Chłopak był wyrosły jak dębczak, smukły, rumiany, hoży, skromny jak dziewczyna i nie wydawał się wcale takim herkulesem. August spojrzawszy nań począł się uśmiechać. Że był szlachcic przypuszczono go do ucałowania ręki pańskiéj. Rozmówić się z nim inaczéj jak po łacinie było trudno, bo po niemiecku ani po francuzku słowa jeszcze wówczas nie rozumiał. Szczęściem tu słów nie było potrzeba. Stało dwa puhary srebrne jednakowiusieńkie przed królem, wziął August jeden w szeroką dłoń, palcami objął, pocisnął i jak liść zgiął i zdusił. Było na dnie wino: trysnęło wierzchem.
Szydersko się uśmiechając podsunął sam drugi Zaklice i rzekł – Probuj: jeśli puhar zgnieciesz, twój będzie.
Nieśmiało zbliżył się chłopak do pańskiego stołu i garść nastawił i objął blachę twardą; chwilkę niby się ważyło co będzie, krew mu uderzyła do głowy… i puhar poszedł w kawałki. Na twarzy królewskiéj odmalowało się niezmierne zdumienie, ale żywsze jeszcze nieukontentowanie, które i we wzroku na biskupa rzuconém znać było. Panowie przytomni jęli dowodzić że puhar z cieńszéj był blachy, albo nadkruszony…
Wziął król podkowy łamać jak obwarzanki, kazano Zaklice i kruszył je leciuchno nie wysilając się. Dobył August talara bitego, zmocował go w dwóch rękach i złamał téż. Dano Zaklice bodaj grubszego hiszpańskiego, trochę się chłopak namyślał; ale już się téż i rozpalił, a to mu sił dodało: przepołowił i talara.
Chmura popłynęła królowi po czole i markotny się stał dwór pański, że do takich nieprzyzwoitych zapasów przyszło. Kazał król Zaklikę nagrodzić, oba puhary mu darował, a potém namyśliwszy się powiedział żeby go do dworu wzięto. Dano mu jakiś urzędzik przy dworze, ale nazajutrz na ucho szepnął ochmistrz aby się nigdy nie ważył z siłą popisywać ni chwalić, aby z nim nie było źle, bo to rzecz zakazana.
Uwisł tak przy dworze ów ubożątko Zaklika, dano mu kilkaset talarów pensyi, barwę co się zowie wspaniałą, żadnéj roboty, wiele swobody, ale za królem gdzie się on ruszył jeździć musiał. A że to było jak mówi przysłowie pokorne cielę, dobrze mu było. Król wprawdzie słowa nigdy doń nie przemówił, ale o nim pamiętał, pytał i nakazywał by mu na niczém nie zbywało. Swobody miał chłopiec dosyć, a że wśród tego szwargotu niemieckiego wciąż musiał siedziéć lub francuzczyzny słuchać, jął się obojga języków uczyć bystro i we dwa lata już niemi dobrze w gębie obracał. A no z tego próżnowania i że żyć nie bardzo z szołdrami lubił, bo tak ich zwał salva reverentia dla króla jegomości, gdy pora była po temu, około Drezna pieszo schodził wszystkie wioski i laski. Natura była ciekawa, drapał się i po górach na drugim brzegu Elby tak urwistych, że z nich spojrzawszy… abyssus vocat. Nigdy jednak szwanku nie poniósł.
W jednéjto z tych przechadzek trafił Rajmuś Zaklika do Laubegastu i znalazłszy pod bezpańską lipą chłodek, rozłożył się tam obozem na swoje nieszczęście… właśnie o téj godzinie wyszła Anna hr. Hoym na swą samotną przechadzkę. Gdy ją chłopak ujrzał, odrazu zamarł z admiracyi: tchu mu w piersi zabrakło. Oczy tarł myśląc że mu się śni i że taka istota chyba istniéć nie może. Siedział w miejscu biedaczysko do nocy patrząc a patrząc… i napatrzéć się nie mogąc. Zdawało mu się że się oczyma napasie do syta, a im dłużéj patrzył, tém więcéj widziéć pragnął. Zrodziła się w duszy tęsknota… czy szał, dosyć że do Laubegastu jak opętany latać zaczął, w głowie mu się wszystko przewróciło.
