Pouczający eksperyment przeprowadzono w pewnej kalifornijskiej winnicy, którą upatrzyły sobie goffery (Geomyidae). Mocno zbudowane i bardzo płodne gryzonie z zapałem toczyły w ziemi kilometry korytarzy, podjadając sobie korzonki winorośli. Na ich zwalczanie wydawano wielkie pieniądze, ale i tak była to walka z wiatrakami, bo na miejsce wytrutych stad szybko przychodziły nowe. Tymczasem stężenie trucizny w glebie ciągle rosło, aż zaczęło zagrażać produkcji i jakości wina, nie wspominając o tym, że pozbawiło winnicę jakiegokolwiek życia. Jej właściciele zmuszeni byli poszukać innych sposobów i przy okazji postanowili sprawdzić, co się bardziej opłaca: tradycyjna trutka na szczury na bazie strychniny (!) czy całkowicie ekologiczne płomykówki? Na powierzchni ponad 40 hektarów wytyczono specjalny transekt, gdzie z myślą o sowach rozstawiono 25 skrzynek lęgowych. Już w pierwszym sezonie ptaki zajęły 18 z nich i wyprowadziły łącznie 66 młodych. Przy bardzo oszczędnym założeniu, że każdy dorosły zjadał dziennie 1 goffera, a każdy młody 2, wyliczono, że tylko w pierwszym roku eksperymentu płomykówki złowiły co najmniej 9576 gryzoni. W kolejnym, gdy zamieszkane były wszystkie budki – 15204. Dzięki sowom walka ze „szkodnikami” w pierwszym roku kosztowała 0,24 dolara w przeliczeniu na jednego gryzonia, a w kolejnych była bezkosztowa. Raz na zawsze rozwiązano problem gofferów i zaprzestano wylewania do winnicy hektolitrów trucizny. W naszych warunkach para płomykówek z dziećmi zjada w ciągu roku od dwóch do pięciu tysięcy różnych gryzoni. Żeby zachęcić je do polowania na naszym polu czy w sadzie, wystarczy rozstawić tam kilka wysokich na jakieś dwa metry kołków pod zasiadkę (w sadzie, szczególnie dojrzałym, takiej potrzeby nie ma) i oczywiście nie pryskać! Upewnijmy się też, czy w sąsiedztwie jest jakaś dziupla albo wolny strych lub stodoła z dobrą niszą lęgową. Jeśli nie, odpowiednia platforma lub budka lęgowa będzie mile widzianym rozwiązaniem.
[33] Status australijskich płomykówek jest mało jasny, a to dlatego, że niektórzy uważają jedną z żyjących tam sów za podgatunek płomykówki zwyczajnej, Tyto alba delicatula, podczas gdy inni te same ptaki uważają za płomykówkę malajską albo jej podgatunek, Tyto javanica (delicatula).
Nie wszystkie dzieci są ładne, ale te wkrótce zamienią się w piękności nocy. Trzy różne stadia rozwoju pewnego rodzeństwa płomykówek. Na drugim zdjęciu widoczne są świeżo zwrócone wypluwki. Fot. Cezary Korkosz
Płomykówki z zachodniej Europy, tak jak ta, patrolująca nadmorskie łąki w angielskim hrabstwie Norfolk, są dużo jaśniejsze od ptaków żyjących w naszych stronach. Zimą wyruszają na łowy nawet w pełnym słońcu i widzą nie gorzej niż w nocy. Dobrze wiedzą o tym ci, na których polują. Fot. Arek Glaas
Płomykówki kanadyjskie noszą suknie niemal identyczne jak te, które mają nasze sowy. Zima i śnieg, podobnie jak przeciągające się deszcze, to trudny czas dla wszystkich płomykówek, bez względu na to, skąd pochodzą. Kolumbia Brytyjska, Kanada. Fot. Grzegorz Lis, BirdWatching.pl
Uszy
