– A jeśli Arnoldo opowie innym, co do mnie czuje?
– Aniołku. – Podszedłem do Evy i chwyciłem ją za biodra. – O uczuciach zazwyczaj rozmawiają kobiety.
– Nie bądź seksistą.
– Wiesz, że mam rację. Poza tym Arnoldo wie, jak to jest. Bywał zakochany.
Podniosła na mnie te swoje niewiarygodnie piękne oczy.
– A pan jest zakochany, panie Cross?
– Bezgranicznie.
*
Manuel Alcoa klepnął mnie w plecy.
– Kosztowałeś mnie tysiąc dolców, Cross.
Oparłem się o wyspę pośrodku kuchni i wsunąwszy dłoń do kieszeni dżinsów, dotknąłem smartfona. Eva była w połowie drogi do San Diego i niecierpliwie oczekiwałem na wiadomość od niej lub od Raula. Nigdy nie bałem się latać, nigdy nie niepokoiłem się o osoby podróżujące samolotem. Do teraz.
– Niby czemu? – zapytałem, pociągnąwszy łyk piwa.
– Jesteś ostatnim człowiekiem, którego podejrzewałbym o to, że da się usidlić. Tymczasem okazałeś się pierwszym. – Manuel pokręcił głową. – Nie mogę odżałować.
Odstawiłem butelkę.
– Zakładaliście się?
– Tak. Chociaż podejrzewałem, że ktoś może mieć wiadomości z pierwszej ręki.
Zarządzający portfelem zmrużył oczy, spoglądając na Arnolda Ricciego, który wzruszył ramionami.
– Jeśli to cię pocieszy – powiedziałem – to ja także bym się o to nie podejrzewał.
– Latynoskie dziewczyny są świetne – ciągnął Manuel, uśmiechając się szeroko. – Pełne seksu, kształtne. Zaliczyłem ich kilka. Ognisty temperament. Namiętność.
Zamruczał z zachwytem.
– Dobry wybór.
– Manuelu! – ryknął Arash z salonu. – Przynieś tu te limonki.
Patrzyłem, jak Manuel wychodzi z kuchni, niosąc miseczkę z pokrojonymi w plasterki limonkami. Mieszkanie Arasha było nowoczesne i przestronne, z panoramicznym widokiem na East River. Prawie w ogóle nie miało ścian. Za nielicznymi kryły się łazienki.
Obszedłem przykrytą granitowym blatem wyspę i podszedłem do Arnolda.
– Jak się masz?
– Dobrze. – Spojrzał na bursztynowy płyn, którym obracał w szklaneczce. – Zapytałbym cię o to samo, ale widzę, że dobrze wyglądasz. Cieszę się.
– Eva się obawia, że jej nie akceptujesz – powiedziałem, nie tracąc czasu na gadki-szmatki.
Zerknął na mnie.
– Nigdy nie okazałem braku szacunku twojej kobiecie.
– Nigdy się na to nie skarżyła.
Arnoldo upił łyk ze szklaneczki, smakując trunek, nim go przełknął.
– Rozumiem, że – jak to się mówi? – dałeś się porwać tej kobiecie?
– Jestem nią urzeczony – podpowiedziałem, zastanawiając się, dlaczego nie powiedział tego po włosku.
– No, właśnie. – Uśmiechnął się blado. – Nie osądzam cię, przyjacielu.
Wiedziałem, że Arnoldo mnie rozumie. Znalazłem go we Florencji, gdy leczył się po utracie kobiety, topiąc smutki w alkoholu i gotując jak szalony. Byłem zafascynowany głębią jego rozpaczy, której nie potrafiłem pojąć.
Miałem całkowitą pewność, że nigdy nie poznam takiego uczucia. Oglądałem świat przez matową i dźwiękoszczelną szklaną ścianę jak w moim gabinecie. Wiedziałem, że nigdy nie będę w stanie wytłumaczyć Evie, co poczułem, ujrzawszy ją po raz pierwszy, taką pełną życia i ciepła. Jawiła mi się jak eksplozja barw na tle czarno-białego krajobrazu.
– Voglio che sia felice. – Było to proste stwierdzenie, a jednak stanowiące sedno sprawy. – Chcę, żeby była szczęśliwa.
– To, co myślę, nie ma wpływu na jej szczęście – odparł po włosku. – Ale moim zdaniem żądasz zbyt wiele. Nigdy nie powiem nic, co by jej mogło zaszkodzić. Dopóki będziecie razem, zawsze będę ją traktował z szacunkiem, jaki mam dla ciebie. Ale mam prawo myśleć to, co zechcę, Gideonie.
Spojrzałem na Arasha, który w salonie ustawiał kieliszki na barze. Jako mój główny doradca prawny wiedział zarówno o moim ślubie, jak i o taśmie, na której sfilmowano Evę uprawiającą seks, ale nie przejmował się ani jednym, ani drugim.
– Nasz związek jest… skomplikowany – wyjaśniłem cicho. – Zraniłem ją równie mocno, jak ona zraniła mnie – a może nawet bardziej.
– To, co powiedziałeś, nie zaskoczyło mnie, ale przykro mi to słyszeć. – Arnoldo przyjrzał mi się uważnie. – Nie możesz wybrać jednej z kobiet, które cię kochały, kobiety, która nie będzie sprawiała ci kłopotu? Kobiety stanowiącej miłą ozdobę, która dostosuje się do twego życia, nie burząc go?
– To nie byłoby zabawne, jak mawia Eva. – Mój uśmiech zgasł. – Ona jest dla mnie wyzwaniem, Arnoldo. Sprawia, że dostrzegam rzeczy… myślę o rzeczach w całkiem nowy sposób. I kocha mnie. Nie tak jak inne kobiety.
Znów namacałem telefon w kieszeni.
– Nie pozwalałeś innym kobietom, by cię kochały.
– Nie mogłem. Czekałem na nią.
Arnoldo się zamyślił, a ja dodałem:
– Nie wierzę, że twoja Bianca nie sprawiała ci żadnych kłopotów.
Roześmiał się.
– Bo sprawiała. Ale moje życie jest nieskomplikowane. Przydałyby się jakieś komplikacje.
– A moje życie było uporządkowane. A teraz przeżywam przygodę.
Arnoldo spoważniał.
– To właśnie ta jej dzikość, którą tak kochasz, najbardziej mnie niepokoi.
– Przestań się niepokoić.
– Powiem to tylko raz i nigdy więcej nie powtórzę. Być może rozłościsz się na mnie, ale musisz zrozumieć, że mam serce na właściwym miejscu.
Zacisnąłem szczęki.
– No to zrzuć z niego ciężar.
– Siedziałem przy kolacji obok Evy i Bretta Kline’a. Obserwowałem ich razem. Jest między nimi jakaś chemia, podobna do tej, jaką dojrzałem między Biancą a mężczyzną, dla którego mnie opuściła. Chciałbym wierzyć, że Eva ją zignoruje, ale już pokazała, że tego nie potrafi.
Wytrzymałem jego spojrzenie.
– Miała swoje powody. Powody, które dałem jej ja.
Arnoldo upił łyk.
– W takim razie będę się modlił o to, byś jej nie dawał więcej powodów.
– Hej! – zawołał Arash. – Przestań gadać z tym Włochem i posadźcie gdzieś swoje tyłki.
Arnoldo, wymijając mnie, stuknął szklaneczką o moją butelkę.
Dopiłem piwo w samotności, zastanawiając się nad tym, co powiedział Arnoldo.
A potem dołączyłem do reszty