Pan Marcin, przeczytawszy ten list, zbladł straszliwie, a przed oczami zaczęły mu biegać różne koła, czerwone, niebieskie, żółte…
– Ojczulku, co to jest?! – krzyknęła Helenka, wchodząca w tej chwili do pokoju. – Czy ojczulek chory? Czy też stało się jakie nieszczęście?
Pan Marcin spojrzał na córkę błędnym wzrokiem i szepnął głosem zmienionym:
– Wszystko się skończyło! Nie chcą mnie już… Dają mi dymisję!
Obejrzał się i, poszukawszy poręczy krzesła, osunął się w nie, bo już nie mógł dłużej utrzymać się na nogach.
Helenka objęła ojca za szyję.
– Drogi, kochany ojczulku – mówiła, głaszcząc pieszczotliwie jego rzadkie, siwe włosy – utrata posady to jeszcze nie nieszczęście. Nie jesteśmy przecież biedni; mamy dom, a oprócz tego jeszcze coś…
– Otóż to właśnie, że nic nie mamy prócz domu, który nie przynosi nam żadnego dochodu, a od którego jeszcze podatki płacić trzeba! – wybuchnął. – Miałem majątek, ale większa jego część przepadła u ludzi, a i reszta pewnie przepadnie! Prawda, byłem nieopatrzny, ale chciałem ratować innych. Bóg widział. Nie będziesz miała posagu, moje dziecko, twój ojciec go strwonił! Czy mu to kiedy przebaczysz?
Zapłakał biedny starzec.
– Ojcze, ojcze, nie mów tak do mnie – prosiła płacząc – ja ci nie mam nic do przebaczenia. Chciałeś dobrze, ojczulku, miałeś zawsze złote serce! Obejdę się bez posagu… Czyż ja już jestem taka zła i brzydka – dodała, zaglądając mu w oczy z uśmiechem – że mnie bez pieniędzy nie zechce żaden chłopiec?
Pan Marcin popatrzył na nią z rozrzewnieniem.
Ubogie panny z trudnością wychodzą za mąż, moje dziecko – rzekł z westchnieniem – zresztą dalekie to rzeczy jeszcze, a tymczasem nie mamy z czego żyć!
Helenka zamyśliła się bardzo nad tymi słowami.
– Zobaczy ojczulek, że poradzimy sobie jakoś – rzekła, obcierając sobie oczy – będziemy oszczędzać…
– Oszczędzać! – powtórzył z goryczą. – Alboż wy obie z matką umiecie oszczędzać? Alboż ja to sam potrafię? Czy które z nas kiedy myślało o oszczędności?
W przyległym pokoju dały się słyszeć kroki.
– Słuchaj, Helenko – powiedział prędko pan Marcin, spoglądając na drzwi – nie mów nic o tym matce, bo by się zaraz rozchorowała.
– Mówiłam ci już tyle razy, Marcinie, że Antoniemu koniecznie trzeba sprawić nową liberię – mówiła pani Orecka wchodząc do pokoju z pakietem bielizny, którą panna służąca miała przerobić dla wnuków Mośkowej. – Doprawdy że aż wstyd, jak on chodzi; a ile razy wejdzie do pokoju przy gościach, to aż mi się coś robi!
Ojciec i córka zamienili z sobą spojrzenia.
Nie otrzymawszy żadnej odpowiedzi, pani Marcinowa popatrzyła na oboje i zaraz zmiarkowała, że jest coś niedobrego; a choć pan Marcin, spuszczając oczy, zapewniał, że „nie wie o niczym”, choć się zaklinał na swoją miłość dla niej i coraz słabszym głosem prosił, żeby mu dała pokój, mówiąc, że „nie wie, czego imość chce” – żona wydobyła z niego tajemnicę, bo też trudno było ukryć cośkolwiek przed bystrym wzrokiem pani Marcinowej.
Wiadomość, wyczytana w liście, sprawiła na niej wrażenie uderzenia gromu i byłaby się niezawodnie rozchorowała natychmiast, jak tego mąż jej się obawiał, gdyby nie łączący się z utratą posady męża fakt przybycia delegowanego Rady Nadzorczej, którego należało przyjąć jak gościa, a gościnność leżała już we krwi pani Oreckiej. Nigdy w żadnych okolicznościach nie zapomniała o obowiązkach gospodyni – i dla spełnienia ich odpowiednio honorowi domu gotowa była ponieść wszelkie ofiary. Potrzeba przygotowania przyjęcia była dla niej w tej chwili prezerwatywą21 od choroby i opóźniła jej wybuch, jeżeli nawet nie osłabiła go.
