Urwała, zasłoniła usta dłonią i zgięła się, wyraźnie powstrzymując szloch. Któreś z dzieci zaczęło płakać, inne pociągnęło mamę za połę bluzy... Patrzyłem z poczuciem zupełnej bezsilności, jak kobieta ciągnie karawanę swoich prywatnych nieszczęść dalej i znika za zakrętem schodów.
Wreszcie przekręciłem w zamku oba klucze, popchnąłem drzwi i zdołałem wejść do mieszkania.
– Kusto, gdzie jesteś, bydlaku?! – zawołałem, widząc na samym środku przedpokoju ślady przestępstwa. Dosłownie ślady, bo zdążył w to, co sam narobił, jeszcze wleźć, i to co najmniej parę razy. – Łapy ci z zadu powyrywam!
Oczywiście Kusto nie przyszedł, więc sapiąc i warcząc, musiałem najpierw posprzątać jego bajzel, potem dopiero zdjąć buty, ściągnąć kurtkę, koszulkę... Dobrze, że chociaż letnie upały już minęły, więc nie byłem aż tak przepocony, ale miałem na sobie zdecydowanie o jedną warstwę ubrania za dużo.
Jak zawsze zwalczyłem w sobie odruch zmięcia wyjściowego ciucha w kulkę i ciśnięcia w kąt, zamiast tego ładnie rozwiesiłem go na wieszaku, zamknąłem w szafie odświeżającej. Potem z ulgą wbiłem się w stare, wytarte dżinsy i biały podkoszulek.
– Kusto, chodź! Ostatnia szansa!
Przyszedł, a jakże. Poczochraliśmy się trochę, podrapaliśmy za uszami... Łyknąłem dwa prochy od bólu głowy, jeden od ciśnienia i profilaktycznie komplet witamin. Ano, Olga mi głowę przecież suszyła, że dbać o siebie trzeba, badać, no to poszedłem do lekarza i mi przepisał. Gorzej się po nich czułem, ale wyniki miałem lepsze, więc coś za coś.
Szybkie zajrzenie do lodówki, równie szybki strzał czystej popitej lekko już kwaśniejącym sokiem z granatów. Zerknięcie na zegarek: kurwa, już byłem spóźniony.
– Kusto, masz wodę, żarcia nie będzie... Wracam wieczorem! – zawołałem, znów wybiegając z domu.
Nad NeoSybirskiem powoli zapadał zmrok, miasto zaczynało grzęznąć w wieczornych korkach. Wypadłem na magistralę, przeskoczyłem przez most nad szerokim, brązowoszarym nurtem martwej rzeki, patrząc na kontrolkę poziomu paliwa: wystarczy mi? Powinno wystarczyć... A przecież szkoda było bez sensu tracić swoją kasę.
Akurat jechałem przez zastawione pudłami wielopiętrowych bloków przedmieścia, kiedy odezwał się komunikator.
– Olʹg! – zawołałem radośnie, bez zastanowienia odbierając połączenie. – No hej, co tam...
Przełknąłem ślinę, patrząc na obrazek hologramu i zarazem jednym okiem próbując pilnować sytuacji na drodze.
– No hej, Saszka, szary wilku... – zaszczebiotała.
Zahamowałem i skręciłem gwałtownie, wyprowadziłem wóz na prostą, zwolniłem. Spojrzałem jeszcze raz, odetchnąłem głęboko i dopiero dokończyłem:
– ...dobrego. Ty wiesz, że nie powinnaś tak robić bez ostrzeżenia?
– No coś ty. Przecież jestem ubrana, prawda?
– ...tak – powiedziałem z pewnym zawahaniem.
Okręciła się wokół własnej osi, ale tak nie za szybko, żebym na pewno zdążył się przyjrzeć. Umiała tak fajnie układać ręce, ech... Jak dziewczyny z baletu. Mówiła, że kiedyś, w młodości, ćwiczyła i tak jej zostało. „Stąd też chodzenie na palcach, kiedy jestem w bieliźnie” – skwitowała, kiedy o to zapytałem.
