Dziewczę ze Słonecznego Wzgórza. Björnstjerne Björnson. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Björnstjerne Björnson
Издательство: Public Domain
Серия:
Жанр произведения: Повести
Год издания: 0
isbn:
Скачать книгу
haftowany.

      Tralala… tralala… tralala…

      Nie chcę królewno ma.

      Właśnie w najpiękniejszym miejscu zabawy wszedł ojciec i spojrzał ostrym wzrokiem na syna. Torbjörn przycisnął do siebie mocniej Ingrid i – o dziwo – nie spadł z krzesła. Ojciec odwrócił się od niego bez słowa.

      Minęło pół godziny, a ojciec milczał i Torbjörn uczuł ulgę, ale nie śmiał jeszcze wierzyć, że mu to ujdzie na sucho. Nie wiedział, co myśleć o tym wszystkim, i gdy ojciec sam pomagał rozbierać go do snu, zaczął drżeć na całym ciele. Ojciec pogładził go czule po włosach i policzkach. Nie zdarzyło się to nigdy jeszcze, jak mógł sięgnąć pamięcią, toteż ciepło objęło jego serce i całe ciało, trwoga przeminęła i stopniała jak lód w słońcu.

      Sam nie wiedział, jak się dostał do łóżka. A ponieważ radości swej nie mógł objawić ani śpiewem, ani okrzykami, przeto złożył ręce i po cichuteńku odmówił „Ojcze nasz” sześć razy naprzód i sześć razy wstecz, a zasypiając czuł, że na całym bożym świecie nie ma człowieka, który by dlań był tym, czym ojciec.

      Nazajutrz obudził się z okropnym strachem. Nie mógł krzyczeć, ale wiedział, że teraz oto spadną nań cięgi. Otwarł oczy i przekonał się z ogromną ulgą, iż to był jeno sen. Niebawem zauważył, że w skórę dostanie ktoś inny, mianowicie Aslak.

      Sämund spacerował tam i z powrotem po izbie, a takie jego kroki znał Torbjörn doskonale. Krępy, trochę za niski, ale silny chłop spozierał raz po raz spod krzaczastych brwi na Aslaka i nie ulegało wątpliwości, że groźna burza wisi w powietrzu. Aslak siedział na wielkiej beczce i bujał nogami, czasem podwijając jedną pod siebie. Ręce jak zwykle trzymał w kieszeniach spodni, a czapkę nasunął na czoło i oczy tak, że włosy sterczały mu po obu stronach, a oczu widać nie było. Skrzywione zazwyczaj grymasem usta były dzisiaj jeszcze bardziej krzywe.

      Po długim milczeniu Aslak zaczął pierwszy:

      – Wasz syn, gospodarzu, zwariował! Ale jeszcze gorsza rzecz, że ktoś na waszego siwka rzucił czary.

      – Ty łajdaku bezwstydny! – wrzasnął Sämund, aż zadudniło w izbie.

      Aslak przekrzywił głowę na bok, a Sämund chodził dalej tam i z powrotem.

      – Naprawdę koń jest zepsuty przez czary… – zaczął znów Aslak badając, jakie wrażenie wywołają te właśnie słowa.

      – Czary… naturalnie, że czary! – wrzasnął Sämund. – A któż to zrobił, jak nie ty, drabie jeden? Ścinałeś w lesie drzewo i spuściłeś je na konia… oto powód, dlaczego teraz nie chce ciągnąć!

      Aslak słuchał spokojnie przez jakiś czas, a potem rzekł:

      – Wierzcie sobie w to. Wiara nikogo nie hańbi. Ale wątpię, czy dlatego koń przyjdzie do siebie!

      Aslak posunął się jednocześnie na beczce i osłonił twarz ręką.

      Sämund przystąpił doń blisko i powiedział głosem przyciszonym, zwiastującym wściekłość:

      – Jesteś ostatniego rzędu…

      – Sämund! – rozległo się wołanie żony, Ingeborgi.

      Uspokajała męża i jednocześnie niemowlę przy piersi, które przerażone zabierało się do płaczu.

      Dziecko uspokoiło się i Sämund także. Podsunął tylko pod nos Aslaka pięść – może nieco za małą w stosunku do rozmiarów ciała – i pochylony nad nim wiercił go na wylot ostrym spojrzeniem.

      Potem rozpoczął na nowo wędrówkę po izbie, rzucając od czasu do czasu okiem na Aslaka, który pobladł. Mimo to stronę twarzy zwróconą do Torbjörna wykrzywił drwiącym grymasem, podczas gdy druga strona – zwrócona do Sämunda – pozostała spokojna.

