Dusza Tomka wyrywała się na wolność i gorączkowo poszukiwała jakiejś rozrywki, która pozwoliłaby przetrwać te straszne chwile. Sięgnął ręką do kieszeni i nagle błysk radości rozjaśnił mu twarz – była to prawdziwa modlitwa dziękczynna. Ukradkiem wyjął pudełko po zapałkach. Wypuścił kleszcza na wolność i posadził go na płaskim pulpicie. Zwierzątko prawdopodobnie również zapłonęło gorącą wdzięcznością, ale była ona przedwczesna, bo gdy chciało pełne radosnych uczuć wybrać się w podróż, Tomek zawrócił je szpilką i zmusił do obrania innego kierunku.
Obok Tomka siedział jego serdeczny przyjaciel, który cierpiał tak samo jak on i teraz z głęboką wdzięcznością przyłączył się do zabawy. Przyjaciel nazywał się Joe Harper. Przez cały tydzień chłopcy byli serdecznymi przyjaciółmi, ale w niedzielę zamieniali się w zaciętych wrogów i toczyli ze sobą wojny. Joe wyjął szpilkę z klapy swojej bluzy i przyłączył się do musztrowania jeńca. Zabawa stawała się coraz bardziej interesująca. Wkrótce jednak Tomek oświadczył, że sobie nawzajem przeszkadzają i żaden z nich nie ma z kleszcza korzyści. Położył więc tabliczkę Joego na pulpicie i narysował na jej środku pionową linię.
– Teraz – powiedział – jak długo kleszcz jest na twojej stronie, możesz go poganiać, ile chcesz, ale gdy ucieknie na moją stronę, musisz go zostawić w spokoju, dopóki mi znowu nie ucieknie do ciebie.
– Świetnie! No to puszczaj go!
Kleszcz szybko uciekł Tomkowi i przekroczył granicę. Joe męczył go jakiś czas, aż zwierzątko znowu wyrwało się na drugą stronę. Sytuacja powtarzała się kilkakrotnie. Gdy jeden z pełnym poświęceniem znęcał się nad kleszczem, drugi przyglądał się z nie mniejszym zainteresowaniem. Obaj chłopcy zapomnieli o bożym świecie. Wreszcie szczęście bardziej zaczęło sprzyjać Joemu. Kleszcz miotał się na prawo i lewo, próbował tej i innej drogi, i był tak samo zdenerwowany i podniecony jak chłopcy. Za każdym razem, gdy Tomkowi zdawało się, że już już zdobycz przekracza jego granicę, a ręce rwały się do działania, szpilka Joego zgrabnie zawracała zwierzątko z powrotem. Wreszcie Tomek nie wytrzymał. Pokusa była za silna. Wyciągnął rękę i dopomógł troszkę swoją szpilką. Joe wpadł w gniew.
– Co robisz, Tomek! Zostaw go!
– Chciałem go tylko trochę popchnąć…
– No nie, mój drogi, to nieuczciwe.
– Przecież wolno mi go trochę popchnąć.
– Puść go w tej chwili!
– Nie puszczę!
– Musisz, przecież jest po mojej stronie.
– Słuchaj, Joe, czyj to kleszcz?
– Nieważne, jest po mojej stronie i masz go puścić!
– Coś takiego! To jest mój kleszcz i zrobię z nim, co mi się będzie podobało!
Potężny cios spadł na plecy Tomka i drugi taki sam na plecy Joego. Przez dwie minuty z dwóch bluz leciał kurz i przez dwie minuty klasa miała niezłe widowisko. Chłopcy byli tak zajęci sobą, że nie zauważyli ciszy, jaka zapanowała w klasie, gdy nauczyciel zaczął skradać się na palcach w stronę ich ławki i stanął nagle nad nimi. Przyglądał się dość długo ich wyczynom, zanim zdecydował się urozmaicić im zabawę swym osobistym udziałem.
