Ta wojna zdawała się nie mieć końca.
CZĘŚĆ PIERWSZA
Sierpień – październik 1939
ROZDZIAŁ I
Przebudzenie
MAJĄTEK MOKRZYCKIEGO POD LUBLINEM,
11 SIERPNIA 1939 ROKU
Antoni Mokrzycki ocknął się w swoim pokoju nad ranem po częściowo tylko przespanej nocy. Od przyjazdu do Polski wiosną 1939 roku nocami w snach wracał wciąż do Hiszpanii. Tamte dni i noce w Sewilli latem 1936 roku, kiedy kochał naprawdę i był kochany, miały się już nigdy nie powtórzyć. Nie chodziło jedynie o to, że jego Hefajstion nie żył, ale już nigdy nie miała się powtórzyć ta atmosfera przesycona upałem, zapachem kwitnącej lawendy i lepkiej miłości. Tęsknił za Teo, a jego tęsknota przybierała formę fizycznego bólu. Czasami zabity kochanek przychodził doń w nocy. Mokrzycki chciał go we śnie dotknąć i wtedy zawsze powtarzała się ta sama scena:
– Musisz się obudzić.
– Nie chcę się budzić. Chcę zostać z tobą.
– Przykro mi, ale to niemożliwe...
I Teo rozpływał się w powietrzu. Po obudzeniu Mokrzycki żałował, że to był tylko wytwór jego umysłu pogrążonego w rozpaczy. Cierpiał, ale zwlekał się z łóżka, narzucał na siebie szlafrok i starał się prowadzić codzienne życie. Nie dzielili z żoną sypialni, ale fikcja ich małżeństwa cały czas trwała. W lipcu tego roku Monika Mokrzycka-Skirmunt urodziła synka, którego ojcem nie był Antoni, tylko jej kochanek, kuzyn Leszek Piotrowski. Dziecku nadano imię Jaś, po dziadku Antoniego, który zginął w powstaniu styczniowym. W ten sposób Antoni uznawał dziecko za swoje, a żona była mu wdzięczna. Oboje się przecież nawzajem zdradzili, oboje się zranili i oboje potrafili przejść nad tym do porządku dziennego. Monika miała oczywiście Antoniemu za złe romans z hiszpańskim wagabundą, ale któregoś burzowego wieczora Mokrzycki po prostu rozpłakał się na jej kolanach. To wtedy Monika pojęła, jak bardzo mąż cierpi. Po urodzeniu dziecka przestała nienawidzić tego nieznanego z imienia Hiszpana, który tyle znaczył dla jej męża. Nie mówili więcej o tym, co ich podzieliło. Postanowili zacząć od nowa.
Mokrzycki próbował znaleźć pocieszenie w filozofii. W Lublinie zamówił w naukowej księgarni Gebethnera i Wolffa dwie ważne książki filozoficzne. Pierwsza, którą kupił owego lata, była w języku niemieckim, którym władał swobodnie. Bycie i czas Martina Heideggera było z pewnością lekturą poważną i dla nowego adepta filozofii fundamentalną, ale za autorem ciągnęła się nazistowska aura, więc Mokrzycki schował ją głęboko za pazuchę, wychodząc z lubelskiego antykwariatu.
Drugą książką był Traktat logiczno-filozoficzny Ludwiga Wittgensteina, wydany nie tak dawno, bo w 1929 roku. Jednak lektura tego tekstu wymagała ogromnego skupienia. Filozofia w ogóle wymaga czasu, uwagi i precyzji słowa. Dzięki tej książce Mokrzycki zrozumiał, że słowa mają znaczenie. Czy kochając Teo, użył wszystkich koniecznych słów? Czy powiedział Hiszpanowi, że stał się jego drugim oddechem, życiem na jawie, jego wypełnieniem, cierpieniem i radością? Mokrzycki nie był tego pewny, ale wiedział, że druga taka miłość już nigdy się w jego życiu nie powtórzy.
Bo prawdziwa miłość nigdy się nie powtarza, nie można jej kupić, zamówić u demiurga dziejów, wymarzyć i posiąść. Ona się przytrafia. Przychodzi i tylko od nas zależy, czy ją przyjmiemy, czy podepczemy. „O czym nie można mówić, o tym trzeba milczeć” – napisał Wittgenstein. Monika i Antoni postanowili objąć milczeniem to wszystko, co ich oddaliło od siebie. Ze względu na żonę i pragnienie ułożenia relacji z nią Mokrzycki postanowił nigdy więcej nie wspominać o zabitym Hiszpanie. Teo miał odtąd istnieć już tylko w pamięci hrabiego.
