III
W podziemiach tuż obok owej łaźni na słomie leżało dwóch chłopców. Obszerna choć ciemna izba służyć mogła również dobrze za składy jak i więzienie. I rzeczywiście znać też miała ona przeznaczenie podwójne, bo oprócz dwóch chłopców, było tam dużo przewróconych do góry dnem wielkich beczek, lub nagromadzonych klepek drewnianych i obręczy żelaznych z rozsypanych i bezużytecznych statków. Światło wcale niedochodziło, a tylko wzrok przyzwyczajony do ciemności z trudnością mógł rozróżnić otaczające go przedmioty.
– Jak myślisz, na długo nas tu zamknięto? – ozwał się jedeu z chłopiąt, przysuwając się do towarzysza.
– Bo ja wiem! a pewnie posiedzimy. Postawili nam dzban z wodą, ba i kęs chleba. Odpowiedział drugi.
– Hm! hm! mruknął towarzysz. A gdybyśmy też tak spróbowali wydostać się raz jeszcze na swobodę?
– Ba, ale jak, czarno jak w kominie, ani nawet szczeliny, przez którąby się wydostać. Jeszcze ty cienki jak piskorz, przeciśniesz się wszędy, ale ja!
– Eh, byleby tylko rozpatrzeć się, to się ta obaj przeciśniemy, a jak po za murem to i jakoś pójdzie, odparł chłopak zwany piskorzem.
– Aha, po za murem, łatwoć to wyrzec, ale jak się dostać, a jak nas jeszcze raz złapią, to im się nie wykręcimy, żeśmy chcieli obaczyć, czy pod murem zamkowym gniazd nie ma, rzekły chłopak biadający nad swoją rozrosłą postacią, która mu się przecisnąć przez byle jaką szczelinę nie dozwalała.
– No tak i co, – siedzieć tu w ciemnicy będziemy? lepiej niech nas raz już uśmiercą, aniżeli tak kryją po lochach, zawołał jego towarzysz.
I nastała chwila ciszy.
– Słuchajno Siewros, dawnoś ty tutaj między Krzyżaki? – przerwał milczenie ów grubas.
– A pewnie, że dawno! Ot, byłem chłopię, co się w byle chwastach a między zbożem skryć mogło, a teraz sami przecie mówicie, że jak się wyciągnę tom nie ledwie jak słup w szkole długi.
– To ci chleb krzyżacki jakoś poplagował. A żeś to do Niemców ze szczętem nie przyrósł.
– Ja, do Niemców! zawołał z oburzeniem Siewros. Toś ty jeszcze chyba nie poznał, co to za gady, kiedy się dziwujesz, żem jeszcze do niemców nie przystał.
– A juści, niepoznałem! Toć już dwa roki minęło na gody, jak oni mnie przyprowadzili.
– To możeś ty z jakich Niemców?
– Coś ty wyrzekł Siewros! ja z Niemców! nie powtarzaj tego, bo się żywy z mojej garści nie wydostaniesz! zawołał znany nam już Jaśko, zacisnąwszy pięść z taką siłą, aż kości zatrzeszczały.
– No, – nie gniewaj się bracie, ja tylko chciałem się upewnić, czy i ty tak jako ja wrzesz na Krzyżaki.
– Ho, – a może więcej! oni to między nas tam daleko jako świnie w szkodę włażą, – ba gorzej, boć świnia szkodę zrobi w polu, a ludzi żywi, a Krzyżak pole zniszczy, a człeka połknie!
– Eh!? a to oni człeków żywcem zjadają? zapytał niedowierzająco z pewnym strachem Siewros.
– Ba, gorzej jakby zjedli, bo ciągną ot pod swoje zamczysko!
– Ta, prawda, gorzej! jakby raz zjedli, toby mowy dziwnej nie uczyli! mówił Siewros powoli, jakby sobie chciał coś przypomnieć
– A ty dawniej miałeś inną, nie krzyżacką mowę? zapytał Jaśko.