      – Boże, uzbrój nas w cierpliwość! – westchnął po chwili Aslak z szyderstwem, ale równocześnie uniósł w górę łokieć dla odbicia spodziewanego ciosu.

      Sämund przystanął. Tupnął tak, że beczka wraz z Aslakiem podskoczyła w górę, i krzyknął co sił w piersiach:

      – Nie wymieniaj Jego imienia… ty…

      Ingeborga przybiegła wraz z dzieckiem i chwyciła męża za rękę. Nie spojrzał na nią, ale opuścił ramię. Ona siadła, a on znowu zaczął przemierzać izbę krokami. Przez czas dłuższy trwało milczenie, a Aslak, nie mogąc wytrzymać, odezwał się:

      – O tak… On miałby dużo do roboty w Granlien, ho, ho!

      – Sämund! Sämund! – krzyknęła błagalnie Ingeborga, ale on rzucił się już z wściekłością na Aslaka. Ten wysunął w obronę nogę, lecz Sämund chwycił jedną ręką za nią, a drugą za kołnierz chłopaka, podniósł go w górę i cisnął z taką siłą w zamknięte drzwi, że kwatery drzewa wypadły z osady, a za nimi wyleciał do sieni sam Aslak.

      Matka, Torbjörn i wszystkie dzieci krzykiem błagały o zmiłowanie dla Aslaka, cały dom rozbrzmiewał wrzaskami, ale Sämund nie słuchał, wybiegł za chłopakiem, podjął go z ziemi, wyniósł na podwórze, podniósł w górę i grzmotnął nim powtórnie o ziemię. Ale spostrzegłszy, że w miejscu, gdzie leży, jest za dużo śniegu, by się mógł porządnie potłuc, przycisnął mu kolanem piersi i walił przez chwilę po twarzy, potem niby wilk niosący zdobycz podjął go ponownie i cisnął na twardą ziemię. Tutaj przywarł go znów kolanem i zaczął okładać.

      Kto wie, jakby się to skończyło, gdyby nie Ingeborga, która z niemowlęciem na ręku odciągnęła męża od nieszczęsnej ofiary.

      – Sprowadzisz nieszczęście na nas wszystkich! – krzyknęła i to otrzeźwiło Sämunda.

      W chwilę potem Ingeborga siedziała w izbie. Torbjörn ubierał się, ojciec chodził znowu tam i z powrotem, popijając od czasu do czasu wodę. Ale ręce tak mu się trzęsły, że woda rozbryzgiwała się po ziemi. Aslak się nie pokazywał, więc Ingeborga chciała zobaczyć, co się dzieje.

      – Zostań! – warknął Sämund głucho, jakby mówił do kogoś obcego.

      Po chwili jednak wyszedł sam i nie wrócił rychło. Torbjörn wziął książkę i uczył się pilnie, nie podnosząc oczu, mimo że nie rozumiał ani jednego słowa z tego, co czytał.

      Potem powrócił znów dawny ład, wszyscy się uspokoili, ale nikt nie mógł się oprzeć wrażeniu, że przed godziną był w domu ktoś obcy i straszny. Torbjörn ośmielił się wreszcie wychylić za próg i natknął się na Aslaka, który pakował swe manatki na sanki, będące zresztą własnością Torbjörna. Chłopiec patrzył przerażony, bo Aslak strasznie wyglądał. Cała twarz i znaczna część odzieży pokryte były krwią. Kaszlał i obmacywał swą pierś. Spoglądał przez chwilę na Torbjörna w milczeniu, a potem krzyknął:

      – Wynoś się, nie zniosę twego widoku!

      Siadł na sanki jak na konia i zjechał ze spadzistego wzgórza.

      – Długo poczekasz na swoje sanki! – wrzasnął jeszcze z oddali, odwracając się i pokazując mu język.

      Takie było pożegnanie Aslaka.

      Coś w tydzień po tym zjawił się w Granlien policjant. Później ojca często nie bywało w domu. Matka płakała, a potem i ona często była nieobecna.

      – Co to znaczy? – spytał raz Torbjörn matkę.

      – To wszystko przez Aslaka! – odparła.

      Pewnego dnia przyłapano małą Ingrid, jak śpiewała:

      Już mi życie się zmierziło,

      Wszystko się tu przewróciło!

      Córka skacze jak szalona,

      Syn