Rozdział 2
– To się pani spodoba – powiedział detektyw Markey, otwierając przed Katie drzwi jej samochodu.
– Naprawdę sądzisz, że powinnam zobaczyć to osobiście? – spytała, zapinając suwak ciemnozielonej parki, po czym podniosła czarny kołnierz ze sztucznego futra.
Dopiero co wyszła z ciężkiego przeziębienia i gdyby Markey tak bardzo nie nalegał, wolałaby zostać w biurze, gdzie było ciepło.
– No, to dość niezwykły przypadek, cała ta scena, a on to w końcu celebryta, myślę więc, że media będą bombardować panią pytaniami. Jakie mogły być motywy i tak dalej.
Na stromym podjeździe domu w Woodhill Park w Tivoli stały trzy radiowozy i dwie furgonetki z wydziału technicznego, a także karetka. Dolna część drogi została zamknięta od strony Lover’s Walk.
Dom, z oknami w stylu art déco, pomalowany na biało i kryty szarą dachówką, był ogromny. Otoczony klombami i krzewami na działce o powierzchni co najmniej dwóch tysięcy metrów kwadratowych, miał z boku szerokie patio z widokiem na płynącą w dole rzekę Lee. Przed garażem na dwa samochody stał czerwony bentley continental GT, usiany kroplami deszczu.
– Wie pani, ile takie kosztują? – spytał detektyw Markey, gdy obchodzili bentleya w drodze do frontowego wejścia. – Ćwierć miliona, lekko.
– O, tylko tyle, Nick? – rzuciła Katie. – W takim razie zamówię sobie dwa.
Przed szerokimi dębowymi drzwiami stała detektyw sierżant Kyna Ni Nuallán. Rozmawiała z detektywem Patrickiem O’Donovanem. Jej krótkie blond włosy zakrywała robiona na drutach zielona czapka. Miała na sobie workowatą fioletową pelerynę i botki do kolan. W tym stroju jeszcze bardziej przypominała aos sí, baśniowego elfa. O’Donovan był nieogolony i potargany, jakby zjawił się tu wyrwany prosto z pościeli.
Gdy Katie się zbliżyła, Kyna obejrzała się na nią i wzrokiem powiedziała jej wszystko to, czego nie chciała mówić na głos. Nie widziały się od dwóch tygodni, bo Kyna była w komendzie głównej w Dublinie na szkoleniu Evo-FIT. Jak się masz? Brakowało mi ciebie.
W odpowiedzi Katie zamknęła na moment oczy, by dać jej znać, że rozumie, co Kyna chce przekazać.
– I co tu mamy? – spytała. – Myślałabym, że Jimmy Ó Faoláin to ostatni człowiek, którego ktoś mógłby chcieć wysłać na zielone łąki Pana.
– Racja, pani inspektor – powiedziała Kyna. – Dziany, urządzał non stop przyjęcia i był najlepszym przyjacielem wszystkich. Żywa legenda.
– Może ma to jakiś związek ze stowarzyszeniem sportowym GAA – zasugerował detektyw O’Donovan. – Był prezesem Rachmasach Rovers, prawda? Poza tym przewodniczył pewnie tysiącom innych organizacji, fundacji charytatywnych i Bóg wie jeszcze czemu.
– I co z tego? – rzuciła Katie.
– Nie słyszałaś? Ostatnio mówiono, że Roversi odpuszczają mecze, bo to są ustawki.
– Po co mieliby coś takiego robić? Sądziłam, że w tym roku chcą znaleźć się w czołówce ligi.
– Nie mam zielonego pojęcia. Hurling to dla mnie czarna magia.
W tej chwili z domu wyszedł Bill Phinner, szef zespołu techników, ściągając z głowy kaptur białego kombinezonu ochronnego. Wyglądał jeszcze żałośniej niż zwykle. Katie wiedziała, że właśnie rzucił palenie, nawet papierosów elektronicznych, co niespecjalnie mu służyło przy jego skłonnościach do pesymizmu. Bill Phinner wierzył, że w sprzyjających okolicznościach prawie każdy w Cork byłby zdolny popełnić jakąś zbrodnię, a kiedy tak się działo, to jego ponurym obowiązkiem było znalezienie dowodów winy, by postawić sprawcę przed sądem.
– Jak ci leci, Bill? – zagadnęła go Katie.