– A jakże, a przecie nasza mowa to jak szum lasów, gdy wiatr powoli iglicami drzew kołysze, a taka, że chociaż jużeś skończył, to ci się zda że jeszcze w uszach dźwięczy: nie, ale ja jej przypomnieć sobie nie mogę.
– Oho, ja jeszcze pamiętam, a wciąż mi się plącze między niemieckie wyrazy, a pieśni w uszach grają, co je na polach a w kościołach śpiewają.
I Jaśko, jakby idąc za własną myślą począł cichym głosem: Po nad Wisłą… po nad wodą… wrogi straszne kroczą… nie dam ciebie, dziecię moje… nie dam cię mój synu!…
– Ba, tak mi to macierz śpiewała, mówił już dalej niemiecką mową Jaśko, a no przyszli zabrali, ba i jam wszystkiego zapomniał!
– U nas nie taką, inszą mową śpiewają, ale ja już swojej nie baczę! rzekł Siewros i zamyślił się smutnie, a po chwili dodał:
– A no, próżno, tutaj w ciemnicy żyć nie możemy! trzeba się wydostać.
– A trzeba, powtórzył Jasiek. I to mówiąc całą siłą kopnął nogą kadź obok stojącą.
Przegniła klepka rozsypała się pod uderzeniem silnego chłopaka, a jakaś nie miła woń zgnilizny rozeszła się do koła, lecz z nią zarazem i ciąg wiatru doleciał.
– Oh, a toś jeszcze do ciemnicy i zgnilizny napuścił! rzekł Siewros, wstając z ziemi i prostując swoje długie chude nogi. Eh, a to tam ciągnie jakby ode dworu! zawołał nagle.
– A może tam jakie przejście, dodał.
– A może. I Jaśko jeszcze silniej w stojącą przed niemi kadź nogą uderzył.
Wyłom większy się zrobił, a wpadająca wewnątrz klepka chlupnęła najwyraźniej w wodę, ale gdzieś bardzo głęboko.
Woń jeszcze szkaradniejsza napełniła podziemię, lecz teraz najwyraźniej przeciąg już czuć się dawał.
– Cuchnie, bo cuchnie, – rzeki Siewros, – ale tu dochodzi wiatr, to może… W tem usłyszeli odgłos kroków, ale to tak tuż jakby około nich kto przechodził.
Przycichli obaj, i po omacku odsunęli się od owej beczki, siadłszy na jakichś deskach.
Zdawało im się, że ktoś wchodzi, chwilę siedzieli cicho. Stąpanie dochodziło ich uszu, lecz stąpanie było zdala, a chód to był nie jednego człeka, lecz jakby oddalony tętent koni. Chłopcy spojrzeli na siebie, oczy im w ciemności zabłysły, mimowoli wstrzymali oddech, ażeby się upewnić czy ich słuch nie myli i milcząc ścisnęli się za ręce. Po chwili stąpanie ucichło, wiatr tylko coraz silniej ciągnął od owej rozbitej beczki. I znów zdala jakiś turkot, czy szum wody doszedł ich uszu.
– Bracie, ta beczka jakiś otwór snać zakrywa! szepnął Siewros.
– Ba, i ja tak myślę! rzekł z pewnym tryumfem Jaśko. I obadwaj rzucili się sobie w objęcia, jak gdyby ten słaby promyk nadziei dawał im już niechybne ocalenie.
– A teraz do roboty! zawołali razem, szukając po omacku owego otworu, z którego ich oddalone głosy dolatywały.
Beczka była tak wielka, iż mogłaby służyć za mieszkanie, chłopcy po ciemku, gdzie mogli wyrywali nadgniłe klepki. A gdy jakaś cuchnąca woda sączyła się z jednego otworu, drugim tymczasem dochodził powiew wiatru. Najwidoczniej była to kadź do piwa o dnie podwójnem. W jednej więc połowie zostały resztki odwaru i te stojąc zbyt długo zepsuły się i zatęchły, a sącząc się wydawały ową woń zgnilizny, gdy tymczasem druga połowa kadzi była pustą i ta nakrywała jakiś otwór wgłąb ziemi idący. Chłopcy pracując i odrywając palcami i zębami klepki, oblani od stóp do