– Nikt o tym nie wie, stryju, oprócz ciebie i Blumkiewicza. Przyznaję zresztą, że w ten sposób chciałem stryja postawić przed faktem dokonanym. Chodziło mi o osiągnięcie celu, a nie o uznanie stryja. Ludzie chętniej godzą się z czymś, co już istnieje. A ja nie przypuszczałem, że stryj jest tak trzeźwym i uczciwym człowiekiem, że jednak żywi uczucia braterskie dla mego nieboszczyka ojca. Niech mi stryj tych wątpliwości za złe nie bierze, ale prawie nie znaliśmy się.
– Nie mnie z tego możesz robić zarzut – z naciskiem powiedział pan Karol.
– Wiem to dobrze, stryju, lecz teraz mam nadzieję, że przez ten krótki czas współpracy, jaki nas czeka, zdołam pozyskać tyle twego szacunku i sympatii, ile już dzisiaj po tej rozmowie ja żywię dla ciebie.
Na pożegnanie pan Karol wyciągnął do bratanka zdrową rękę:
– Jutro porozumiesz się z Krzysztofem. Do widzenia.
– Nie wątpię, stryju, że będzie to naprawdę porozumienie.
Paweł wyszedł i pojechał na Ujazdowską. Wizyta u stryja zakończona została pełnym sukcesem. Nie tylko uzyskał aprobatę swej dyrektury, nie tylko zdołał zdobyć zaufanie i wiarę, lecz doprowadził do wytworzenia atmosfery nad wyraz dla siebie korzystnej.
Pierwsza partia została rozegrana.
Rozdział IV
– Gdzie jest gabinet dyrektora Krzysztofa Dalcza? – zapytał z rana woźnego.
– Ostatnie drzwi, panie dyrektorze.
Zapukał mocno i nie czekając na odpowiedź, wszedł. Przy maszynie siedziała ładna blondynka i z namaszczeniem jadła śniadanie. Jej różowa buzia pełna była bułki.
– Nie ma dyrektora? – zapytał.
Starała się przełknąć czym prędzej i w tym wysiłku brały udział jej brwi, robiąc kilka tak komicznych ruchów, że Paweł się roześmiał.
– Niech pani się nie śpieszy, to niebezpieczne.
Zmierzyła go karcącym wzrokiem:
– Pan dyrektor jest na warsztacie. Czego pan sobie życzy?
– Przede wszystkim chciałem się pani przedstawić, bo jeszcze się nie znamy.
Wyciągnął rękę i powiedział:
– Jestem Dalcz, a na imię mi Paweł.
Dziewczyna zerwała się z miejsca czerwona aż po białka oczu:
– O, pan wybaczy, panie dyrektorze, bardzo przepraszam, ale nie wiedziałam, że to pan.
– Niechże pani sobie nie przeszkadza. – Zatrzymał jej rękę, starającą się zsunąć napoczętą bułkę do szuflady. – Czy mój stryjeczny brat prędko wróci?
– Lada chwila, panie dyrektorze.
– Jeżeli pani pozwoli, zaczekam tu na niego.
– Ależ proszę – zażenowała się, zaskoczona jego uprzejmością.
– Pod tym wszakże warunkiem, że pani będzie dalej spożywała swoje śniadanie.
Zaśmiała się:
– Mam na to czas później.
Usiadł i dość bezceremonialnie przyglądał się jej. Wiedział, że jest kochanką Krzysztofa, i przyszło mu na myśl, że może mu się przydać, chociażby do wysondowania opinii stryjecznego brata o nim. Dlatego został.
– Nie dziwię się pani, że nie domyśliła się, kim jestem. Nie mam wiele podobieństwa do innych Dalczów.
– O tak – powiedziała ze specjalną intonacją.
– Czy wykrzyknik pani – zaśmiał się – mam uważać za wyraz uznania, czy też za współczucie?
– Pan dyrektor żartuje. – Spuściła oczy.
– A pani nie jest do tego przyzwyczajona przez innych Dalczów?… Mój brat stryjeczny jest, zdaje się, bardzo poważny i wszystko traktuje serio?
– Wszystko… No nie, pan Krzysztof jest czasami wesoły.
– Nie widziałem go od wielu lat…
Drzwi się otworzyły i wszedł Krzysztof. Paweł wstał:
– Czekałem na ciebie, Krzysiu. Dzień dobry.
– Dzień dobry. Służę ci. – Podał mu rękę bardzo grzecznie i bardzo oficjalnie.
– Mielibyśmy do pomówienia. Czy masz teraz czas?
– Za chwilę ci służę. Sądzę, że najwygodniej nam będzie u ciebie.
– Zatem czekam – skinął głową Paweł i wyszedł.
Doskonale odczuł w tonie Krzysztofa niechęć i niezadowolenie, że czekał nań i oczywiście rozmawiał z tą stenotypistką. Musi być o nią zazdrosny. Przecie go niemal wyprosił.
Znowu wywarł na Pawle wysoce przykre wrażenie. W jego zachowaniu się była jakaś sztuczność, jakaś nieszczerość, jakaś poza. Paweł nie spodziewał się po nim życzliwości, nie oczekiwał demonstracji uczuć kuzynowskich. Przeciwnie, przygotowany był z góry na chłód i na pozycję wrogą. Jednak w sposobie bycia Krzysztofa było jeszcze coś ponadto, coś odpychającego i niezrozumiałego zarazem. I do tego ten nieznośnie wysoki głos i te maniery wyzywająco kanciaste, maniery przypominające sztubaka96 udającego dorosłego człowieka.
„Smarkacz jeszcze – myślał Paweł. – Nie ja tym będę się martwił”.
Upłynęło dobrych dziesięć minut, zanim Krzysztof przyszedł.
– Siądźmy tu – powiedział Paweł, wskazując mu fotel przy okrągłym stoliku. – Czy stryj Karol poinformował cię o powodach, dla których zostanę tu przez pewien czas?
– Owszem.
– Uważam za swój obowiązek zaznaczyć, kochany Krzysztofie, że zrobię wszystko, by nasza współpraca dała jak najlepsze wyniki. Ja, niestety, nie jestem inżynierem i na technice się nie znam, zatem w tym dziale wszystko spoczywać nadal będzie w twojej kompetencji.
– Bardzo ci dziękuję za zaufanie – powiedział Krzysztof z odcieniem ironii, lecz z tak nikłym, że Paweł mógł udawać, że nie dostrzega drwiny i bierze ją za dobrą monetę.
– Ojciec twój był zdania, że powinniśmy wszystkie sprawy załatwiać wspólnie.
– Nie pozostaje nam nic innego, jak zastosować się do tego.
– Powiedziałeś to w taki sposób, jakbyś nie zgadzał się ze stanowiskiem swego ojca?
Krzysztof wzruszył ramionami:
– Gdyby nawet tak było, nie ma o czym mówić. Na razie jest to bezprzedmiotowe.
– Słuchaj, Krzychu – pojednawczo odezwał się Paweł – wiesz, na czym mi zależy, wiesz, że nie zamierzam stawać ci na drodze, że wkrótce zostawię ci całe przedsiębiorstwo. Powiedz zatem, dlaczego zajmujesz wobec mnie pozycję jakby obronną?
– Z czego wyprowadzasz taki wniosek? – obojętnie odpowiedział Krzysztof. – Nie zajmuję żadnej pozycji. Powiedziałem już, że podporządkuję się życzeniu ojca.
– Zatem w porządku – z udawaną prostodusznością