– Ale pozostałą rodzinę powinieneś we wszystko wtajemniczyć.
– Zdaję sobie z tego sprawę, ale czekam na właściwy moment – odparł, zaciskając dłonie na poręczy leżaka.
Nie zamierzała się z nim kłócić. Upór Jonathana Tarletona był przysłowiowy.
Powoli zaczęło do niej docierać, co właśnie usłyszała. To był cios w samo serce. Przecież ona go kocha. Z tego powodu chciała odejść z firmy. Co teraz będzie? Zostanie i będzie się przyglądać, jak on z każdym dniem zbliża się do nieuchronnego końca? Nie wytrzyma tego. Z drugiej strony jak mogłaby mu odmówić?
– Daj mi czas do jutra – powiedziała. – Muszę to przemyśleć. Nie sądzę, żeby ludzie dobrze przyjęli mój awans.
– Ja tu jestem szefem i to jest moja decyzja.
– Ale mamy jeszcze zarząd. A co na to powie twój ojciec? I co będzie, jak choroba ostatecznie uniemożliwi ci pracę?
Poczuła, że coś chwyta ją za gardło. To łzy. Nie może teraz okazać emocji. On uważał ją przecież za osobę chłodną i obiektywną.
– Muszę się przejść – oświadczyła.
– Okej – odparł.
Wstał, zrzucił z ramion sportową kurtkę i podwinął rękawy płóciennej koszuli.
Oboje zdjęli buty i powędrowali plażą. Jonathan starał się dostosować swoje tempo do jej drobnego kroku. Brązowe oczy skrył za słonecznymi okularami, nie było więc widać, w jakim jest nastroju.
Był pięknym mężczyzną. Nie sposób było sobie wyobrazić, że jego żywotność i urok mogłyby kiedykolwiek zniknąć. Lisette zaczęła w nim widzieć tego jednego jedynego na długo przed tym, jak została jego asystentką. Jednak przekonanie, że on jest całkowicie poza jej zasięgiem, pozwoliło jej trzymać emocje w ryzach.
Niestety codzienne obcowanie nieuchronnie pogłębiało to, co do niego czuła.
To była nie tylko miłość, ale też podziw i szacunek. Jonathan nigdy nie nadużywał swojej pozycji, nie lekceważył nikogo spośród pracowników, niezależnie od płci. Miał też oczywiście wady, a najważniejszą z nich była starannie przestrzegana rezerwa w stosunku do ludzi. Lubił trzymać się z boku, nikogo nie dopuszczał zbyt blisko.
Plaża wyludniła się teraz całkowicie. Słońce chyliło się ku zachodowi.
– Wracamy? – zapytał, zorientowawszy się, że ona przestaje za nim nadążać.
– Zgadzam się – wypaliła niespodziewanie. – Przyjmuję twoją propozycję.
– Wydawało mi się, że chciałaś ją przemyśleć.
Pokręciła głową.
– Ty i twoja rodzina byliście dla mnie bardzo dobrzy. Jeśli tylko mogę się odwdzięczyć…
Jonathan zdjął ciemne okulary i schował je do kieszeni.
– Owszem, jak umarła twoja mama, wysłaliśmy kwiaty na pogrzeb. – Wzdrygnął się lekko. – Ale to nie to samo. Ja proszę cię o coś bardzo trudnego. O skok na naprawdę głęboką wodę.
– Dla mnie to wyłącznie zaszczyt. Jonathan, to ciebie teraz czekają ciężkie dni. A ja, jeśli tylko mogę, chcę ci w tym wszystkim pomóc.
Widziała, że odetchnął z ulgą. Czyżby nie spodziewał się jej zgody?
– Dziękuję ci – wyszeptał.
A jej łzy napłynęły do oczu. Niewiele myśląc, wspięła się na palce i pocałowała go w policzek. Po czym objęła go i pośpiesznie przytuliła.
