– Tak – powiedziałam, patrząc na niego złowrogo. Gdzieś z tyłu głowy wciąż widziałam przerażoną minę martwego mężczyzny ze zdjęcia, która w tym momencie zrzucała z piedestału cały urok Artura.
Zmrużył delikatnie oczy.
– W porządku – powiedział, odsuwając się ode mnie i otwierając szerzej drzwi.
Z trudem wygramoliłam się z auta, walcząc z nie do końca posłusznymi nogami. Artur obserwował mnie z niezadowoloną miną. Wreszcie stanęłam, opierając się o dużą tuję rosnącą obok ścieżki. On tymczasem zamknął za mną drzwi od samochodu. Było to bmw, które ponad tydzień temu staranowałam. Auto odjechało. Odruchowo spojrzałam w kierunku tylnego zderzaka. Nie było już na nim śladu po stłuczce.
Artur tymczasem stanął naprzeciwko mnie i włożył ręce do kieszeni. Pokręcił głową.
– Muszę przyznać, że już dawno nikt mnie tak nie wykiwał.
– Ale i tak mi się nie udało – stwierdziłam ze smutkiem w głosie.
– Szczerze mówiąc, nie sądziłem, że uciekniesz do domu. – Ostatnie słowo wymówił, prawie wybuchając śmiechem. – Ale kazałem Waldiemu i Leonowi tam pojechać, na wszelki wypadek.
– Skąd w ogóle wiedzieliście, gdzie mieszkam?
W odpowiedzi tylko popatrzył na mnie z politowaniem.
– Nie przejmuj się, dobrze, że tak wyszło. Nie chcę zrobić ci krzywdy. Wszystko ci wyjaśnię.
Podszedł do mnie bliżej.
– Czego ty właściwie ode mnie chcesz? – zapytałam, walcząc ze zmęczeniem.
– Już mówiłem – odparł, kładąc dłoń na drzewie tuż obok moich palców. – Chciałem spędzić z tobą dzisiejszy wieczór. Tylko to zdjęcie chyba trochę pokrzyżowało nam plany.
Chciałam przytaknąć, ale zdobyłam się jedynie na mrugnięcie.
– Dlaczego milczysz? – zapytał. – Proszę, powiedz coś…
Nie wiedziałam, jak zareagować. Pomimo wszystkich okropieństw, jakich dziś doświadczyłam, pomimo tego, co przed chwilą powiedział, i wbrew zdrowemu rozsądkowi… przyciągała mnie do niego niewidzialna siła, której nie potrafiłam się oprzeć. Z tych wielkich błękitnych oczu płynął strumień idealnie czystej wody, której smak koił moją duszę i sprawiał, że odkrywałam siebie na nowo. Jednak każdy jej łyk odbywał się w atmosferze niepewności i strachu.
– Kim był człowiek ze zdjęcia? – zapytałam cicho.
– Na pewno chcesz wiedzieć?
– Tak.
Na jego twarzy pojawił się grymas gniewu.
– Płatnym mordercą. Miał na koncie śmierć wielu ludzi, w tym… – zawiesił głos – jednego z moich najlepszych pracowników.
Odruchowo przysłoniłam usta dłonią.
– Nie mogłem tego tak zostawić – kontynuował. – Kazałem uprowadzić go z zakładu karnego we Wrocławiu i doprowadzić sprawę do końca. Nie słyszałaś? O ucieczce mordercy z więzienia? Media do tej pory o tym trąbią.
Wlepiłam w niego wzrok, nie wiedząc, co mam odpowiedzieć. Chcąc nie chcąc, wierzyłam mu.
– To straszne – szepnęłam.
– Nie, to jest sprawiedliwe. Tylko ja mogę sprawić, że on już na pewno nikogo nie skrzywdzi.
– Rozumiem – odparłam wreszcie, choć nie byłam do końca pewna, czy w istocie dotarło do mnie to, co powiedział.
On tymczasem spojrzał na mnie i znowu delikatnie poruszył dolną kością policzkową. Podobał mi się ten gest, był zarazem męski i czuły, pewny i pełen wątpliwości.
Powoli wyciągnął dłoń w kierunku mojej twarzy i odgarnął mi włosy za ucho.
– Czułem, że coś jest nie tak w gabinecie, jednak nie mogłem tego sprecyzować – kontynuował. – Z reguły takie rzeczy przychodzą mi z łatwością, jednak ty, Leno… – zawahał się – jesteś mocno dekoncentrująca – znowu krótka przerwa – i to od chwili, gdy cię pierwszy raz ujrzałem…
– Ty też – odpowiedziałam, nie patrząc na niego.
– Co ja też?
Dotknął palcem mojej brody i delikatnie skierował ją w swoją stronę.
– Ty też jesteś mocno dekoncentrujący – odparłam w końcu, patrząc mu prosto w oczy.
– To dobrze – przymknął na chwilę powieki – przynajmniej to mamy wyjaśnione. – Chodź – powiedział, obejmując mnie ramieniem. – Musisz odpocząć.
Po raz kolejny poczułam odurzającą kompozycję cytrusowo-pieprzowych perfum i dreszcze ogarniające moje ciało, pulsujące nawet w policzkach, a może przede wszystkim w nich. Gdy był tak blisko, racjonalna część mnie wołała: „Uciekaj, on jest niebezpieczny!”. Jednak intuicja szeptała: „Zostań, on nie pozwoli cię skrzywdzić”. Wychodziła z tego kusząca kompozycja, której nie potrafiłam się oprzeć.
Mimowolnie wtuliłam głowę w jego ramię i ruszyliśmy w kierunku wejścia.
Moje powieki robiły się coraz cięższe. Poczułam też delikatne zawroty głowy. Nogi wciąż odmawiały mi posłuszeństwa.
– Wszystko w porządku? – zapytał poważnym tonem.
– Właśnie nie bardzo – odparłam, przełykając ślinę.
– Przepraszam za ten chloroform. Prześpisz się i wszystko wróci do normy. Gdybym wiedział, że go użyją, sam bym po ciebie przyjechał.
Pokręcił głową.
– I co byś zrobił? – zapytałam, walcząc ze snem i drżącymi kolanami.
Przystanął na chwilę, obejmując mnie drugą ręką w pasie.
– Przekonałbym cię, żebyś tu przyjechała – wyszeptał mi do ucha i złożył delikatny pocałunek tuż za nim.
Poczułam w tym miejscu przyjemny chłód, który momentalnie rozprzestrzenił się po całym moim ciele.
– Jak? – zapytałam, zamykając oczy.
Pomimo wszechogarniającego zmęczenia gdzieś na dnie oceanu wrażeń pływała ta jedna myśl, pragnienie, które powstrzymywało mój umysł przed snem.
– Pokażę ci, ale nie teraz – szepnął.
– A kiedy? – majaczyłam, poddając się powoli objęciom Morfeusza.
Nagle moje nogi za pomocą dziwnej siły uniosły się w powietrzu, a głowa nareszcie zdobyła oparcie na twardym, kołyszącym się podłożu.
– Śpij, Leno – wyszeptał, a ja poczułam jego miętowy oddech tuż nad moimi ustami.
Po chwili uległam, wstrzymywanej dotąd przez skrawki świadomości, fali zbawiennego snu.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию