– Kto to?
Z kozła odpowiedź brzmiała:
– Nie wiem. Zdaleka jedzie!
– A dlaczego nie zajechaliście na pocztę?
– Bo będzie nocować.
Wtedy właściciel zajazdu zwrócił się do stojącej na ganku żony:
– Ruchla! Będzie nocować!
A Ruchla z kolei, oglądając się na kogoś będącego w sieni, zawołała:
– Gitla! pokój gościnny zamiataj!
Rozkaz szybko spełniono, bo przybyłą spotkała w sieni chmura kurzawy, wznosząca się z pod wielkiej miotły, energicznie poruszanej przez dziewczynę niedorosłą, chudą, śniadą, w nędznej odzieży, z ogromną kosą czarną na pochylonych plecach. Miotła, z przeraźliwym szelestem skrobiąc grubą podłogę, podnosiła kurzawę coraz gęstszą, krztuszącą, ludzie wyglądali śród niej, jak niewyraźne widma. Jedno z tych widm, ze słodkim uśmiechem w głosie, przemówiło:
– Niech jasna pani posiedzi sobie na ganku, nim pokój wymiotą. Pogoda taka piękna!
Drugie odpowiedziało:
– Proszę pozwolić mi wejść. Niech pokój zostanie, jak jest. Wszystko mi jedno. Z samego brzmienia głosu można było odgadnąć, że istotnie wszystko jej było jedno. Szła wprost w chmurę kurzawy, krztusząc się nią, lecz jej nie widząc.
Ruchla zawołała:
– Gitla! przestań zamiatać!
Wielka miotła upadła na podłogę; Gitla stanęła u drzwi gościnnego pokoju, jakby plecami do ściany przyklejona. Biedna, chuda, śniada, w nędznej odzieży, miała jednak dwie pyszne ozdoby: wspaniałe włosy krucze i oczy bardzo piękne, z czarnemi jak noc źrenicami na błękitnych białkach. Były też one, te oczy, lękliwe i w głębi niezmiernie smutne. Wpatrywała się niemi w nieznajomą, która w żółtej mgle nie zupełnie jeszcze opadłej kurzawy ściągała z ręki rękawiczkę. Gdy ją ściągnęła, Gitla zaszeptała:
– Aj, aj!
Ruchla, stojąca w drzwiach otwartych, powtórzyła:
– Aj!
Biała, szczupła, bardzo zgrabna ręka nieznajomej, podnosząc się ku włosom, jak zielonym płomykiem błysnęła szmaragdem pierścionka.
– Może pani potrzebuje czego? – z najsłodszym w świecie uśmiechem zapytała Ruchla.
– Dziękuję. Nie potrzebuję niczego.
Ruchla z eleganckim ukłonem rzekła jeszcze:
– Może pani zaśnie troszkę. Zdaje się, że pani bardzo zmęczona.
– Nie potrzebuję niczego – powtórzyła nieznajoma.
Ruchla wysunęła się z pokoju, ale Gitla pozostała jeszcze. Jej czarne jak noc i jak ciężka służba zahukane oczy tkwiły ciągle w nieznajomej. Jakby ją oczarowało i do miejsca przykuło to zjawisko. Tak różne, jakby na różnych glebach zrodzone, dwie te istoty miały przecież jedno podobieństwo: gardła ściśnięte w srogich rękach losu. Obie były w różne sposoby, ale niezmiernie smutne. Po chwili z koralowych ust Gitli wyszedł chrapliwy, szorstki dźwięk:
– Może samowar przynieść?
Przybyła odpowiedziała:
– Dziękuję. Nie potrzebuję niczego.
Zdjęła przytem kapelusz, z pod którego rozsypał się po czole i plecach deszcz bladozłotych włosów.
Drzwi zamknęły się z cicha za Gitlą, opuszczającą pokój. W sieni Mendel Szapir zatrzymywał przechodzącego lokaja zapytaniem:
– Kto ona taka?
Lokaj wymówił nazwisko, na którego dźwięk kilka stolic świata odpowiedziałoby oklaskami i śpiesznem zrywaniem laurów na wieńce. Lecz Mendel Szapir słyszał je pierwszy raz w życiu i zapytywał dalej:
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.