Dlaczego zabija. Блейк Пирс. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Блейк Пирс
Издательство: Lukeman Literary Management Ltd
Серия:
Жанр произведения: Зарубежные детективы
Год издания: 0
isbn: 9781094304199
Скачать книгу
minivan była otwarta od strony pasażera. Wrzucił ją do środka i ostrożnie zamknął za nią drzwi tak, aby głową oparła się o szybę.

      Postać wsiadła po stronie kierowcy, pod głowę wsunęła jej miękki worek przypominający poduszkę.

      - Śpij, kochanie – powiedział nieznajomy, przekręcając kluczyk w stacyjce. – Śpij.

      Samochód ruszył, a umysł Cindy zapadał się w ciemność. Ostatnią myślą była przyszłość, jej świetlana, niewiarygodna przyszłość, którą tak nagle i tak brutalnie jej odebrano.

      ROZDZIAŁ PIERWSZY

      Avery Black stała z tyłu wypełnionej ludźmi sali konferencyjnej, oparta o ścianę, pogrążona w myślach, jakby usiłowała rozgryźć to, co dzieje się wokół niej. W niewielkim pomieszczeniu tłoczyło się ponad trzydziestu policjantów Komisariatu Policji przy New Sudbury Street w Bostonie. Dwie ściany były pomalowane na żółto; dwie, wykonane ze szkła, wychodziły na pierwsze piętro budynku. Nadkomisarz Mike O’Malley, dobiegający pięćdziesiątki, niski, mocno zbudowany, mieszkaniec Bostonu od zawsze, o ciemnych oczach i ciemnych włosach, chodził tam i z powrotem za usytuowanym na podwyższeniu pulpitem. Avery wydawało się, że jest stale pobudzony do tego stopnia, że czuje się dyskomfortowo we własnej skórze.

      - A na koniec – powiedział z charakterystycznym akcentem. – Chciałbym powitać Avery Black w Wydziale Zabójstw.

      W sali zabrzmiały wymuszone oklaski zaledwie kilku osób; pozostali zachowali krępującą ciszę.

      - Dajcie spokój – żachnął się nadkomisarz. – Nie tak traktuje się nowego detektywa. W zeszłym roku pani Black aresztowała więcej osób, niż ktokolwiek z was. Bez mała własnoręcznie zapuszkowała gości z West Side Killers. No, trochę szacunku! – powiedział i, z dwuznacznym uśmieszkiem, skinął głową w kierunku siedzących z tyłu.

      Avery zwiesiła głowę, wiedząc, że tlenione na blond włosy ukryją jej twarz. Ubrała się bardziej jak prawniczka niż glina, a skrojony na miarę czarny żakiet i spodnie oraz zapinana na guziki bluzka czyli strój stanowiący relikt przeszłości z czasów, gdy była adwokatem, stanowił jeszcze jeden powód, dla którego większość personelu komisariatu policji postanowiła jej unikać albo nabijać się z niej za plecami.

      - Avery! – nadkomisarz wzniósł ręce do góry. – Próbuję panią jakoś wprowadzić. Pobudka!

      Rozejrzała się wokół, zmieszana, po spoglądających na nią wrogo twarzach. W głowie kiełkowała jej myśl, czy przyjście do Wydziału Zabójstw to rzeczywiście dobry pomysł.

      - No dobra, zabieramy się do roboty – dodał nadkomisarz – zwracając się do pozostałych osób w sali. - Avery, widzę panią u siebie, w biurze. Już. Zwrócił się do innego policjanta. – I ciebie też, i ciebie, Hennessey, no ruszać się. A ty, Charlie, dokąd się stąd tak spieszysz?

      Avery odczekała, aż tłum funkcjonariuszy wyjdzie i skierowała się do biura. Przed nią stał policjant, ten, którego już widziała na komisariacie, a który oficjalnie się z nią nie przywitał. Ramirez był od niej nieco wyższy, szczupły, o zwracającej uwagę urodzie i ciemniejszej karnacji Latynosa. Miał ciemne, krótkie włosy, gładko ogoloną twarz; elegancki, szary garnitur nie był w stanie zakamuflować egzystencjonalnego luzu, który emanował z jego postawy i wyglądu. Upił łyk kawy i mierzył ją pozbawionym emocji spojrzeniem.

      - Czy mogę panu w czymś pomóc? - spytała.

      - Sprawy mają się wręcz odwrotnie – odparł. – To ja mam pomóc pani.

