Diuna. Frank Herbert. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Frank Herbert
Издательство: PDW
Серия: s-f
Жанр произведения: Историческая фантастика
Год издания: 0
isbn: 9788381887533
Скачать книгу
wędrówkę.

      – Przemytnicy podwoili, zdaje się, swoje operacje w tym niespokojnym okresie – powiedział książę. – Trzeba się nad tym dobrze zastanowić. Nie powinniśmy się zbytnio przejmować startami nieposiadających koncesji fregat, zawsze w końcu tak było, ale całkowicie stracić je z oczu byłoby niedobrze.

      – Masz jakiś plan, wasza wysokość? – zapytał Hawat.

      Książę popatrzył na Hallecka.

      – Gurneyu, chcę, abyś powiódł delegację – poselstwo, jeśli wolisz – w celu nawiązania kontaktów z tymi romantycznymi ludźmi interesu. Powiesz im, że przymknę oczy na ich działalność, dopóki składać mi będą książęcą dziesięcinę. Nasz Hawat szacuje, że łapówki i dodatkowe oddziały wojowników kosztowały ich cztery razy tyle.

      – A jeśli Imperator to wyniucha? – zapytał Halleck. – Jest bardzo zazdrosny o swoje zyski z KHOAM, mój panie.

      Leto się uśmiechnął.

      – Całą dziesięcinę złożymy w banku na koncie Szaddama IV, a odejmiemy ją legalnie od sumy płaconej na utrzymanie pomocniczych zaciągów wojskowych. Niech Harkonnenowie spróbują to ugryźć! A przy okazji oskubiemy paru miejscowych, którzy wzbogacili się w systemie Harkonnenów. Koniec z łapówkami!

      Halleck wykrzywił usta w uśmiechu.

      – Ach, mój panie, jaki piękny cios poniżej pasa. Chciałbym zobaczyć minę barona, kiedy się o tym dowie.

      Książę zwrócił się do Hawata.

      – Thufirze, masz te księgi rachunkowe, które, jak mówiłeś, możesz kupić?

      – Tak, mój panie. Są szczegółowo badane nawet w tej chwili. Wszelako przerzuciłem je i mogę podać pierwszą, przybliżoną ocenę.

      – Więc podaj, proszę.

      – Harkonnenowie wyciągali tu dziesięć miliardów solarisów co trzysta trzydzieści dni standardowych.

      Zduszone westchnienie obiegło stół. Nawet zdradzający pewne znudzenie młodsi asystenci wyprostowali się i patrzyli szeroko otwartymi oczami.

      – „Albowiem będą czerpać z obfitości mórz i bogactwa, jakie piasek kryje” – zamruczał Halleck.

      – Widzicie, panowie – powiedział Leto. – Czy jest tu ktoś na tyle naiwny, by wierzył, że Harkonnenowie grzecznie spakowali manatki i odeszli tylko dlatego, że tak przykazał Imperator?

      Zebrani kręcili głowami, rozległ się szmer potakiwań.

      – Wszystko musimy brać z mieczem w dłoni – rzekł Leto. – To dobry moment na sprawozdanie ze sprzętu. – Zwrócił się do Hawata. – Ile nam zostawili gąsieników piaskowych, żniwiarek, przetwórni przyprawy i innych urządzeń?

      – Pełny inwentarz, jak jest zapisane w imperialnym remanencie zbilansowanym przez sędziego zmiany, mój panie. – Skinął na asystenta, a ten podał mu prospekt. Thufir rozłożył go przed sobą na stole. – Zapomnieli tylko dodać, że na chodzie jest mniej niż połowa gąsieników, że zaledwie około jednej trzeciej ma zgarniarki pozwalające przerzucić je do przyprawowych piasków, słowem, że wszystko, co Harkonnenowie nam zostawili, lada chwila zepsuje się i rozleci na kawałki. Będziemy mieli szczęście, jeśli uruchomimy połowę sprzętu, a jeszcze większe, jeśli czwarta część urządzeń popracuje chociaż pół roku.

      – Jest prawie tak, jak przypuszczaliśmy – powiedział książę. – Ile dokładnie mamy podstawowego sprzętu?

      Hawat spojrzał na swój prospekt.

      – Około dziewięciuset trzydziestu kombajnów żniwnych gotowych ruszyć za parę dni. Około sześciu tysięcy dwustu pięćdziesięciu ornitopterów do poszukiwań, zwiadu i obserwacji pogody… Zgarniarek nieco poniżej tysiąca.

