– To chyba tym bardziej powinni mi pozwolić należycie wykonywać pracę – odparła.
Wydawało się, że Lucas chce jeszcze coś powiedzieć, ale się zreflektował.
– Dobra, po prostu uważaj na siebie – mruknął w końcu. – Monk to bardzo niebezpieczny skurwiel. Jeśli chcesz mojej rady, lepiej trzymaj się od niego z daleka.
Przez chwilę myślałem, że Sophie na niego też naskoczy, ale tylko uśmiechnęła się z niechęcią.
– Umiem o siebie zadbać.
Pozostałe myśli Lucas zachował dla siebie. Skinął mi głową na pożegnanie.
– To na razie, doktorze Hunter.
Patrzyliśmy, jak się oddala. Sophie westchnęła z irytacją.
– Boże, czasem nienawidzę tej roboty.
Brak wpływu na podejmowanie decyzji budził jej wyraźne niezadowolenie.
– Nie mówisz szczerze – stwierdziłem.
– Chcesz się założyć? Po prostu nie rozumiem, dlaczego Monk nagle tak bardzo pragnie nam pomóc. Tylko mi nie mów, że sumienie go ruszyło.
– Może planuje złożenie apelacji i uznał, że współpraca z nami przyczyni się do złagodzenia wyroku.
– Zostało mu co najmniej trzydzieści pięć lat odsiadki. Nie wydaje mi się, żeby aż tak bardzo wybiegał myślami w przyszłość.
– Podejrzewasz, że chce uciec?
Nie śmiałbym zadać tego pytania Terry’emu, zwłaszcza w obliczu presji, pod którą się znalazł, aby wykluczyć taką ewentualność. Najbardziej niebezpiecznym elementem przeniesienia więźnia z miejsca na miejsce było samo konwojowanie i wszyscy zdawali sobie sprawę, do czego zdolny jest Jerome Monk. Mimo to trudno było sobie wyobrazić, że ma nadzieję na ucieczkę w takich warunkach – otoczony policjantami, ze śmigłowcem czekającym nieopodal w stanie gotowości.
Sfrustrowana Sophie wcisnęła ręce do kieszeni.
– Nie bardzo widzę, jak by to mogło mu się udać, a jednak byłabym cholernie szczęśliwa, gdybyśmy dostali chociaż małą wskazówkę, gdzie leżą zwłoki. Ale nie, on się uparł, żeby go zabrać z więzienia, to sam nam pokaże. I Simms się zgadza! Ma taką obsesję na punkcie odnalezienia sióstr Bennett i odtrąbienia sukcesu, że pozwolił Monkowi dyktować warunki. To idiotyzm, ale nikt mnie nie chciał słuchać.
„Mimo że mocno się starałaś”, pomyślałem, ale byłem na tyle rozsądny, że zachowałem to dla siebie.
– Jeśli nawet szczątki zakopane są w pobliżu, trudno byłoby nam je zlokalizować bez pomocy Monka – powiedziałem. – Nie chcę, aby wyszło, że zgadzam się z Simmsem, ale jaki on ma wybór?
Uniosła brwi, wciąż rozdrażniona.
– Mógł zrobić to, co sugerowałam od dwóch dni – odparła. – Wytypowałam już kilka najbardziej prawdopodobnych miejsc, ale nie mając nic więcej, działam po omacku. Gdyby zmusił Monka do podania chociaż mglistej wskazówki, gdzie zakopane są siostry Bennett, do najbardziej ogólnego opisu terenu, być może sama odnalazłabym groby.
Potoczyłem wzrokiem po krainie paproci, wrzosu i głazów. Ten spustoszony krajobraz rozpościerał się na naszych oczach, ciągnął kilometrami. Nic nie powiedziałem, ale chyba miałem sceptyczną minę. Na policzkach Sophie wykwitły dwie czerwone plamy.
– Widzę, że ty też mi nie wierzysz – mruknęła.
„Jasna cholera”.
– Nie, tylko… To duży teren.
– Słyszałeś kiedyś o winthroppingu? – Nie słyszałem, lecz nie zdążyłem odpowiedzieć. – To technika opracowana przez wojsko w Irlandii Północnej do znajdywania ukrytych składów broni. Każdy, kto chce ukryć broń albo jak w tym przypadku zakopać zwłoki, machinalnie kieruje się rzeźbą terenu i wykorzystuje naturalne punkty orientacyjne, takie jak drzewo lub charakterystyczna skała. Winthropping to sposób odczytywania krajobrazu w taki sposób, aby zlokalizować najbardziej prawdopodobne miejsca ukrycia tego, czego szukamy.
