Magiczne miejsce. Agnieszka Krawczyk. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Agnieszka Krawczyk
Издательство: OSDW Azymut
Серия: Magiczne miejsce
Жанр произведения: Современные любовные романы
Год издания: 0
isbn: 978-83-8075-939-8
Скачать книгу
„Gdybym ja miał cztery nogi, dwie długie nogi, dwie krótkie nogi”[8], tylko u mnie przydałyby się raczej ręce w tej samej ilości.

      W tym momencie zwróciła uwagę na lokalną Hermionę Granger, która w zdenerwowaniu przestępowała z nogi na nogę, jakby zastanawiając się, co ma robić.

      – Alinka, czemu ty nie jesteś jeszcze w klasie?

      Hermiona z niepokojem skubała rękaw swetra.

      – Noo… – zaczęła niepewnie.

      – Pewnie znowu bawiłaś się w zaklęcia, co?

      – No, ja tylko… – plątała się dziewczynka, a Mila pokręciła głową.

      – Biegnij do klasy. Utrapienie z tym dzieciakiem – zwróciła się do Witolda. – Jest zupełnie zwariowana na punkcie Harry’ego Pottera.

      – Zauważyłem – roześmiał się. – Gdy ją poznałem, najwyraźniej chciała rzucić na mnie urok.

      – Niech się pan cieszy, że pan przeżył. – Mila się uśmiechnęła. – Ale co pana sprowadza do szkoły?

      – Chciałem panią prosić, żeby zaprowadziła mnie pani do księdza Witalisa i pani Tekli – powiedział, licząc, że mu nie odmówi.

      – Oczywiście, tylko że teraz mam lekcję. Może pan zaczekać? – Zmarszczyła zabawnie nos, co dodało uroku jej zazwyczaj bardzo poważnej twarzy.

      – Czemu nie. Gdzie mam poczekać? – Rozejrzał się po pustym korytarzu i zadecydował, że posiedzi na placu zabaw.

      – Najlepiej, gdyby poszedł pan ze mną do klasy. Mamy lekcję astronomii, mógłby mi pan pomóc.

      Witold zrobił nieokreślony ruch ręką.

      – Raczej nie, zupełnie nie znam się na tym. Nie odróżniam planet od siebie, a z gwiazdozbiorów znam dwa: Wielki Wóz i Krzyż Południa.

      Nie chciał się przy tym przyznać, że wizyta w klasie napełnia go nieokreślonym lękiem, przypominając klasówki, kartkówki, kontrolę czystości chusteczki do nosa – ponieważ w jego szkolnych czasach rzadko używano chusteczek papierowych – oraz znienawidzoną fluoryzację zębów. Choć raczej nie podejrzewał, żeby w szkole podstawowej w Idzie zmuszali do czyszczenia zębów wstrętnie pachnącą chemiczną substancją lub badali głowy pod kątem robactwa. Nie uśmiechał mu się jednak powrót do szkolnej ławki, nawet w roli widza. Jego wspomnienia z tego etapu edukacji, zakończonego w sławetnych latach osiemdziesiątych, raczej nie były heroiczne. Wagary i mecze piłki nożnej, toczone na śmierć i życie z uczniami sąsiedniej szkoły – takie miał doświadczenia.

      Mila najwyraźniej zauważyła jego minę, bo próbowała go jakoś pocieszyć i odwrócić uwagę od niewesołych myśli.

      – Ma pan zupełnie dobre podstawy. I na pewno uprawiał pan kiedyś sporty ekstremalne. – Witold zdziwił się, bo w obecnej sytuacji było to stwierdzenie, zupełnie „od czapy”. Zaciekawiło go, co z tego wyniknie, więc odpowiedział:

      – Owszem, bungee jumping, nurkowanie bezdechowe, czasami narciarstwo ekstremalne. Uważa pani, że astronomia to także niebezpieczny sport? – spytał bezradnie, bo w żaden sposób jedno nie kojarzyło mu się z drugim, a najwidoczniej jakiś związek musiał być.

      – Niezupełnie. Czy zgodziłby się pan opowiedzieć o swoich przygodach w klasie?

      – Bardzo chętnie, choć nie wiem, czy potrafię zrobić wykład dla dziesięciolatków. W każdym razie spróbuję – obiecał solennie, a Mila wyglądała na bardzo usatysfakcjonowaną.

      – Wspaniale! Dzwonek. Idziemy. – Popchnęła go w kierunku otwartych drzwi klasy, zza których wyglądały główki zaciekawionych dzieci.

