Bałam się go, bo dobrze pamiętam, co Ma i Pa mówili nieraz z księdzem Tolem o tych strasznych ludziach.
Unikałam go, chociaż naprawdę bardzo mi się podobał, a on, że często bywał u brata Naci, to, to… musiałam go spotykać.
Ale od urzędowego poznania to już u nas bywał w każdą niedzielę, a czasem, jak Pa nie było, Ma zapraszała go, aby i w tygodniu przyszedł na herbatę.
Potem, w karnawale, Ma urządziła dwa tańcujące wieczory!
Jezus, takeśmy tańczyli mazura, że to coś okropnego, aż ta Bańkowska z pierwszego piętra przysłała służącą, że spać nie mogą.
Powiedziałam też służącej, że jeśli pani spać nie może, to niech jedzie na spacer, to jej dobrze zrobi.
Ale Pa się rozgniewał na mnie i nie dał już więcej tańczyć!
Ja wiem, bał się o najlepszego lokatora, przecież Pa się pierwszy kłania nawet tym z czwartego piętra z oficyny.
Toteż Ma za ten zakaz powiedziała mu taki „pater noster”21, że długo będzie pamiętał!
I Ma miała rację, miała sto racji…
Bo żeby się tak nie szanować, i jeszcze dla kogo? dla jakichś tam zbogaconych stolarzy, to coś okropnego…
Nawet panu Henrykowi się to nie podobało, widziałam, jaki zły wychodził…
I pewnie… nie dokończyć mazura ze mną!…
Chodziliśmy do teatru, na ślizgawki, na spacery do Saskiego Ogrodu, i tak cały karnawał przeszedł.
Aż Ma pyta mi się kiedyś:
– Cóż, nie oświadczył ci się jeszcze?
Ciekawam, kiedy się miał oświadczyć? Przecież ani chwili nigdy nie byliśmy sami. Jak nie ciocia, to Ma, jak nie Ma, to ciocia, a w dodatku ten Zdziś nieznośny, że dwóch słów nie można było powiedzieć swobodnie ani nic.
– Trzeba z tym skończyć, ja to urządzę, bo szkoda czasu… – powiada Ma.
– I pieniędzy! – dopowiedziała ciocia.
Jakby te obiady, leguminy, ciastka wieczorem tak dużo kosztowały!
– A ja przez to codzienne prawie siedzenie wasze w nocy wyspać się nie mogę.
– To niech Ma nas nie pilnuje i idzie spać!
– Chciałby tego aniołek, ja wiem, nic jej nie obchodzą wydatki, bo chciałaby się tylko po kątach całować ze studentami.
Ach, ta ciocia, ta ciocia!
To pudło, ten materac!
Nie, już jak ja będę miała córkę, to bez żadnej ciotki, to nie ma sensu!
Strasznie chciałabym mieć córeczkę… ale taką maciupcią… ot, tycią… z jasnymi włoskami i niebieskimi oczkami… codziennie inaczej bym ją ubierała… bo te chłopaczyska to mi się już sprzykrzyły.
Nawet nie wiem, po co ich przynoszą… bociany!… Ha! ha! ha!
Jakże to śmieszna ta bajka!
No, i Ma urządziła wszystko.
Zaprosiła pana Henryka w moje imieniny na obiad, bo Pa już przedtem upewnił się co do ciotek.
Nigdy tego dnia nie zapomnę, nigdy.
Prawie nie spałam całą noc, tylko myślałam, myślałam, jak to będzie, i strasznie mi się płakać chciało.
A rano bardzo stróż froterował podłogę w saloniku i w jadalnym, a Rozalia ze stróżką i Ma robiły porządki.
Nie, nie mogłam się wziąć do niczego; napisałam tylko dwa meldunki, bo rewirowy22 przyszedł, i jeden kwit na komorne.
Ma kupiła mi na imieniny śliczny fular23 na suknię, a Pa dał mi po cichu dwadzieścia pięć rubli, żebym sobie co kupiła.
Tak czekałam tego obiadu!
Musiałam z Ma iść na mszę do Karmelitów.
Ale nie mogłam się modlić, bo naprawdę, co zaczęłam czytać modlitwy, to mi się ukazywała twarz pana Henryka, a przy tym tak zmarzłam!
W domu już zastałam listy od koleżanek i ogromny bukiet kwiatów, ale bez biletu.
Ubrałam się zaraz w tę nową suknię, w której raz tylko byłam w teatrze; ogromnie mi w niej dobrze.
Taka byłam czerwona, że musiałam się dobrze przypudrować.
A tak mi serce biło, że to coś okropnego…
Przyszedł zaraz po dwunastej!
Jak tylko zadzwonił i Ma przez dziurkę od zatrzasku24 zobaczyła, że to on, zabrała Zdzisia i poszła do kuchni.
Zostaliśmy tylko ze Stokrotkami.
I zaraz zaczął mi winszować, a potem mówił tak gorąco… tak mnie po rękach całował… że strasznie się bałam, żeby kto nie wszedł, no i nawet jeszcze nie zdążył uklęknąć ani całować… a Ma już weszła… a potem Pa, a potem ciocia ze Zdzisiem.
Uciekłam i tak beczałam w swoim pokoju… że aż Ma przyszła po mnie.
I stało się.
Przy obiedzie piliśmy wino szampańskie, upiłam się trochę, a potem siedzieliśmy już sami w saloniku i… tak mnie cało… Dziwna, ale te dawniejsze to… nie były takie jakieś straszne.
Wieczorem były jego wszystkie trzy ciotki!
Stare, poważne, ale takie wielkie damy!… Tak mi się wciąż przyglądały, że ciągle byłam pąsowa, byłyby zostały na kolacji, ale Stokrotki pogryzły się z mopsem najstarszej ciotki, że ledwie ich pan Henryk rozdzielił.
Ja wiem, to Zdziś je poszczuł na siebie.
W tej chwili była służąca od ciotki Ani, tej z mopsem, pytać się, czy tutaj nie ma pana Henryka, bo nie był już u nich od wczoraj!…
Śmieszne te ciotki. I tak od zaręczyn codziennie przychodzi służąca od którejś z ciotek z narzekaniem, że nie był już cały dzień.
Mniejsza z tym.
Otóż, jak tylko wtedy ciotki wyszły, Pa zabrał pana Henryka do swojego gabinetu.
Strasznie byłam zmęczona i poszłam do swojego pokoju, położyłam się na otomance25, a przez drzwi wszystko było słychać, co Pa mówił, i – słyszałam.
Długo milczeli, musiała Rozalia przynosić im wino, bo słyszałam brzęk kieliszków. Już usypiałam, kiedy Pa chrząknął i powiada:
– Chciałem z panem pomówić szczerze o różnych różnościach.
Pan Henryk coś mówił, ale tak cicho, że nie słyszałam ani słowa.
– Bo, psiakość nóżki baranie, jak się jest młodym, to tam różne rzeczy świtają w głowie, różne mrzonki: swoboda… nędza… całość… jeszcze kieliszek, co? Wyborne, co? Mówię panu, nie ma, jak litewski.
Było się młodym i rozumie się młodość, ale jak się człowiek żeni, stwarza rodzinę, zostaje obywatelem, to uważa kochany pan, psiakość nóżki baranie, powinno być ze wszystkim basta, na czysto!
Skończy pan medycynę, weźmie się pan do praktyki, ożeni, a praca, dobrobyt, porządek, sumienność, oto są nasze ideały, co mówię, oto ideały wszystkich