      Podał jej rękę, ale jej nie przyjęła.

      - Próbuję wziąć niesławną Avery Black na celownik. Różne rzeczy tu gadają. Chciałem się przekonać, które z nich są prawdziwe. Jak dotąd mamy dwie: „jej myśli krążą gdzie indziej, zachowuje się, jakby była lepsza od nas wszystkich.” Zgadza się. Jedno i drugie. Nieźle, jak na poniedziałek.

      Avery przyzwyczaiła się już do prowokacyjnych zaczepek ze strony funkcjonariuszy. Zaczęły się trzy lata temu, gdy, jako żółtodziób, wstąpiła do służby. W tym zakresie nic się nie zmieniło. Niewiele osób w wydziale uznawała za kolegów, jeszcze mniej darzyło ją zaufaniem jako współpracownika.

      Przemknęła się obok niego.

      - Powodzenia z szefem – zawołał sarkastycznie Ramirez. - Słyszałem, że potrafi nieźle dopieprzyć.

      W odpowiedzi Avery tylko lekko, z rezygnacją, machnęła ręką. Zbierając doświadczenia latami nauczyła się, że lepiej zauważać obecność wrogo nastawionych partnerów, niż kompletnie ich unikać; wysłać sygnał, że jest na posterunku i nie zamierza rozpłynąć się we mgle.

      Pierwsze piętro komendy policji A1 w centrum Bostonu stanowiło dynamiczne, tętniące życiem miejsce, w którym cały czas coś się działo. Środek pomieszczenia wypełniały boksy, a boczne okna zabudowano szklanymi ścianami, tworząc małe wydzielone pomieszczenia / biura. Policjanci gapili się na przechodzącą Avery.

      - Morderczyni – wymamrotał ktoś zduszonym głosem.

      - Wydział Zabójstw pasuje do ciebie jak ulał, co? – powiedział jeszcze ktoś inny.

      Avery minęła irlandzką policjantkę, którą wyrwała z łap gangu. Policjantka rzuciła jej krótkie spojrzenie i wyszeptała:

      - Powodzenia, Avery. Zasługujesz na to.

      Avery uśmiechnęła się:

      - Dziękuję.

      Pierwsze miłe słowa skierowane do niej tego dnia przywróciły jej pewność siebie, tak potrzebną, gdy szła do biura nadkomisarza. Ku jej zaskoczeniu Ramirez stał parę metrów przed przepierzeniem z szyby. Podniósł kubek z kawą i wyszczerzył w uśmiechu zęby.

      - Niech pani wejdzie – powiedział szef. – I zamknie za sobą drzwi.

      Avery usiadła.

      Z bliska O’Malley był jeszcze bardziej przerażający. Jego farbowane włosy rzucały się mocno w oczy; podobnie jak zmarszczki wokół oczu i ust. Pomasował sobie skronie i rozparł się na krześle.

      - Podoba się tu pani? - zapytał.

      - Co pan ma na myśli?

      - Chodzi mi o to miejsce, A1. Serce Bostonu. Pani znalazła się w samym centrum wydarzeń. Psy w wielkim mieście muszą mieć grubą skórę. Pani pochodzi z małej miejscowości, prawda? Z Oklahomy?

      - Ohio.

      - No tak, no tak – wymamrotał. – A co w A1 podoba się pani najbardziej? W Bostonie jest mnóstwo innych posterunków. Mogłaby pani rozpocząć od południa, B2, może D14, poczuć smak przedmieścia. Grasuje tam wiele gangów. A pani złożyła podanie tutaj.

      - Lubię duże miasta.

      - Tutaj mamy prawdziwych psycholi. Na pewno chce się pani znów w to pchać? Do Wydziału Zabójstw. To nie są przelewki!

      - Widziałam, jak szef West Side Killers obdziera kogoś żywcem ze skóry, a reszta przygląda się ze śpiewem na ustach. Zatem o jakich „psycholach” mówimy?”

      O’Malley obserwował każdy jej ruch.

      - Z tego, co słyszałem – powiedział – o tym świrze z Harvardu, grała pani ostro. A on wystawił panią na pośmiewisko. Zniszczył pani życie. Z adwokata-gwiazdy zdegradowano panią do adwokata w niełasce, a potem do pani-nikt. Następnie początkująca policjantka. To musiało zaboleć.

      Avery skurczyła się na krześle. Czemu musiał to wszystko przywoływać? Dlaczego właśnie teraz? Dzisiaj, gdy świętowała