Portret Doriana Graya. Оскар Уайльд. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Оскар Уайльд
Издательство: Public Domain
Серия:
Жанр произведения: Зарубежная классика
Год издания: 0
isbn:
Скачать книгу
warg i zmatowieje złoto włosów. Życie, kształtując jego duszę, oszpeci ciało. Stanie się niemal straszny, okropny i niezdarny.

      Na myśl o tym przeszył go ból dotkliwy, niby ukłucie noża, wprawiając w drganie całe jego ciało aż do najdrobniejszego włókna. Pociemniał ametyst jego oczu, zaćmiła je łzawa mgła. Zdawało mu się, że jakaś lodowata dłoń dotyka jego serca.

      – Czy ci się nie podoba? – zawołał w końcu Hallward, nieco urażony milczeniem, nie odgadując jego znaczenia.

      – Oczywiście, podoba mu się – rzekł lord Henryk. – Komuż mógłby nie podobać się? Jest to jedno z największych dzieł nowej sztuki. Dam ci za nie, co zechcesz. Muszę je mieć.

      – Nie jest już moją własnością, Henryku.

      – Do kogóż należy?

      – Do Doriana, oczywiście – odparł malarz.

      – Ten ma naprawdę szczęście.

      – Jakie to smutne! – szeptał Dorian Gray, mając oczy wciąż wpatrzone we własny portret. – Jakie to smutne! Będę stary, obrzydliwy i ohydny. Jednak ten obraz pozostanie zawsze młody. Nigdy nie będzie starszy niż w dzisiejszy dzień czerwcowy… Gdybyż była tylko inna droga! Gdyby mogło stać się, abym ja był zawsze młody, a obraz starzał się. Za to, za to – dałbym wszystko! Tak, nie ma nic na świecie, czego bym za to nie oddał! Oddałbym za to własną duszę!

      – Dla ciebie, Bazyli, zamiana taka nie byłaby pożądana – zawołał lord Henryk, śmiejąc się. – Zbyt ostre linie zarysowałyby się na twym obrazie.

      – Broniłbym się przed tym bardzo ostro, Henryku – rzekł Hallward.

      Dorian Gray odwrócił się i spojrzał na niego.

      – I ja tak sądzę, Bazyli. Ty bardziej kochasz sztukę niż przyjaciół. Nie jestem dla ciebie niczym więcej od tej zielonej figurki z brązu. Najwyżej tyle, naprawdę.

      Malarz patrzył nań zdziwiony. Nigdy nie słyszał Doriana mówiącego w podobny sposób. Co się zdarzyło? Wyglądał na rozgniewanego. Jego twarz zapłonęła, policzki oblał rumieniec.

      – Tak – mówił dalej – nie znaczę dla ciebie tyle, co Hermes13 z kości słoniowej albo Faun14 ze srebra. Te będą ci się zawsze podobały. Jak długo mogę ci się jeszcze podobać? Przypuszczam, że dopóki nie dostanę pierwszej zmarszczki. Wiem już teraz, że tracąc urodę, jakąkolwiek by była, traci się wszystko. Twój obraz mnie tego nauczył. Lord Henryk Wotton ma zupełną rację. Młodość jest jedyną rzeczą mającą wartość. Skoro zauważę na sobie pierwsze oznaki starości, odbiorę sobie życie.

      Hallward zbladł i schwycił go za rękę.

      – Dorianie! Dorianie! – zawołał – Nie mów tak. Nigdy nie miałem równego tobie przyjaciela i mieć nie będę. Nie możesz być zazdrosny o rzeczy martwe, nieprawdaż? Jesteś piękniejszy nade wszystko!

      – Jestem zazdrosny o wszystko, co nie traci swej urody. Jestem zazdrosny o namalowany przez ciebie mój portret. Dlaczego on zachowa to, co ja muszę utracić? Każda przemijająca chwila zabiera coś ze mnie, a jemu dodaje. Ach, gdybyż mogła być inna droga! Gdyby obraz mógł podlegać zmianom, a ja żebym pozostał taki, jak teraz! Po co go namalowałeś? Pewnego dnia będzie się naigrawał ze mnie, będzie się strasznie naigrawał! – Palące łzy napełniły jego oczy; załamał ręce i, osunąwszy się na kanapę, wtulił swą twarz w poduszki, jak gdyby modląc się.

      – Oto twoje dzieło, Henryku – rzekł gorzko malarz.

      Lord Henryk wzruszył ramionami.

      – To jest prawdziwy Dorian Gray. Oto wszystko.

      – Nieprawda.

      – Jeśli nie, to cóż to może mnie obchodzić?

      – Powinieneś był odejść, kiedy prosiłem cię o to – wyszeptał.

      – Zostałem na twoją prośbę – odparł lord Henryk.