– Sposób skuteczny? – spytałem bez namysłu.
– Zdumiewająco skuteczny, owszem – odparła oschle. – Nie jest niezawodny, ale przydaje się w takich sytuacjach jak ta. Nie obchodzi mnie, jak dobrze Monk zna wrzosowiska. Minął rok, od kiedy zabił siostry Bennett. Miejsca pochówku chyba już zarosły, poza tym najpewniej zakopywał zwłoki nocą. Nawet jeśli szczerze chce współpracować, nie sądzę, żeby bez żadnej pomocy udało mu się wskazać dokładne miejsce.
W swojej codziennej pracy wolałem konkrety, a nie wróżenie z fusów, jednak argument Sophie wydał mi się przekonujący. Mimo to dyskusja stała się nagle czysto akademicka. Oboje umilkliśmy, bo zobaczyliśmy, że w naszą stronę sunie z oddali konwój pojazdów.
Nadjeżdżał Monk.
Po pokazówce dla mediów prawdziwy konwój wyglądał mało imponująco. Nie było błyskających świateł ani motocykli, nie było śmigłowca. Tylko nieoznakowany furgon w obstawie dwóch radiowozów. Powietrze jakby zastygło, gdy trzy pojazdy zbliżały się do miejsca, w którym czekał Terry z Roperem i kilkoma mundurowymi. Między nimi stał przewodnik z czujnym owczarkiem niemieckim na krótkiej smyczy. Konwój zatrzymał się z dala od pozostałych samochodów. W ciszy, która zapadła po zgaszeniu silników, hurkot otwieranych drzwi poniósł się daleko w wilgotnym powietrzu. W odróżnieniu od spektaklu z sobowtórem funkcjonariusze nie byli uzbrojeni. Musiałaby zachodzić realna groźba ucieczki, aby zostali wyposażeni w karabiny. Lecz wszyscy byli wysocy i barczyści, a dłonie trzymali na pałkach przy pasku, gdy stanęli półkolem przy tylnych drzwiach furgonu.
– Ale przedstawienie – skomentowała Sophie.
Nie odpowiedziałem. W zaciemnionym wnętrzu furgonu coś się poruszyło. Okrągły blady kształt przeobraził się w łysą głowę, która wysunęła się na światło dzienne. Monk trzymał ręce skute z przodu. Zszokowany uświadomiłem sobie, że ma także więzy na nogach. Ale najwyraźniej ani jedno, ani drugie mu nie przeszkadzało, a zgarbione ramiona wyglądały tak potężnie, że chyba mógłby bez trudu rozerwać łańcuchy. Tułów miał ogromny, a mimo to głowa wydawała się za duża.
– Paskudne monstrum z niego, co?
Byłem pochłonięty patrzeniem na Monka i nie zauważyłem, że dołączył do nas Wainwright. Archeolog miał na sobie drogie, ale dość znoszone ubranie, na szyi szalik zawiązany ekstrawagancko. Nie próbował ściszyć głosu, więc jego słowa rozniosły się dokoła w czystym powietrzu. „Za mało jeszcze kłopotów”, pomyślałem, gdy Monk odwrócił kulistą głowę w naszą stronę.
Zdjęcia, które widziałem wcześniej, nie oddawały rzeczywistości. Wgniecenie w czole wyglądało o wiele gorzej, jakby otrzymał cios młotkiem i, o dziwo, przeżył. Niżej skóra była kostropata od tkanki bliznowatej. Pożółkłe strupiejące otarcie na jednym policzku wskazywało na dość niedawne obrażenie, usta były wykrzywione w półuśmiechu, który najwyraźniej nigdy nie znikał z twarzy. Jakby Monk jednocześnie przyjmował do wiadomości i drwił z tego, że budzi w ludziach odrazę.
Ale to oczy wyglądały najstraszniej. Małe pod zastygłymi powiekami, matowe i puste jak czarne szkło.
Poczułem ciarki na plecach, gdy spojrzenie martwych źrenic padło na mnie, jednak nie wzbudziłem większego zainteresowania. Następnie przesunęło się na Sophie, a potem spoczęło na Wainwrighcie.