      – Czy nie byłoby taniej – spytał Halleck – wznowić negocjacje z Gildią w sprawie wprowadzenia na orbitę fregaty w charakterze satelity meteorologicznego?

      Książę spojrzał na Hawata.

      – Nic nowego w tej sprawie, co, Thufirze?

      – Na razie musimy szukać innych rozwiązań – odparł Hawat. – Agent Gildii tak naprawdę z nami nie negocjował. Dawał jedynie do zrozumienia, jak mentat mentatowi, że cena jest poza naszym zasięgiem i pozostanie taka bez względu na to, jak daleko zajdziemy. Musimy się dowiedzieć dlaczego, zanim ponownie go zaczepimy.

      Jeden z asystentów Hallecka w głębi sali poruszył się na krześle i warknął:

      – I to ma być sprawiedliwość!

      – Sprawiedliwość? – Leto zmierzył go wzrokiem. – Kto szuka sprawiedliwości? Zaprowadzimy własną sprawiedliwość. Zaprowadzimy ją tutaj, na Arrakis, zwyciężając albo ginąc. Czy żałujesz, że związałeś z nami swój los?

      Mężczyzna wpatrywał się chwilę w księcia.

      – Nie, wasza wysokość. Nie mogłeś nie przyjąć najbogatszego we wszechświecie planetarnego źródła dochodu… a mnie nie pozostało nic innego, jak pójść za tobą. Przepraszam za wybuch, ale… – Wzruszył ramionami. – Wszyscy chyba czasem odczuwamy rozgoryczenie.

      – Rozgoryczenie to ja rozumiem – powiedział książę – ale przestańmy pomstować na sprawiedliwość, dopóki mamy broń i możemy nią władać. Czy ktoś jeszcze jest rozgoryczony? Jeśli tak, niech mówi. To przyjacielska narada, na której każdy może powiedzieć, co mu leży na sercu.

      Halleck się poruszył.

      – Sądzę, że gryzie nas, wasza wysokość, brak ochotników z innych wysokich rodów. Nazywają cię Leto Sprawiedliwym i przysięgają ci wieczną przyjaźń, byle tylko nic ich to nie kosztowało.

      – Jeszcze nie wiedzą, kto wygra ten pojedynek – powiedział książę. – Większość rodów doszła do majątku dzięki unikaniu ryzyka. Nie można ich za to winić, można nimi co najwyżej pogardzać. – Spojrzał na Hawata. – Mówiliśmy o sprzęcie. Zechciałbyś przedstawić kilka maszyn, żeby ludzie zapoznali się z tymi urządzeniami?

      Hawat kiwnął głową i dał znak asystentowi przy projektorze.

      Trójwymiarowe solido pojawiło się na powierzchni stołu w mniej więcej jednej trzeciej długości blatu od księcia. Niektórzy mężczyźni z dalszych miejsc powstawali, by lepiej widzieć.

      Paul wychylił się do przodu, obserwując maszynę.

      Mierzona skalą maleńkich ludzkich figurek dookoła, miała ze sto dwadzieścia metrów długości i około czterdziestu szerokości. W ogólnych zarysach był to długi, insektowaty korpus poruszający się na niezależnych zestawach szerokich gąsienic.

      – To kombajn żniwny – wyjaśnił Hawat. – Wybraliśmy do projekcji egzemplarz w dobrym stanie. Jest tu też jednak zestaw linowłókowy przywieziony przez pierwszą ekipę ekologów imperialnych, wciąż jeszcze na chodzie, chociaż nie mam pojęcia, jak… ani po co.

      – Jeżeli to ten zwany Starą Marią, to należy on do muzeum – powiedział któryś z asystentów. – Myślę, że Harkonnenowie utrzymywali go jako rodzaj kary, miecza zawieszonego nad głowami robotników. Bądź grzeczny, bo przydzielimy cię na Starą Marię.

      Dookoła rozległy się chichoty. Paul nie brał udziału w tej wesołości. Jego uwagę zaprzątała projekcja i dręczące go pytanie. Wskazał obraz na blacie i zapytał:

      – Thufirze, czy istnieją czerwie pustyni tak wielkie, by mogły to połknąć w całości?

      Przy stole raptownie zapadła cisza. Książę zaklął pod nosem, ale po chwili pomyślał: „Nie, oni muszą stawić