– Ale pan Solski pożyczy dziesięć tysięcy rubli? – wtrąciła Madzia.
– Tak… tak… To może być zrobione każdej chwili, jutro, dziś… No, ale on, a raczej ta osoba, która będzie układać się z panią Latter, postawi swoje warunki…
– Boże, Boże!… dlaczego ja nie przyszłam do pana tydzień temu – mówiła Madzia składając ręce.
– Proszę pani – odparł – według mego zdania, to wszystko jedno. Złe tkwi nie w braku pieniędzy, ale – w usposobieniu pani Latter, która… doprawdy – jest troszeczkę za energiczna i lubi iść przebojem… A tak nie można… Człowiek musi uznać prawa natury czy innych ludzi, gdyż inaczej rozbije się dziś albo jutro.
– Więc według pana kobiety nie powinny być energiczne?… – nieśmiało wtrąciła Madzia.
– Owszem, pani: wszyscy ludzie powinni mieć rozum, serce i energię, tylko – nie za dużo rozumu, nie za dużo serca, nie za wiele energii… Bo co innego jest ustępowanie wszystkiemu i wszystkim, a co innego – narzucanie swojej osobistości. Co innego ślamazarna bierność, a co innego nieuznawanie żadnych praw poza swoimi interesami czy kaprysami.
Madzi było przykro słuchać tego o pani Latter, lecz – wierzyła Dębickiemu, a nade wszystko czuła, że on panią Latter scharakteryzował surowo, ale dokładnie. W każdym jej słowie, ruchu, postawie, nawet kiedy była najłagodniej usposobiona, odzywało się: „Ja tu jestem, ja tak chcę…”.
Ale mając inny charakter może nie zostałaby kierowniczką setek osób.
– Więc, proszę pana, te dziesięć tysięcy rubli… – odezwała się Madzia.
– No, zaraz dziesięć!… – uśmiechnął się Dębicki. – Naprzód zobaczymy, ile potrzeba? Szkoda, że dowiedziałem się tak późno, ale – nic straconego. Po powrocie pani Latter zgłosi się do niej ktoś z propozycjami i – będzie dobrze.
Madzia uszczęśliwiona pożegnała Dębickiego. Jaka ona była dumna, że to przez nią, przez taki proszek jak ona, spłynie pomyślność na panią Latter, która nawet nie domyśli się, kto jej oddał usługę. A jak żałowała, jak ciężkie robiła sobie wyrzuty, że nie przyszła tu wcześniej…
– Swoją drogą – mówiła – gdyby Dębicki został na pensji profesorem, nie byłoby tych kłopotów…
I w tej chwili ogarnął ją strach: zrozumiała bowiem, co znaczy logika faktów… Tak, na świecie nic nie ginie, a drobne błędy, nawet zapomniane, z czasem odzywają się i ciężko ważą na życiu.
Kiedy wróciła na pensję, wbiegła do ciemnej sali za swój szafirowy parawanik; tam uklękła i chciała modlić się na podziękowanie Bogu, iż ją zrobił narzędziem łaski nad panią Latter. Lecz że do głębi wzburzona jej dusza nie znajdowała słów podzięki, więc Madzia biła się w piersi szepcząc: „Boże, bądź miłościw nam grzesznym…”.
Pobożne jej skupienie trwało krótko. Wnet bowiem drzwi uchyliły się i do ciemnej sypialni wpadł strumień światła, na którego tle zarysowało się kilka głów i główek. Jednocześnie rozmawiano:
– Przynieś lampę…
– Może rozgniewa się…
– Czy tu jest panna Magdalena?…
Madzia wyszła zza parawanu; a gdy o tyle zbliżyła się do drzwi, że można ją było dojrzeć, gromadka osób stojących na korytarzu szybko cofnęła się ku schodom. Przy czym rozległ się głos panny Marty:
– A to tchórz ze Stanisława… Niby mężczyzna i najpierwszy ucieka…
– Co to jest?… – zapytała zmieszana Madzia zatrzymując się na progu sypialni.
Wtedy wszyscy przybiegli z powrotem i w jednej chwili otoczyły Madzię pensjonarki, damy klasowe i służba patrząc na nią wylęknionymi oczyma i rozprawiając tak bezładnie, że nic zrozumieć nie mogła.
– Gdzie pani przełożona? – pytała jedna z pensjonarek.
– Nam się należą zasługi!… – wtrąciła pokojówka.
– Co ja jutro dam jeść panienkom? – wołała gospodyni.
– Tu już był pan rządca i rewirowy… – dorzucił Stanisław.
Pod Madzią zachwiały się nogi.
„Czy oni mnie o co posądzają?…” – myślała przerażona.
Szczęściem, z drugiego końca korytarza nadbiegła panna Howard w białym peniuarze, z rozpuszczonymi płowymi włosami i roztrąciwszy zebranych schwyciła Madzię za rękę.
– Chodź, pani, do mnie – rzekła. – A wy – dodała surowo – na swoje miejsca!… Ja zastępuję przełożoną i gdy będzie potrzeba, dam objaśnienia.
W pokoju panny Klary Madzia upadła na krzesło i przymknęła oczy. Jej też zdawało się, że ściany wyginają się, a podłoga drży pod nogami.
– No i cóż ta nieszczęśliwa?… Gdzież ona jest?… – zaczęła zniżonym głosem panna Howard.
– Pani Latter wyjechała…
– Tylko mi pani tego nie mów, panno Magdaleno.
– Ależ z pewnością wyjechała.
– Dokąd?…
– Czy ja wiem?… Zapewne do Częstochowy, ale za parę dni wróci.
Panna Howard zastanowiła się.
– To być nie może, ona jest w Warszawie. A ponieważ rozumiem, dlaczego opuściła pensję, ponieważ ja jedna mogę ją skłonić do powrotu…
– Pani?… – spytała Madzia.
Panna Howard stanęła na środku pokoju w pozie dramatycznej.
– Posłuchaj, pani – mówiła głębszym niż zwykle kontraltem, wznosząc oczy na wysokość oberlichtu. – Kiedy te smarkate zbuntowały się dziś z powodu zupy kartoflanej, poszłam do pani Latter i chciałam ją rozbudzić z apatii… Była rozdrażniona, posprzeczałyśmy się, a ja powiedziałam jej, że opuszczam pensję i nie wrócę, dopóki – ona tu będzie… Teraz pojmujesz?… Pani Latter znalazła się wobec jednej z dwu alternatyw: albo mnie przeprosić, albo usunąć się z pensji. No, i wybrała to drugie, szalona, lecz dumna kobieta…
Madzia otworzyła oczy i usta. Panna Howard zaczęła spacerować po swoim ciasnym pokoju i mówiła dalej:
– Domyślasz się, pani, że odniósłszy takie zwycięstwo nie okażę się okrutną. Nie chcę, ażeby upokarzała się przede mną kobieta samodzielna i mimo błędów o całe niebo wyższa nad zwykły poziom. Nie pytam więc, gdzie się obecnie ukrywa, lecz proszę panią, ażebyś zobaczywszy się z nią powiedziała jej te słowa:
„Panna Howard zostaje na pensji, panna Howard wszystko puściła w niepamięć. Sądzi bowiem, że obie panie zajmujecie zbyt podniosłe stanowiska, ażebyście walcząc ze sobą miały przyczyniać się do triumfu przesądów!…”.
To niech jej pani powie, panno Magdaleno – kończyła. – A gdy wróci na pensję, sama wyjdę naprzeciw niej