– Należało oznajmić, że pan przerywa posiedzenie. Jednakże pan tego nie zrobił.
– Zapomniałem, przepraszam.
Minister wojny spojrzał na zegarek:
– Panowie, król dał nam dziesięć minut. Cztery minuty przeszły. Więc się nie kłóćmy. Jestem wojskowy22 i muszę spełnić wyraźny rozkaz królewski.
Miał się czego obawiać biedny prezes ministrów; na stole leżał arkusz papieru, na którym wyraźnie napisane było niebieskim ołówkiem:
„Dobrze, niech będzie wojna”.
Łatwo było udawać odważnego wtedy, ale teraz trudno za nieostrożnie napisane słowa odpowiadać. Zresztą co powiedzieć, gdy król zapyta, dlaczego wówczas tę kartkę napisał? Toć zaczęło się wszystko od tego, że po śmierci starego króla nie chcieli wybrać Maciusia.
Wiedzieli o tym wszyscy ministrowie i nawet po trochu się cieszyli, bo nie lubili prezesa ministrów, że zbytnio się rozporządzał i już zanadto był dumny.
Nikt nie chciał nic radzić, a każdy myślał, co zrobić, żeby na kogoś innego padł gniew królewski za zatajenie tak ważnej wiadomości.
– Pozostała minuta – powiedział minister wojny; zapiął guzik, poprawił ordery, podkręcił wąsa, wziął ze stołu rewolwer – i w minutę później stał już wyprostowany przed królem.
– Więc wojna? – zapytał cicho Maciuś.
– Tak jest, mości królu.
Maciusiowi kamień spadł z serca: bo dodać muszę, że i Maciuś spędził te 10 minut w wielkim niepokoju:
A może Felek tak tylko napisał? A może nieprawda? A może zażartował?
Krótkie: „tak jest” uchylało wszelkie wątpliwości. Jest wojna i to duża wojna. Chcieli załatwić bez niego. A Maciuś sobie tylko wiadomym sposobem odkrył tajemnicę.
W godzinę później chłopcy krzyczeli na cały głos23:
– Dodatek nadzwyczajny: Przesilenie ministerialne.
To znaczy, że ministrowie się pokłócili.
Przesilenie ministerialne było takie: prezes udał obrażonego i nie chciał być więcej najstarszym ministrem. Minister kolei powiedział, że wojska wozić nie może, bo nie ma parowozów24 tyle, ile potrzeba. Minister oświaty powiedział, że nauczyciele pewnie pójdą na wojnę, więc w szkołach jeszcze więcej tłuc będą szyb i niszczyć ławek, więc i on się zrzeka.
Na godzinę czwartą zwołana została nadzwyczajna narada.
Król Maciuś, korzystając z zamieszania, wymknął się do królewskiego ogrodu i przeraźliwie gwizdnął raz i drugi, ale Felek się nie pokazał.
Kogo tu się poradzić w tak ważnej chwili. Maciuś czuł, że cięży25 na nim wielka odpowiedzialność, a nie widział drogi: co robić.
Nagle przypomniał sobie Maciuś, że każdą ważną sprawę rozpocząć należy modlitwą. Tak go uczyła niegdyś jego dobra mama.
Król Maciuś krokiem stanowczym zagłębił się dalej, gdzie go nikt nie widział, i gorącą modlitwę skierował do Boga:
– Jestem małym chłopcem – modlił się Maciuś – bez twojej, Boże, pomocy, nie dam rady. Z twojej woli otrzymałem koronę królewską, więc pomóż mi, bo w wielkim jestem frasunku.
Długo prosił Maciuś Boga o pomoc i łzy gorące spływały mu po twarzy. Ale przed Bogiem nawet królowi nie wstyd płakać. Modlił się król Maciuś na przemian i płakał.
Aż zasnął, wsparłszy się o pień ściętej brzozy.
I śniło mu się, że ojciec jego siedział na tronie; a przed nim stali wyprostowani wszyscy ministrowie. Nagle wielki zegar sali tronowej, ostatni raz nakręcony czterysta lat temu – zadzwonił tak, jak dzwon kościelny. Mistrz ceremonii wszedł do sali, a za nim 20 lokajów wniosło złotą trumnę. Wtedy król ojciec zszedł z tronu i położył się do tej trumny, mistrz ceremonii zdjął koronę z głowy ojca i włożył ją na głowę Maciusia. Maciuś chciał usiąść na tronie: ale patrzy – tam znów siedzi jego ojciec, ale już bez korony i taki jakoś dziwny, jakby cień tylko. I ojciec powiedział:
– Maciusiu, mistrz ceremonii oddał ci moją koronę, a ja ci daję – mój rozum.
I cień króla wziął w ręce głowę – i Maciusiowi aż serce zabiło, co to teraz będzie.
Ale ktoś szarpnął Maciusia – i Maciuś się obudził.
– Wasza kr. mości, godzina czwarta się zbliża.
Podniósł się Maciuś z trawy, na której spał przed chwilą – i jakoś przyjemniej mu było, niż kiedy wstawał z łóżka. Nie wiedział Maciuś, że niejedną noc spędzi tak pod niebem na trawie, że na długo pożegna się ze swym królewskim łóżkiem.
I tak jak mu się śniło, mistrz ceremonii podał Maciusiowi koronę. I punkt o czwartej w sali posiedzeń zadzwonił król Maciuś i powiedział:
– Panowie, zaczynamy obrady.
– Proszę o głos – odezwał się prezes ministrów.
I zaczął długą przemowę o tym, że nie może dłużej pracować, że przykro mu zostawić króla samego w tak ciężkiej chwili, że jednak musi odejść, że jest chory.
To samo powiedziało czterech innych ministrów.
Maciuś ani trochę się nie przestraszył, tylko odpowiedział:
– Wszystko to bardzo piękne, ale teraz jest wojna – i nie ma czasu na choroby i zmęczenia. Pan, panie prezydencie ministrów, zna wszystkie sprawy, więc musi pan zostać. Jak wygram wojnę, to pomówimy jeszcze.
– Ależ w gazetach pisali, że ja ustępuję.
– A teraz napiszą, że pan zostaje, bo taką26 jest moja – prośba.
Król Maciuś chciał powiedzieć:
– Taki mój rozkaz.
Ale widocznie cień ojca poradził mu w tak ważnej chwili zamienić wyraz: rozkaz na: prośba.
– Panowie, musimy bronić ojczyzny, musimy bronić naszego honoru.
– Więc wasza kr. mość będzie się biła z trzema państwami? – spytał minister wojny.
– A cóż pan chcesz27, panie ministrze, żebym ich prosił o pokój? Jestem prawnukiem Juliana Zwycięzcy28. Bóg nam dopomoże.
Spodobała się ministrom taka przemowa, a prezes zadowolony był, że go król prosi. Jeszcze się trochę na niby upierał, ale się zgodził zostać.
Długo trwała narada, a gdy się skończyła, chłopcy na ulicach krzyczeli:
– Dodatek nadzwyczajny. Konflikt zażegnany.
Co znaczy, że ministrowie się już pogodzili.
Maciuś był trochę zdziwiony, że w naradach nic o tym nie wspominano, że on Maciuś ma mieć przemowę do ludu, że na białym koniu jechać będzie na czele dzielnego wojska. Mówili o kolejach, pieniądzach, sucharach, butach dla wojska, o sianie, owsie, wołach i świniach, jakby nie o wojnę szło, a o jakieś całkiem inne rzeczy.
Bo Maciuś słyszał