– Anula?
– A co?
– Bo… mi się tak zdaje, że ty okrutnie nawidzisz452 tego Czecha… Jakoże?
Ale pytanie pozostało bez odpowiedzi, więc Jagienka znów poczęła szeptać:
– Przecie ja to rozumiem… Powiadaj…
Sieciechówna nie odpowiedziała i teraz, tylko przywarła ustami do policzka swej pani i poczęła ją raz po razu całować.
A biednej Jagience również raz po razu westchnienia jęły podnosić pierś dziewczęcą.
– Oj, rozumiem, rozumiem! – szepnęła tak cicho, że Anula zaledwie mogła ułowić uchem jej słowa.
Rozdział jedenasty
Nazajutrz po nocy mglistej, miękkiej przyszedł dzień wietrzny, chwilami jasny, chwilami z powodu chmur, które gnane wiatrem cwałowały stadami po niebie – posępny. Maćko kazał poruszać tabor453 równo z brzaskiem. Smolarz, który podjął się przewodniczyć do Bud, twierdził, że konie wszędy454 przejdą, ale wozy miejscami trzeba będzie rozbierać i przenosić je częściowo, również jak i łuby455 z odzieżą i zapasami żywności. Nie mogło to przyjść bez wysiłku i mitręgi456, ale hartowni i przywykli do trudu ludzie woleli trud największy niż gnuśny wypoczynek w pustej karczmie, z ochotą więc ruszyli w drogę. Nawet i bojaźliwy Wit, ośmielony słowy i obecnością smolarza457, nie okazywał przestrachu.
Zaraz za karczmą weszli w wysokopienny, niepodszyty458 bór, w którym przy zręcznym prowadzeniu koni można się było, nawet nie rozbierając wozów, między chojarami459 wykręcić. Wicher chwilami ustawał, chwilami zrywał się z mocą niesłychaną, uderzał jakby olbrzymimi skrzydłami w konary gonnych sosen, przeginał je, wykręcał, wywijał nimi niby śmigami460 wiatraka, łamał; bór giął się pod tym rozpętanym tchnieniem i nawet w przerwach między jednym a drugim uderzeniem nie przestawał huczeć i grzmieć jakby z gniewu na ową napaść i przemoc. Kiedy niekiedy chmury przesłaniały całkiem blask dzienny; siekło dżdżem461 pomieszanym ze śnieżnymi krupami i czyniło się tak ciemno, jakby nastawała wieczorna pomroka. Wit tracił wówczas znowu ducha i wołał, iż to „złe zawzięło się i przeszkadza”, ale nikt go nie słuchał, nawet trwożliwa Anula nie brała do serca jego słów, zwłaszcza że Czech był tak blisko, iż mogła strzemieniem trącić o jego strzemię, patrzał zaś przed się tak zuchwale, jakby samego diabła chciał wyzwać na rękę.
Za borem wysokopiennym zaczynał się podszyty, a potem gąszcz, przez który nie można było przejechać. Tu musieli rozebrać wozy, ale uczynili to sprawnie i w mgnieniu oka. Koła, dyszle i przodki462 przenieśli krzepcy pachołkowie na barkach, a także toboły i zapasy żywności. Było takiej złej drogi trzy stajania463, jednakże zaledwie pod wieczór stanęli w Budach, gdzie smolarze przyjęli ich gościnnie i zapewnili, że Czarcim Wądołem, a ściślej biorąc wzdłuż niego, można było dostać się do miasta. Ludzie ci, zżyci z puszczą, rzadko widywali chleb i mąkę, ale nie przymierali głodem, gdyż wszelkich wędlin, a zwłaszcza wędzonych piskorzów464, od których roiły się wszystkie błota, mieli w bród. Częstowali też nimi hojnie, wyciągając w zamian łakome ręce po placki. Były między nimi niewiasty i dzieci, wszystko czarne od smolistego dymu, a był także i jeden stary chłop, przeszło stuletni, który pamiętał rzeź Łęczycy dokonaną w 1331 roku i zupełne zburzenie miasta przez Krzyżaków. Maćko, Czech i dwie dziewczyny, jakkolwiek słyszeli takie samo niemal opowiadanie przeora465 w Sieradzu, słuchali ciekawie i tego dziada, który siedząc przy ognisku i grzebiąc w nim, zdawał się odgrzebywać zarazem straszne wspomnienia swej młodości. Tak! w Łęczycy, równie466 jak w Sieradzu, nie oszczędzono nawet kościołów i księży, a krew starców, niewiast i dzieci spłynęła po nożach zdobywców. Krzyżacy, wiecznie Krzyżacy! Myśli Maćka i Jagienki ulatywały ustawicznie ku Zbyszkowi, który przebywał właśnie jakoby w paszczy wilczej, wśród wrażego467 plemienia nie znającego ni litości, ni praw gościnnych. Sieciechównie mdlało także serce, nie była bowiem pewna, czy w gonitwie za opatem nie przyjdzie im aż między tych okrutnych ludzi zajechać…
Lecz stary począł następnie opowiadać o bitwie pod Płowcami468, która zakończyła najazd krzyżacki, a w której on brał udział z cepem żelaznym w ręku jako pacholik w piechocie wystawionej przez gminę kmiecą469. W tej to bitwie wyginął przecie cały niemal ród Gradów, więc Maćko znał dobrze wszelkie jej szczegóły, a jednak słuchał i teraz jak nowiny opowiadania o strasznym pogromie Niemców, gdy jak łan pod wichrem położyli się pod mieczami rycerstwa polskiego i króla Łokietka470 potęgą…
– Ha! Jużci pamiętam – mówił dziad. – Naszli tę ziemię, popalili grody i zamki, ba! dzieci w kolebkach rzezali471, ale im przyszło na czarny koniec. Hej! godna ci była bitwa. Ano! co przymknę oczy, to ono472 pole widzę…
I przymknął oczy, i umilkł, z lekka tylko węgle we watrze poruszał, póki Jagienka, nie mogąc się dalszego opowiadania doczekać, nie spytała:
– Jakoż to było?
– Jakoż to było? – powtórzył dziad. – Pole pamiętam, jakobym tera473 patrzył: były chruśniaki i w prawo młaka474, i szmat rżyska475 jakoby poletko niewielgie476. Ale po bitwie nie było widać ni chruśniaków477, ni młaki, ni rżyska, jeno478 żelaziwo wszędy, miecze, topory, dzidy i zbroje piękne, jedna na drugiej, jakoby kto całą świętą ziemię nimi przykrył… Nigdy ja tyla pobitego narodu na kupie nie widział i tyla krwi ludzkiej płynącej…
Pokrzepiło się479 znowu tym wspomnieniem Maćkowe serce, więc rzekł:
– Prawda! Pan Jezus miłosierny! Ogarnęli oni wówczas to Królestwo jako pożoga480 alibo zaraza. Nie tylko Sieradz i Łęczycę, ale i wiele innych miast napsowali481. I co? Jest nasz naród okrutnie żywięcy482 i moc w sobie też ma niepożytą483. Choć ta i chycisz484 go, krzyżacki psubracie, za grzdykę485, zdławić go nie podolisz