Gdy wreszcie nadeszła przerwa południowa, Tomek podbiegł do Becky Thatcher i szepnął jej do ucha:
– Włóż kapelusz i udawaj, że idziesz do domu, a gdy dojdziesz do rogu, wróć tutaj boczną uliczką. Ja pójdę inną drogą i wrócę tak samo.
Tak też się stało. Tomek poszedł z grupą kolegów, a Becky z koleżankami. Po chwili spotkali się u wylotu małej uliczki i wrócili do szkoły, którą mieli teraz na swój wyłączny użytek. Usiedli obok siebie i położyli na ławce tabliczkę; Tomek podał dziewczynce rysik i trzymając jej rękę w swojej, tworzył nowy nadzwyczajny dom. Gdy zainteresowanie sztuką osłabło, zaczęli rozmawiać. Tomek był wniebowzięty.
– Lubisz szczury? – zapytał.
– Pfuj, nienawidzę!
– No tak, żywe. Ale ja mówię o zdechłych, którymi można kręcić na sznurku wokoło głowy.
– Nie, nie cierpię szczurów, ani żywych, ani zdechłych. Wiesz, co lubię? Gumę do żucia.
– Aha… Szkoda, że nie mam.
– Ale ja mam. Chcesz? Pożuj chwilę, ale potem musisz mi oddać.
To było wspaniałe. Żuli na zmianę i majtali nogami z nadmiaru szczęścia.
– Byłaś kiedyś w cyrku?
– Tak, i tatuś jeszcze mnie tam zabierze, jak będę grzeczna.
– Ja byłem w cyrku trzy, cztery, no, w ogóle dużo razy. Kościół nie umywa się do cyrku. W cyrku przez cały czas są jakieś nowe hece. Gdy dorosnę, zostanę klownem w cyrku.
– Ojej, naprawdę? To cudowne! Klowni mają zawsze takie kolorowe stroje.
– No właśnie. A wiesz ile zarabiają pieniędzy? Całą masę! Co najmniej dolara dziennie. Ben Rogers mi to mówił. Słuchaj, Becky, czy byłaś już kiedyś zaręczona?
– A co to jest?
– No, zaręczona, żeby potem wyjść za mąż.
– Nie.
– A chciałabyś?
– Chyba tak. Zresztą nie wiem. A jak to jest?
– Jak? To żadna sztuka. Musisz tylko powiedzieć chłopcu, że nigdy nie chcesz kochać nikogo innego, tylko jego, na zawsze, a potem pocałować go i rzecz załatwiona. Każdy to potrafi.
– Pocałować? Po co?
– Widzisz, to jest takie… no, ładne, i tak się zawsze robi.
– Zawsze?
– Tak robią wszyscy, którzy się kochają. Pamiętasz, co ci napisałem na tabliczce?
– Ta-ak.
– Więc co to było?
– Nie powiem.
– Mam ci sam powiedzieć?
– Ta-a-ak, ale kiedy indziej.
– Nie, teraz!
– Nie, nie teraz… Jutro!
– O nie, Becky, proszę cię. Ja tylko szepnę, bardzo cichutko.
Becky zawahała się. Tomek uznał milczenie za zgodę. Objął ją ręką wpół i wyszeptał wyznanie cichutko, z ustami tuż przy jej uchu.
Potem dodał:
– Teraz ty mi szepnij… to samo.
Becky opierała się chwilę, a potem powiedziała:
– Musisz się odwrócić i nie patrzeć na mnie, wtedy powiem. Ale nie powtórzysz tego nikomu, pamiętaj, Tomku! Więc nie powiesz nikomu?
– Nie, nigdy w życiu! A teraz Becky…
Odwrócił się. Ona nachyliła się nieśmiało, aż oddech jej musnął jego włosy i wyszeptała:
– Kocham cię.
Potem odskoczyła i zaczęła uciekać między ławkami, a Tomek