Wbrew temu, co zwykle myślimy, to raczej słuch, a nie wzrok jest najbardziej wyostrzonym sowim zmysłem. Cała głowa takiej sowy jak płomykówka jest zaprojektowana, żeby słuchać. Być może sowy nie miały innego wyjścia, skoro ich ulubione mięso najczęściej ukrywa się w trawie, pod liśćmi, w śniegu albo tuż pod ziemią, i chociaż większość czasu jest niewidoczne, to rzadko kiedy milknie. Z całą pewnością na słuch postawiły gatunki północne. W tropikalnych lasach, gdzie dniem i nocą każdy coś wykrzykuje, byle głośniej, ważniejsze są oczy. Ale nawet u południowych sów obszar mózgu odpowiedzialny za słyszenie jest średnio trzy–cztery razy większy niż u innych ptaków, które przecież na słuch nie narzekają! Pewien bardzo cierpliwy naukowiec doliczył się w mózgu płomykówki 95 tysięcy neuronów słuchowych, podczas gdy u wrony „tylko” 27. Powiedzieć, że sowy dobrze słyszą, to nic nie powiedzieć… One widzą uszami! (Po angielsku earsight). Ze wszystkich do tej pory przebadanych pod tym kątem gatunków najbardziej precyzyjne słyszenie przypisuje się płomykówkom. Nie przez przypadek ośrodki odpowiedzialne za słuch i wzrok są w ich mózgu zespolone. Ale chociaż niektóre zmysły sów wydają się doskonałe, one też mają swoje ograniczenia i są zaledwie bazą do dalszego uczenia się. Nieważne, jak dobrze wyposażone ani jak bystre jest zwierzę – żeby przeżyć, musi interesować się swoim otoczeniem oraz angażować się w nie na poziomie znacznie wyższym niż tylko bodziec–reakcja.
DOLBY SURROUND
Usiądź w możliwie całkowicie zaciemnionym, najlepiej nieznanym ci pokoju. Upewnij się, że niczego nie widzisz. Możesz zamknąć oczy. Znajdź tam jakieś dyskretne źródło dźwięku, na przykład tykający zegar. Skup się na nim. Jeśli zegar słyszysz głośniej w prawym uchu, oznacza to, że jest po twojej prawej stronie. Zacznij więc obracać głowę w prawo tak długo, aż zegar będzie tak samo głośny w obydwu uszach. Już wiesz, że masz go dokładnie naprzeciwko siebie. Teraz w podobny sposób ustaw go na linii góra – dół. Gdy masz już pewność, że tykanie do obydwu uszu dochodzi w tym samym czasie (w każdym uchu brzmi tak samo głośno) oraz nie jest mocniejsze ani nad, ani pod głową, zapal światło lub otwórz oczy. Zegar będzie dokładnie na linii twojego wzroku. (Uwaga, eksperyment powiedzie się pod warunkiem, że tak samo dobrze słyszysz na obydwoje uszu. W przeciwnym razie potrzebna będzie odpowiednia korekta). W podobny sposób sowy lokalizują niewidoczne, tykające w ciemnościach gryzonie. Bez względu na to, czy mają szansę je zobaczyć, czy nie, zawsze odruchowo wpatrują się tam, skąd dochodzi dźwięk[34]. Planując atak, sowy uwzględniają również kierunek oraz prędkość, z jaką porusza się ich przyszła ofiara. Precyzja w polowaniu na małe, ruchliwe gryzonie to podstawa. Stąd między innymi to karkołomne kręcenie głową. Sowy robią to tak długo, aż złapią punkt przecięcia obydwu współrzędnych – poziomej i pionowej. Dokładnie tam, gdzie cel oczu schodzi się z celem uszu. (Jeśli trzeba, mogą przyglądać się czemuś do góry nogami, i to bez stawania na głowie, a nawet poruszania ciałem).
Dorosłe, doświadczone ptaki są tak dobre, że potrafią bezbłędnie zlokalizować źródło dźwięku w polu 60 stopni bez odwracania głowy! Słyszą w systemie dolby surround, a w ich umysłach powstaje trójwymiarowy, przestrzenny obraz dźwięku. Jeśli ten brzmi jak jedzenie, sowa przechodzi do ataku. W tym celu włącza swojego wewnętrznego automatycznego pilota, a jej ciało podąża za oczami, które podążają za tym, co… słyszą! Szlara, oczy i uszy pracują teraz na najwyższych obrotach i każda zmiana w położeniu źródła dźwięku jest natychmiast aktualizowana. Mózg sowy obrabia dane nieporównywalnie szybciej niż najlepszy GPS i jest od niego dokładniejszy. Na bieżącą sytuację nakłada się doskonała pamięć terenu.