– Możesz już wejść i sama rzucić okiem – odparł. – Jak na razie udało się nam znaleźć tylko jeden pocisk, który poszedł rykoszetem. Poza tym nie mamy żadnego dowodu rzeczowego, czegokolwiek, choć, oczywiście, dostaniemy resztę pocisków do przebadania, kiedy patolog je dla nas wyłuska. Brak śladów włamania. Żadnych śladów butów na podłodze, choć rano było bardzo mokro. Sprawdzamy, ale nie mam wielkich nadziei. Nie było też łusek. Ten, kto strzelał, musiał je pozbierać.
– Jakieś ślady walki?
Bill pokręcił głową.
– Zobaczysz czemu, jak wejdziesz.
– Mamy iPhone’a Jimmy’ego – wtrąciła Kyna. – Otwiera się, rozpoznając twarz, więc nie będzie kłopotu ze sprawdzeniem go. Zabierzemy też komputery, księgi rachunkowe i wyślemy do przejrzenia naszym ekspertom.
– To zajmie nieco czasu – dorzucił O’Donovan. – Ten gość miał chyba dwa razy więcej ksiąg niż biblioteka Watykanu. Tylko że te jego dotyczą wyłącznie spraw finansowych, nie pism świętych.
– Wcale mnie to nie dziwi – stwierdziła Katie. – Niewiele wiem o Jimmym Ó Faoláinie, ale najwyraźniej dla niego zawsze liczyła się przede wszystkim kasa, Bóg był na drugim miejscu.
– Spotkałam go raz na kolacji charytatywnej w Dublinie – powiedziała Kyna. – Prawdziwy złotousty, mówię wam. Gdyby nie był finansistą, mógłby zrobić karierę jako hipnotyzer. Sama prawie się w nim zakochałam.
Katie uniosła lekko brwi, ale nie odezwała się. Tylko ona wiedziała, jak wątpliwe było, żeby Kynie wpadł w oko jakiś mężczyzna.
– Kto zgłosił, że on nie żyje? – spytała po chwili.
– Jego najnowsza dziewczyna – odparł O’Donovan. – Stewardesa Ryanaira, Viona Caffrey. Jimmy dał jej klucze, bo ona wraca o różnych porach, a on często bywa poza domem, jest na jakichś konferencjach i tak dalej. Przyjechała tu prosto z lotniska mniej więcej o dziesiątej czterdzieści pięć i wtedy go znalazła.
– Gdzie jest teraz?
– Jeszcze tutaj. W gabinecie z funkcjonariuszką Malone. Powiedziała, że zostanie tu, póki go nie zabiorą.
– Pogadam z nią za chwilę – zadecydowała Katie. – Na razie skupmy się na naszym nieszczęsnym przyjacielu.
Wyjęła z kieszeni kurtki ochraniacze na buty i założyła je. Wciągnęła też czarne laboratoryjne rękawiczki – na wszelki wypadek, gdyby musiała czegoś dotknąć. Potem weszła za Billem Phinnerem do środka.
Wnętrze było urządzone luksusowo. Posadzkę w holu wyłożono beżowymi i białymi płytami z marmuru, po lewej stronie były łukowate paradne schody, poręcz na dole wieńczył mosiężny posąg nimfy o nagich piersiach. Z sufitu zwisał ogromny żyrandol – kołyszące się w przeciągu od drzwi kryształki dzwoniły lekko. Ściany były ozdobione obrazami olejnymi Waltera Osborne’a i Jamesa Jebusy Shannona. Oryginałami albo przynajmniej ich bardzo wiernymi kopiami.
– Niech pani popatrzy. – Detektyw Markey wskazał kciukiem portret kobiety podającej kotu miseczkę mleka. – To może być warte co najmniej z osiemdziesiąt pięć tysięcy.
– Powinieneś specjalizować się w aukcjach, Nicky – wtrącił O’Donovan.
– Mój kumpel zajmował się konserwacją obrazów w Crawford Gallery – powiedział Markey. – Opowiadał mi, że niektóre obrazy wyglądały tak, jakby malarz upaćkał je flakami i kaszanką, ale nie szkodzi. Nigdy nie mieli problemu, by znaleźć jakiegoś snobistycznego fiuta, który był gotów zapłacić za to tysiące.
Przeszli do