– Dlaczego nie wolno?
– Bo to jest ziemia wielkiego pana, Sezofrisa…
– Ho! ho!… – uśmiechnął się Ramzes.
– Nie śmiej się, bo wnet zbledniesz. Pan Sezofris jest pisarzem pana Chairesa, który nosi wachlarz nad najdostojniejszym nomarchą Memfisu… A mój ojciec widział go i padał przed nim na twarz.
– Ho! ho! ho!… – powtarzał, wciąż śmiejąc się, Ramzes.
– Słowa twoje są bardzo zuchwałe – rzekła, marszcząc się, dziewczyna. – Gdyby z twarzy nie patrzyła ci dobroć, myślałabym, że jesteś greckim najemnikiem albo bandytą.
– Jeszcze nim nie jest, ale kiedyś może zostać największym bandytą, jakiego ta ziemia nosiła – wtrącił elegancki Tutmozis, poprawiając swoją perukę.
– A ty musisz być tancerzem – odparła już ośmielona dziewczyna. – O!… jestem nawet pewna, że widziałam cię na jarmarku w Pi-Bailos, jak zaklinałeś węże…
Obaj młodzi ludzie wpadli w doskonały humor.
– A któż ty jesteś? – zapytał dziewczyny Ramzes, biorąc ją za rękę, którą cofnęła.
– Nie bądź taki śmiały. Jestem Sara, córka Gedeona, rządcy tego folwarku.
– Żydówka?… – rzekł Ramzes i cień przesunął mu się po twarzy.
– Cóż to szkodzi… co to szkodzi!… – zawołał Tutmozis. – Czy myślisz, że Żydówki są mniej słodkie od Egipcjanek?… Są tylko skromniejsze i trudniejsze, co ich miłości nadaje wdzięk nadzwyczajny.
– Więc jesteście poganami – rzekła Sara z godnością. – Odpocznijcie, jeżeliście zmęczeni, narwijcie sobie winogron i odejdźcie z Bogiem. Nasza służba nierada takim gościom.
Chciała odejść, lecz Ramzes ją zatrzymał.
– Stój… Podobałaś mi się i nie możesz tak nas opuszczać.
– Zły duch cię opętał. Nikt w tej dolinie nie śmiałby przemawiać w taki sposób do mnie… – oburzyła się Sara.
– Bo widzisz – wtrącił Tutmozis – ten młodzik jest oficerem kapłańskiego pułku Ptah54 i pisarzem u pisarza takiego pana, który nosi wachlarz nad noszącym wachlarz za nomarchą Habu55.
– Pewnie, że musi być oficerem – odparła Sara, w zamyśleniu patrząc na Ramzesa. – Może nawet sam jest wielkim panem?… – dodała, kładąc palec na ustach.
– Czymkolwiek jestem, twoja piękność przewyższa moje dostojeństwo – odparł Ramzes namiętnie. – Powiedz – rzekł nagle – czy prawda, że wy… jadacie wieprzowinę?…
Sara spojrzała na niego obrażona, a Tutmozis wtrącił:
– Jak to widać, że nie znasz Żydówek!… Dowiedz się zatem, że Żyd wolałby umrzeć aniżeli jeść świńskie mięso, którego ja wreszcie nie uważam za najgorsze…
– Ale koty zabijacie? – nalegał Ramzes, ściskając ręce Sarze i patrząc jej w oczy.
– I to bajka… podła bajka!… – zawołał Tutmozis. – Mogłeś mnie zapytać o te rzeczy, zamiast gadać brednie… Miałem przecie trzy Żydówki kochankami…
– Dotychczas mówiłeś prawdę, ale teraz kłamiesz – odezwała się Sara. – Żydówka nie będzie niczyją kochanką! – dodała dumnie.
– Nawet kochanką pisarza u takiego pana, który nosi wachlarz nad nomarchą memfijskim?… – zapytał drwiącym tonem Tutmozis.
– Nawet…
– Nawet kochanką tego pana, który nosi wachlarz?…
Sara zawahała się, lecz odparła:
– Nawet.
– Więc może nie zostałaby kochanką nomarchy?…
Dziewczynie opadły ręce. Ze zdziwieniem spoglądała kolejno na obu młodych ludzi; usta jej drżały, a oczy zachodziły łzami.
– Kto wy jesteście?… – pytała zatrwożona. – Zeszliście tu z gór, jak podróżni, którzy chcą wody i chleba… Ale mówicie do mnie jak najwięksi panowie… Coście wy za jedni?… Twój miecz – zwróciła się do Ramzesa – jest wysadzany szmaragdami, a na szyi masz łańcuch takiej roboty, jakiego w swoim skarbcu nie posiada nasz pan, miłościwy Sezofris…
– Odpowiedz mi lepiej, czy ci się podobam?… – spytał z naleganiem Ramzes, ściskając jej rękę i tkliwie patrząc w oczy.
– Jesteś piękny jak anioł Gabriel, ale ja boję się ciebie, bo nie wiem, kto ty jesteś…
Wtem, spoza gór, odezwał się dźwięk trąbki.
– Wzywają cię – zawołał Tutmozis.
– A gdybym ja był taki wielki pan jak wasz Sezofris?… – pytał książę.
– Ty możesz być… – szepnęła Sara.
– A gdybym ja nosił wachlarz nad nomarchą Memfisu?…
– Ty możesz być nawet i tak wielkim…
Gdzieś na wzgórzu odezwała się druga trąbka.
– Idźmy, Ramzesie!… – nalegał zatrwożony Tutmozis.
– A gdybym ja był… następcą tronu, czy poszłabyś do mnie, dziewczyno?… – pytał książę.
– O Jehowo!… – krzyknęła Sara, upadając na kolana.
Teraz w rozmaitych punktach grały trąbki gwałtowną pobudkę.
– Biegnijmy!… – wołał zdesperowany Tutmozis – Czy nie słyszysz, że w obozie alarm?…
Następca tronu prędko zdjął łańcuch ze swej szyi i zarzucił go na Sarę.
– Oddaj to ojcu – mówił – kupuję cię od niego. Bądź zdrowa…
Namiętnie pocałował ją w usta, a ona objęła go za nogi. Wyrwał się, odbiegł parę kroków, znowu wrócił i znowu piękną jej twarz i krucze włosy pieścił pocałunkami, jakby nie słysząc niecierpliwych odgłosów armii.
– W imieniu jego świątobliwości faraona wzywam cię – idź ze mną!… – krzyknął Tutmozis i schwycił księcia za rękę.
Zaczęli biec pędem w stronę głosu trąbek. Ramzes chwilami zataczał się jak pijany i odwracał głowę. Wreszcie zaczęli wdrapywać się na przeciwległy pagórek.
„I ten człowiek – myślał Tutmozis – chce walczyć z kapłanami!…”
Rozdział IV
Następca tronu i jego towarzysz biegli z ćwierć godziny po skalistym grzbiecie wzgórza, coraz bliżej słysząc trąbki, które wciąż gwałtowniej i gwałtowniej wygrywały alarm. Nareszcie znaleźli się w miejscu, skąd można było ogarnąć wzrokiem całą okolicę.
Na lewo ciągnęła się szosa, za którą dokładnie było widać miasto Pi-Bailos, stojące za nim pułki następcy tronu i ogromny tuman pyłu, który unosił się nad nacierającym ze wschodu przeciwnikiem.
Na prawo ział szeroki wąwóz, środkiem którego pułk grecki56 ciągnął wojenne machiny. Niedaleko od szosy wąwóz ten zlewał się z drugim, szerszym, który