      Na korytarzu pojawiła się drobna, niewysoka kobieta z dzwonkiem w ręku. Ostatni raz Witold widział taki dzwonek dawno temu, gdy sam był we wczesnej podstawówce, podczas notorycznych wyłączeń prądu, charakterystycznych dla tamtych czasów. W jego szkole dzwonił gruby woźny, którego nazywali Kartofel i któremu zawsze robili na złość. On zresztą nie pozostawał im dłużny.

      5.

      W klasie siedziało siedmioro dzieci. Wszystkie wpatrywały się w niego z ciekawością, która lekko go skonfundowała. Z przedostatniej ławki ktoś się uśmiechał. Była to Alinka-Hermiona, która machała w jego kierunku swoją funkcjonalną różdżką – miał tylko nadzieję, że było to pozdrowienie, a nie próba rzucenia uroku.

      – Moi drodzy – zaczęła Mila. – To jest pan Witold Mossakowski, który kupił posiadłość pani Tekli i mieszka teraz w naszej wiosce. Pan Mossakowski na pewno wiele nam jeszcze opowie o swojej ciekawej pracy, ale dzisiaj będzie mówił o czymś innym, równie interesującym. Najpierw jednak chciałabym wiedzieć, ile znamy w naszym układzie planetarnym księżyców.

      – Sto – powiedziała niewielka blondyneczka z drugiej ławki.

      – Wcale nie. Dużo więcej – odezwał się szczerbaty chłopak spod okna i zaczął z namaszczeniem wyliczać: – Ziemia ma jeden księżyc, Mars dwa, Jowisz sześćdziesiąt trzy, w tym największy w naszym układzie księżyc, czyli Ganimedesa, Saturn ma sześćdziesiąt jeden satelitów, Uran dwadzieścia siedem, Neptun trzynaście, Pluton ma trzy, ale od dwa tysiące szóstego roku nie uznajemy go już za planetę, a Merkury i Wenus wcale nie mają księżyców. Te liczby zresztą ciągle się zmieniają, bo sondy kosmiczne odkrywają coraz to nowe satelity planet.

      – To nasz geniusz astronomiczny, Piotruś Słobankiewicz – wyjaśniła Witoldowi Mila. – Zbiera wycinki prasowe i publikuje własną gazetę „Ida, Ida”. Na pewno będzie chciał z panem porozmawiać, bo pana przyjazd stał się lokalną sensacją. Masz rację, Piotrek, jest ich więcej – zwróciła się do szczerbola. – Sam tylko Jowisz ma prawdopodobnie około stu księżyców, których rozmiar nie przekracza kilometra. Początkowo nazywano je imionami licznych ukochanych boga Jowisza, ale teraz przestało już ich wystarczać.

      – Obserwacje prowadzi Uniwersytet Hawajski, oni mają dwa dziesięciometrowe teleskopy Keck I i Keck II, umieszczone na szczycie wulkanu Mauna Kea na Hawajach – wtrącił się Piotruś, wprawiając Witolda w kolejne niekontrolowane osłupienie.

      Poziom wiedzy tutejszych dzieci zaczynał go przerażać nie na żarty, zwłaszcza że on sam, mający o swej inteligencji nie najgorsze zdanie, akurat na ten temat miał niewiele do powiedzenia, a za chwilę miał tu wystąpić z jakimś przemówieniem.

      Ale mnie urządziła – pomyślał z urazą o pani sołtys, podejrzewając, że z zemsty, być może za wieczorne nagabywania i przedłużającą się wizytę, chce go ostentacyjnie skompromitować przed małoletnimi. Zaczął się więc kręcić niespokojnie na krześle, jakby miał owsiki lub jakby go „kto szydłem spod ławy ekscytował”[9] – przypomniał sobie to staropolskie zdanie, zaczerpnięte z klasyki, i w ogóle nie mógł się na niczym skupić.

      Mila, obserwując go pogodnym i pozbawionym złośliwości wzrokiem, skinęła głową w kierunku Piotrusia.

      – Właśnie. Piotrek koresponduje ze Scottem S. Sheppardem z Uniwersytetu na Hawajach, to właśnie on odkrył większość księżyców Jowisza – wyjaśniła zgnębionemu Witoldowi, który po raz kolejny postanowił niczemu się tu nie dziwić. – Księżyce są bardzo ciekawymi ciałami – kontynuowała. – Najcudowniejszym księżycem Jowisza jest Europa, glob, na którym najprawdopodobniej znajduje się woda i być może życie. Europa skuta jest lodem, naukowcy zamierzają się przez niego przewiercić, żeby pobrać próbki istniejącej tam cieczy. Sonda Cassini stwierdziła, że w rzadką atmosferę księżyca uderza chmura drobnych cząsteczek, zwanych elektronami, i wybija z jej