– Tak mi przykro – powiedziała.
– Posłuchaj, ja wyznaję pewne zasady – odburknął szorstko. – Nie lubię, jak się ktoś nade mną lituje. Zrozumiano?
– Trudno, jakoś to przeżyję. Ale nie mam zwyczaju odmawiać pomocy, gdy ktoś mnie o nią prosi. Też mam zasady – odrzekła.
Zamrugał powiekami. Chyba ani pocałunek, ani przytulenie nie wywołały w nim takiego szoku jak jej wojownicza odpowiedź. Uniósł kąciki ust w słabym uśmiechu.
– A już myślałem, że nic mnie w życiu nie rozbawi – powiedział. – A tu proszę: miła koteczka, za jaką cię uważałem, okazała się istną lwicą.
– No cóż, relacje między nami muszą ulec zmianie – odparła, rumieniąc się lekko. – Naprawdę tego chcesz?
Nachylił się i musnął wargami jej policzek.
– Tak, chcę.
Kolana się pod nią ugięły i omal nie zemdlała. Zaczerpnęła powietrza.
– W takim razie w porządku – powiedziała.
– Robi się późno. – Wziął ją pod rękę. – Pora odstawić cię do domu.
Żeby przedłużyć tę chwilę, gotowa była nawet spędzić noc w samochodzie. Czuła jego ciepło. Miała ochotę oprzeć głowę o jego ramię, ale rzecz jasna tego nie zrobiła.
Na tej plaży coś się wydarzyło. Jej relacja z szefem niewątpliwie się ociepliła. A ona nawet nie mogła się z tego cieszyć…
Gdy otrzepali nogi z piasku i wsiedli do samochodu, Jonathan spojrzał na nią z ukosa i zaproponował wspólną kawę i deser.
Jej serce krzyczało: tak! tak! tak! Ale usta odpowiedziały:
– Chyba raczej nie. Mamy za sobą ciężki dzień.
– Jasne. Wiem, że to się rozumie samo przez się, ale musisz mi obiecać, że nikomu nie powiesz o moim stanie zdrowia. Dosłownie nikomu. Wyjawienie tego spowodowałoby natychmiastowy spadek akcji naszej firmy na giełdzie. Nikt nie może się dowiedzieć, że coś jest nie tak.
– Rozumiem. Masz moje słowo.
W drodze powrotnej niewiele rozmawiali. Lisette czuła żal i współczucie. To niesprawiedliwe. Dlaczego to spotkało właśnie jego?
Ale kto powiedział, że życie jest sprawiedliwe?
W posiadłości Tarletonów wysiadła z samochodu i stanęła przed swoim autem. Jonathan miał ponurą minę i ziemistą cerę.
Jest dzielny, ale bardzo samotny. Ona nie może go tak z tym zostawić. Podeszła do niego i objęła w pasie. W tym momencie nie był jej szefem, ale człowiekiem, który nagle znalazł się nad przepaścią. I który musi znaleźć w sobie hart ducha, żeby przeżyć nadchodzące dni.
Z początku stał nieporuszony, jakby okazywane przez nią emocje jedynie pogarszały sprawę. Ale potem wtulił twarz w jej włosy.
– Tak mi przykro, Jonathan, tak mi przykro – powtarzała, łkając.
Stali tak przez jakiś czas. Ile to było? Minuta? Pięć? Dziesięć?
W końcu on się wyprostował i opuszkiem kciuka otarł łzę z jej rzęs.
– Nie użalaj się nade mną, Lizzy. Lepiej że przydarzyło się to mnie niż komukolwiek innemu. Widać na to zasłużyłem.
– Nie żartuj – odparła, patrząc mu w oczy.
– Lepiej się śmiać, niż płakać.
– Nie wyobrażam sobie ciebie płaczącego. Jesteś przecież prawdziwym twardzielem. Macho.
– Naprawdę za takiego mnie uważasz?
– Byłeś moim