A że się nikomu nie zwierzał, nie było mu téż komu poradzić, iż na taką chorobę jedno jest tylko lekarstwo: w ogień samemu nie iść, ale z ognia uciekać.
Tak się chłopaczysko rozmiłowało: że wychudło i zgłupiało. Kobiéty służące u dworu u pani Hoymowéj, które wyszpiegowały go a domyśliły się pewno co mu jest, jęły w śmiechy z niego, powiedziały o tém i pani. Śmiała się i ona i zobaczyła go niewidziana, a może się jéj go i żal zrobiło, ale kazała do siebie przywołać i surowo go zgromiła że się tu niepotrzebnie włóczył, a zakazała aby więcéj nogą około dworu nie postał.
Że przy téj rozmowie nikogo nie było a chłopca głupota jego znać ośmielała, odpowiedział na to, że przecież patrząc nie grzeszy i że oprócz widzenia pani nic nie żąda, a dodał iż choćby go tam i ukamienować miano, musi przyjść, gdyż mu srodze tęskno.
Nagniewała się tupiąc nóżką pani Hoymowa, grożąc iż go mężowi przeskarży, a nic go to nie nastraszyło. Potém się kilka tygodni z téj strony z któréj ją widziéć mógł nie pokazywała. Chodziła do Elby, póki raz nie postrzegła, że Zaklika po szyję w wodę się schowawszy, mimo zimnéj rzeki, stał tak ukryty aby tylko ją zobaczył. Rozgniewała się tedy strasznie i poczęła wołać na ludzi, aż Rajmuś nurka dał i zniknął. O mało naówczas nie utonął, bo go kurcze porwały i odzież mu namokła ciężyła, ale się wyratował. I jakoś go nie było widać, a no nie prawda, bo sobie inną obrawszy kryjówkę, oczy trucizną téj piękności pasł i pasł. Już czy jejmość o tém wiedziała czy nie, nie było słychu, a nie mówiono więcéj o Zaklice. Że zaś we dworze mało się o niego troszczono i królby był może nawet rad żeby gdzie karku nadkręcił, nikt o chłopcu nie słyszał. Robił i chodził, jak chciał.
Raz tylko zawezwano go do dworu, bo król był dużemu koniowi z wielkiego gniewu w jaki wpadł, głowę jedném cięciem odrąbał. Chciał tedy okazać August Mocny, iż tego ów nawet sławny Zaklika nie dokaże. Przyprowadzono szkapę starą z pod dragona i twardo-kościstą. Dawano pocichu do zrozumienia Zaklice zawczasu, aby jeśli mu łaska pańska miła, koniowi dał pokój, lub nie tak bardzo się zamachiwał. Temu było wszystko jedno, a gdy raz na siłę szło i pot poczuł – jak to mówiono – nikt go nie pohamował. W obec tedy króla, panów i wielkiéj ciżby osób, poprobowawszy tylko żelaza i dobrawszy klingi, koniowi łeb zwalił jak brzytwą… Mówił że go potém tydzień ręka bolała w ramieniu – ale nic – król słowa nie rzekłszy, ramionami ruszył tylko i zapito konfuzyą. Na Zaklikę nikt i nie spojrzał już, a dworscy słudzy których miał przyjaźniejszych, szeptali mu że mógłby się wynosić gdzie cichaczem, bo go przy lada małém czém, spotka ciupa na Koenigsteinie.
Rajmuś ramionami ruszył a wcale się tego nie zląkł… Królewskiego tyle było zwycięztwa, że koniecznie chciał go jeszcze próbować wiele wina strzyma; ten zaś czystą wodę tylko pijał, czasem szklankę piwa, wina kieliszeczek – daléj niemogąc. Więc próżne było przykazywanie królewskie, pij a pij. Gwałtem prawie wleli mu puhar węgrzyna, od którego jak padł, tydzień odchorował, i o mało go z tego świata nie wzięła gorączka. A no potém do siebie przyszedł i bodaj do ogromniejszéj jeszcze siły, na którą się z nim nikt próbować już nie śmiał.
I znowu chodził na wyglądanie owo dziecinne pod ogród w Laubegaście. A miłość ta uczyniła go innym człowiekiem: spoważniał bardzo, uczyć