Wołmontowiczach, więc pierwszy olbrzymi Józwa Butrym, ten, który stopy nie miał, wstał z ławy i zbliżywszy się do Kulwieca-Hippocentaura, chwycił go za pierś, zatrzymał i rzekł ponuro:

      – Jeśli się waszmości chce tańca, to może ze mną?

      Kulwiec-Hippocentaurus oczy przymrużył i począł wąsami ruszać gwałtownie.

      – Wolę z dziewczyną – odrzekł – a z waścią to chyba potem…

      Wtem podbiegł Ranicki z twarzą już pocętkowaną plamami, bo już burdę poczuł.

      – Coś za jeden, zawalidrogo? – pytał, chwytając za szablę.

      Uhlik przestał grać, a Kokosiński zakrzyknął:

      – Hej, towarzysze! Do kupy! Do kupy!

      Ale już za Józwą sypnęli się Butrymowie, starcy potężni i wyrostki ogromne; poczęli się tedy także skupiać, pomrukując jak niedźwiedzie.

      – Czego chcecie? Guzów szukacie? – pytał Kokosiński.

      – At! Co gadać! Poszli precz! – rzekł z flegmą Józwa.

      Na to Ranicki, któremu chodziło o to, aby czasem nie obyło się bez bójki, uderzył Józwę rękojeścią w piersi, aż się rozległo w całej izbie i krzyknął:

      – Bij!

      Rapiery133 zabłysły, rozległ się wrzask niewiast, szczęk szabel i zgiełk, i zamieszanie. Wtem olbrzymi Józwa wycofał się z potyczki, porwał stojącą wedle stołu z gruba ciosaną ławę i podniósłszy ją jakby leciuchną deseczkę, zakrzyknął:

      – Rum! rum!

      Kurz wstał z podłogi i przesłonił walczących, jeno w zamęcie jęki poczęły się odzywać…

      Rozdział V

      Tegoż samego dnia wieczorem przyjechał pan Kmicic do Wodoktów na czele stu kilkunastu ludzi, których ze sobą z Upity134 przyprowadził, żeby ich do Kiejdan135 hetmanowi wielkiemu odesłać, sam uznał bowiem, że w tak małym miasteczku nie masz dla większej liczby ludzi pomieszczenia i że po ogłodzeniu mieszczan żołnierz musi się uciekać do gwałtów, zwłaszcza taki żołnierz, któren tylko strachem przed dowódcą w karności może być utrzymany. Dość bowiem było spojrzeć na wolentarzy136 pana Kmicica, żeby dojść do przekonania, iż gorszego gatunku ludzi trudno było w całej Rzeczypospolitej znaleźć. I Kmicic nie mógł mieć innych. Po pobiciu hetmana wielkiego nieprzyjaciel zalał cały kraj. Resztki wojsk regularnych litewskiego komputu137 cofnęły się na pewien czas do Birż138 i Kiejdan, aby tam przyjść do sprawy. Szlachta smoleńska, witebska, połocka, mścisławska i mińska albo pociągnęła za wojskiem, albo chroniła się w województwach jeszcze nie zajętych. Ludzie śmielszego ducha między szlachtą zbierali się do Grodna, do pana podskarbiego Gosiewskiego, tam


<p>126</p>

samodział – tkanina z wełny lub lnu tkana na ręcznym warsztacie. [przypis redakcyjny]

<p>127</p>

pakłak – gruby lniany lub bawełniany materiał, z jakiego szyto worki na mąkę lub zboże. [przypis redakcyjny]

<p>128</p>

omłot – oddzielanie ziarna od słomy, młócenie. [przypis redakcyjny]

<p>129</p>

moderunek – ekwipunek żołnierski. [przypis redakcyjny]

<p>130</p>

gruba (z niem. Grube: dołek, jama) – palenisko. [przypis redakcyjny]

<p>131</p>

basetla – ludowy instrument strunowy lub daw. wiolonczela. [przypis redakcyjny]

<p>132</p>

zapusty – daw. ostatnie dni karnawału. [przypis redakcyjny]

<p>133</p>

rapier – broń o długiej, prostej, obosiecznej klindze, dłuższa niż szabla, używana w XVI i XVII w. [przypis redakcyjny]

<p>134</p>

Upita (lit. Upytė) – w XVII w. miasteczko, dziś wieś, położona ok. 12 km na płd. zachód od Poniewieży. [przypis redakcyjny]

<p>135</p>

Kiejdany (lit. Kėdainiai) – miasto w środkowo-zach. części Litwy, położone nad rzeką Niewiażą, ok. 40 km na płn. od Kowna. [przypis redakcyjny]

<p>136</p>

wolentarz (daw., z łac.) – ochotnik. [przypis redakcyjny]

<p>137</p>

komput – liczba stałego wojska w I Rzeczypospolitej XVII i XVIII w., ustalana na sejmie wielkim osobno dla Korony i dla Litwy. [przypis redakcyjny]

<p>138</p>

Birże (lit. Biržai) – miasto w płn. części Litwy, rezydencja Radziwiłłów. [przypis redakcyjny]