      – Henryku, nie będę się sprzeczał naraz z mymi dwoma najlepszymi przyjaciółmi, ale obaj obrzydziliście mi moje najpiękniejsze dzieło, jakie kiedykolwiek zrobiłem. Dlatego je zniszczę. Czymże jest ono, jeśli nie płótnem i farbą? Nie chcę, aby stawało na przekór nam trzem i gubiło nas.

      Dorian Gray podniósł złocistą głowę z poduszek i załzawionymi oczami bladej twarzy spojrzał na niego, gdy podchodził do stolika z farbami, ustawionego pod wysokim, zasłoniętym oknem. Co on chce zrobić? Palce jego szukały czegoś w stosie starych tubek i suchych pędzli. Tak, szukał szpachli o cienkim ostrzu z giętkiej stali. Znalazł ją wreszcie. Podszedł do płótna, aby je pokrajać.

      Ze zdławionym łkaniem Dorian zerwał się z kanapy, doskoczył do Hallwarda, wyrwał mu nóż i odrzucił na drugi koniec pracowni.

      – Nie rób tego, Bazyli, nie rób tego! – zawołał. – To byłoby morderstwem!

      – Cieszę się, Dorianie, iż wreszcie cenisz me dzieło – rzekł malarz chłodno, otrząsnąwszy się z niespodziewanego zwrotu. – Nie myślałem, że dojdzie do tego.

      – Cenić je? Ależ ja ubóstwiam je, Bazyli. Ono jest częścią mnie samego. Ja to czuję.

      – Dobrze zatem, gdy tylko będziesz suchy, powerniksuje się ciebie, oprawi w ramy i odeśle do domu. Będziesz wówczas mógł zrobić z sobą wszystko, co ci się podoba. – Przeszedł w poprzek przez pokój i zadzwonił, aby podano herbatę. – Wszak napijesz się herbaty, Dorianie? I ty także, Henryku? Czy może gardzicie tak zwyczajną przyjemnością?

      – Przepadam za zwykłymi przyjemnościami – powiedział lord Henryk. – Są one ostatnim schronieniem ludzi niezwykłych. Nie cierpię jednak scen, z wyjątkiem w teatrze. Z was obu, jacyż wariaci! Dziwię się temu, kto określił człowieka jako rozumne zwierzę. Jest to najbardziej przedwczesne określenie, jakie kiedykolwiek wygłoszono. Człowiek jest wszystkim, ale nie rozumnym. Zresztą jestem zadowolony, że nim nie jest. Przede wszystkim chciałbym, abyście nie kłócili się o ten portret. Zrobiłbyś, Bazyli, najlepiej, jeślibyś oddał go mnie. Ten niemądry chłopiec nie potrzebuje go wcale, a mnie na nim zależy.

      – Bazyli, nie przebaczyłbym ci nigdy, gdybyś oddał go komukolwiek innemu niż mnie! – zawołał Dorian Gray. – A poza tym nie pozwalam nikomu, aby nazywano mnie niemądrym chłopcem.

      – Wiesz o tym, Dorianie, że obraz jest twój. Oddałem ci go, zanim jeszcze powstał.

      – Wie pan także, że był pan nieco niemądry, panie Gray, i wie pan również, że nie powinien pan gniewać się, gdy panu ktoś przypomni, iż jest pan jeszcze bardzo młody.

      – Jeszcze dziś rano, lordzie Henryku, bardzo bym się o to gniewał.

      – Ach, dziś rano! Od tego czasu przeżył pan coś.

      Zapukano do drzwi, wszedł służący z pełną tacą i postawił ją na małym japońskim stoliku. Wszczął się brzęk filiżanek i spodków i syk parującego samowaru. Chłopiec przyniósł dwa kuliste naczynia chińskie. Dorian Gray, podszedłszy, nalewał herbatę. Obaj mężczyźni powoli zbliżyli się do stołu i popatrzyli, co jest pod pokrywkami.

      – Chodźmy wieczorem do teatru – odezwał się lord Henryk. – Gdzieś przecież znajdziemy cokolwiek. Przyrzekłem dziś obiad u White'a15, ale tylko ze starym przyjacielem, więc zawiadomię go, że jestem słaby albo że zostałem zaskoczony późniejszym zaproszeniem. Będzie to doskonała wymówka, mająca pozory szczerości.

      – Nieznośne jest ubieranie się we frak – zaznaczył Hallward. – Wygląda się w nim tak okropnie.

      – Tak – odparł


<p>13</p>

Hermes (mit. gr.) – bóg podróżnych, kupców i złodziei, posłaniec bogów. [przypis edytorski]

<p>14</p>

Faun (mit. rzym.) – bóg płodności, pól i lasów, opiekun pasterzy, przedstawiany jako brodaty mężczyzna z koźlimi kopytami i rogami. [przypis edytorski]

<p>15</p>

u White'a – w najstarszym i jednym z najbardziej ekskluzywnych londyńskich klubów dla dżentelmenów, położonym przy St James's Street. [przypis edytorski]