– No co, nie podoba ci się?
– Podoba! – zapewniłem pospiesznie. – Nawet za bardzo, ahem. To nowe kupiłaś?
Pokręciła głową, złożyła usta w grymas niezadowolenia.
– No przecież chyba widzisz, że mierzę dopiero. Nie widzisz?
Podniosła palec, pokazała na neonową wywieszkę. Faktycznie, dopiero teraz zauważyłem, że to chyba była jakaś przymierzalnia, wyglądająca raczej jak zaplecze mocno luksusowego klubu nocnego: pikowana kanapa z syntoskóry, lustra, lśniące kryształki... Sam neon kojarzyłem jak przez mgłę z jedną z tych marek, które są albo jeszcze mocno odważnymi ubraniami, albo już dość zachowawczą linią sklepów z artykułami dla dorosłych.
Oraz zdecydowanie znudzonych i bogatych.
– Widzę. Staram się przynajmniej.
– To co, brać? Bo nie wiem, czy nie są za niskie. A na bieliznę nie patrz, to takie codzienne szmatki, hihi.
Zamrugałem, przyjrzałem się uważniej. Dokonałem szybkiego ćwiczenia z łączenia kropek.
– Aha, buty? – zapytałem, mając nadzieję, że nie zrobię z siebie idioty.
– No a co innego? Sasza, przecież mówiłam ci, że do opery nie wypada mi pójść w starych... Nie są zbyt poważne?
„Poważne”. Już ja bym z takimi butami robił poważne rzeczy albo jeszcze lepiej z nią w tych butach.
Nagle zrobiło mi się ciasno w spodniach.
– Nie – powiedziałem nieswoim głosem. – Są... spektakularne. A ty w nich jeszcze bardziej.
Jej uśmiech był jak zapalająca się nagle tysiąclumenowa lampa.
– No dobra, to biorę! I co, widzimy się pojutrze, tak?
– ...tak.
W myślach podziękowałem jej za to, że mi przypomniała, bo autentycznie byłbym zapomniał. W zasadzie to już zapomniałem.
– A ty masz już swój smoking?
– Oczywiście – skłamałem bez chwili zawahania. – Olga, czekaj. Ale to znaczy, że ty pójdziesz... w tym?
Nachyliła się tylko do kamerki, posłała mi całusa, puściła oko i rozłączyła się.
Odetchnąłem głęboko, sięgnąłem po butelkę z wodą i przepłukałem usta. Przełączyłem klimę o stopień chłodniej, bo coś mi się gorąco zrobiło, i spróbowałem skoncentrować się na prowadzeniu samochodu.
– Codzienne szmatki... – warknąłem pod nosem, nie mogąc przegnać widoku sprzed oczu.
Jeśli ona w czymś takim serio chodziła na co dzień, to... No, to tak jakoś, o.
Moja znajomość z Olgą nabierała, co tu dużo mówić, rumieńców. Nie doszło jeszcze co prawda, że tak powiem, do konsumpcji jako takiej, ale wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że kiedy tak się stanie, to niebo moczem zapłacze, a skały ogniem będą srały.
Ta dziewczyna to był żywioł, to była wcielona dzicz.
Potrafiła z uśmiechem, patrząc mi w oczy, opowiadać z anatomicznymi wręcz szczegółami fabułę ostatnio oglądanego naprawdę ostrego porno, żeby po chwili wskazać jakąś wyjątkowo śliczną chmurkę na podświetlonym łuną zachodzącego słońca niebie, a potem przeskoczyć na najnowsze odkrycia w zakresie polimerazy łańcuchów DNA w środowisku zasadowym. No i obowiązkowo wtrącić coś o motocyklach.
– No co? – Wzruszała tylko ramionami. – To wszystko są rzeczy ludzkie, Saszka. Moglibyśmy rozmawiać równie dobrze, no nie wiem, o...
– O jedzeniu.
– Ooo, jedzenie!