– Musisz mi dać pieniędzy, Marcinie, bo ja już dziś ostatnie wydałam – rzekła po chwili – a nie ma w domu ani wina, ani likierów. Trzeba też będzie kupić ryb i z jednego zająca.
Pan Marcin zwrócił znowu na córkę oczy nacechowane wyrazem takiego cierpienia, że w dziewczęciu serce się ścisnęło. Wstał jednak posłuszny i wolnym krokiem poszedł do kantoru, gdzie stała ulubiona jego kasa ogniotrwała, niegdyś tak pełna pieniędzy, a dziś tak pusta… Wyjął kilkanaście banknotów i, chowając je do kieszeni, szepnął z boleścią:
– Ostatnia pensja!
Wracając z kantoru spotkał w sieni siedzącą na progu Mośkową, patrzącą przed siebie wzrokiem osłupiałym. Przystanął na chwilę, popatrzył i na twarzy jego odbiło się pewne wahanie. Nareszcie sięgnął do kieszeni i oddzieliwszy z sumy, stanowiącej jego ostatnią pensję, trzyrublowy papierek, wetknął go w rękę starej, oglądając się, czy kto nie widzi.
– Kupcie sobie towaru za to i handlujcie jak dawniej – powiedział prędko i odszedł.
W kilka minut potem znowu skrzypnęły drzwi od sieni i pani, oglądając się, czy czasem nie widzi mąż, który teraz miał wszelkie prawo wymagać od niej oszczędności, wsunęła w rękę Mośkowej rubla. Ledwie się oddaliła, ktoś drobnymi krokami zbiegł szybko ze schodów i znowu w rękę staruszki wpadł pieniądz. Był to złoty, błyszczący dukat. Mośkowa ujrzała się nagle bogatszą, niż była przed pożarem.
Odwróciła głowę i długo patrzyła na drzwi, za którymi zniknęli wszyscy troje, z których ani jedno nie znało wartości pieniędzy, i łzy puściły jej się z oczu.
Takie były pierwsze oszczędności w tym domu.
V
Pan Radlicz, delegowany Rady Nadzorczej, przyjechał wieczorem i przyjęty był nie tylko gościnnie, ale nawet wystawnie. Na stole nie brakowało ani ryb, ani zwierzyny, ani kosztownych przekąsek, ani starego, omszałego węgrzyna – co wszystko razem, przy cienkim holenderskim obrusie i zastawie, składającej się ze srebra, kryształów i porcelany sewrskiej, pochodzącej jeszcze z wyprawy pani, świadczyło pozornie o zamożności domu. Antoni w swej wytartej liberii prezentował się też nie najgorzej, dzięki starannie kredą wyczyszczonym guzikom i białemu krawatowi.
Pan Radlicz, przyjeżdżając w charakterze urzędnika, chciał się w nim utrzymać, ale to było niepodobne wobec szlachcica, przywykłego przez całe życie widzieć gościa w każdym, ktokolwiek przestąpił próg jego domu. Zresztą gość niczym urzędnika nie krępował, bo pani Orecka, mieszająca się niekiedy do rozmowy, odzywała się z prawdziwą pańską niedbałością o posadzie, jaką mąż jej miał utracić. Jedna tylko Helenka wiedziała, ile kosztowała matkę ta niedbałość i miła uprzejmość, jaką miała dla gościa. Ona sama tak była niespodzianie zaskoczona wypadkami dnia tego, że nie pomyślała nawet o żadnej roli dla siebie; była jak ten, komu niespodzianie grunt się spod nóg usuwa i nie wie, gdzie znaleźć dla siebie i swoich ukochanych oparcie. Zwykle wymowna wobec obcych, dziś w milczeniu słuchała rozmowy ojca z gościem o stosunkach ekonomicznych i handlowych miasta i okolicy – w której to rozmowie pan Radlicz był stroną wypytującą, a ojciec objaśniającą, przy czym często plątał się w odpowiedziach, jakby myślał o czym innym.
Po wieczerzy naprężone siły gospodarstwa22