*
Nazajutrz, 12 sierpnia pod majątkiem Mokrzyckiego zjawił się samochód z Warszawy – citroën avant, ulubione auto sfer rządowych. Wysiadł z niego młody porucznik Wojska Polskiego w polowym mundurze. Kierowca, nie gasząc silnika, czekał w aucie. Oficer zażądał od służby, żeby natychmiast zaprowadziła go do hrabiego Mokrzyckiego. Służąca zaanonsowała przybysza państwu kończącym śniadanie.
Antoni zauważył, że młody oficer jest zdenerwowany, a to nie wróżyło niczego dobrego.
– Chorąży Jakub Kaliński, przyjeżdżam ze sztabu generalnego z rozkazem dla pana hrabiego! – Podoficer przepisowo stuknął obcasami.
Monika przypatrywała się temu z zaniepokojeniem. Z takim samym niepokojem Mokrzycki popatrzył na przesyłkę w szczelnie zalakowanej kopercie.
– Dla mnie?
– Nie inaczej! – Młody człowiek podał Mokrzyckiemu kopertę z pieczątką Drugiego Oddziału Sztabu Generalnego, czyli Dwójki. Kontrwywiad wojskowy przypomniał sobie o hrabim.
Mokrzycki wiedział, co jest w środku – powołanie do wojska i jednocześnie rozkaz wywiadowczy ścisłego przeznaczenia. Tylko do jego własnych oczu. Nie może go przeczytać przy Monice. Wskazał dłonią letnią werandę, dokąd natychmiast przeszedł z oficerem. Złamał pieczęć, otworzył kopertę i wyjął z niej złożoną na dwie kartkę. Wzrok mu spochmurniał.
– Wykonam rozkaz. Kiedy mam się stawić w Warszawie?
– Natychmiast.
– Rozumiem. Chcę powiedzieć żonie, że muszę wyjechać.
– Oczywiście.
Monika przyjęła to ze spokojem. Wiedziała, że znów dzieje się coś niedobrego. Podobnie silne uczucie niepokoju miała wtedy, kiedy żegnała Antoniego na dworcu kolejowym w Warszawie przed jego wyjazdem do Hiszpanii.
– Nie martw się o mnie – powiedziała, skrywając strach. – Wypełnij swój obowiązek.
Mokrzycki popatrzył na Monikę z wdzięcznością, po raz pierwszy od dawna. Źle ją oceniał. I teraz żałował, że nie powiedzieli sobie tylu rzeczy. Powinien był być z nią szczery, gdy oboje trwali w dziwacznym i pełnym konwenansów narzeczeństwie. Powinien był powiedzieć o swoich namiętnościach. Jednak teraz nie było już możliwości, żeby zawrócić czas z powrotem. Podszedł do żony i przytulił ją. Miał nadzieję, że ten wyjazd jest tylko na chwilę, że wróci z Warszawy i być może dane im będzie zaleczyć rany. Mokrzycki wiedział, że oboje się bardzo skrzywdzili. Oboje potrzebowali wybaczenia, ale na to trzeba było czasu.
Poszedł do siebie, by się przebrać. Było bardzo ciepło, więc wybrał spodnie i marynarkę z szarego bielskiego płótna i niebieską koszulę. Do tego ciemnogranatowy krawat w żółte prążki. Monika kupiła mu go kiedyś, ale dotąd go nie zakładał. Nie lubił krawatów od żony. Pożegnał się jeszcze z małym Jasiem i poszedł z oficerem do samochodu.
Mokrzycki, przeczytawszy jeszcze raz rozkaz w aucie, wiedział, że sytuacja zmierza w stronę najgorszą z możliwych. Wojna wydawała się nieuchronna, choć jeszcze wielu ludzi łudziło się, że pogłoski o niemieckiej koncentracji na granicy pozostaną w sferze plotek. Gdzieś na dnie serca on także miał nadzieję, że może interwencja wielkich mocarstw zmieni układ sił, a Hitler nie zaatakuje. Wszak po polskiej stronie znalazły się Francja z trzymilionową armią i Wielka Brytania z najpotężniejszą flotą wojenną w Europie. Polska prasa codzienna starała się utrzymywać wrażenie, że Hitler nie ośmieli się zaatakować. Mokrzycki czytał już wiele razy slogan: „Silni – zwarci – gotowi”, ale ta propaganda nie robiła na nim wrażenia. Był raczej przybity faktem, że polskie wojsko, szósta armia w Europie pod względem wielkości, zostało stworzone do walki z innym wrogiem niż niemiecki Wehrmacht, czyli z Armią Czerwoną. O tym, jak walczą Niemcy, Mokrzycki miał okazję przekonać się dobitnie