– Co ty tu masz? – zapytał.
Zrobiła trochę więcej miejsca na kanapie, zrzucając kolejne rzeczy, i usiadła obok, przyciskając się do niego udem.
– Johnny jump-up, czyli guinness z cydrem. Nie masz przypadkiem papierosa, co? Trochę się zasapałam. Chętnie bym się sztachnęła.
Michael wyciągnął z kieszeni paczkę i wyjął dwa papierosy. Oba wsunął do ust i zapalił, po czym podał jednego Gwenith. Zaciągnęła się głęboko i popatrzyła przeciągle na Michaela, wypuszczając dym z nozdrzy.
– Kręcisz z kimś, Tommy? – Z każdym słowem wydychała więcej dymu. – Nie ściemniaj. Takie ciacho jak ty…
– Spotykałem się z taką jedną w Dublinie. Ale od powrotu do Cork z nikim nie jestem.
Upiła trochę z kufla i otarła usta rękawem.
– Więc nie masz powodu się hamować, co?
Nie, żadnego, dziewucho, poza tym, że wyglądasz jak hipopotam w mini i pachniesz jak pub dwie godziny po zamknięciu.
– Wiesz, z kim zrobiłam to po raz pierwszy? – zagadnęła Gwenith. – Z ojcem Kennedym, po lekcji religii. Wygłupiałam się w klasie, więc zabrał mnie do swojego gabinetu, zamknął drzwi i powiedział, że mam w sobie diabła i to jedyny sposób, żeby go ze mnie wypędzić. Tłumaczył, że jako duchowny ma w sobie Ducha Świętego i może mi go zaszczepić. To miało pomóc mi pozbyć się diabła i stać się czystą. Coś w rodzaju szczepionki, kapujesz?
– Ile miałaś lat? – rzucił, ale od razu poczuł, że to pytanie pasuje bardziej do policjanta niż ulicznika z Hollyhill, więc szybko dodał: – Te cholerne popieprzone klechy… powinni poucinać sobie jaja i nakarmić nimi pieprzone siostrzyczki.
– Jedenaście. Ojciec Kennedy uprzedził mnie, że nie wolno mi pisnąć o tym nikomu ani słówka, nawet tacie, mamie czy braciom, inaczej to nie zadziała i diabeł znów we mnie wskoczy, zanim zdążę się przeżegnać.
– On jeszcze żyje… ten ksiądz? – spytał gniewnie Michael. – Jeśli tak, to pójdę i dam mu za to, co ci zrobił, taki wycisk, że się zesra.
– O, chyba umarł lata temu. Tak czy inaczej, nie ma sensu tego rozpamiętywać. O dziewictwie lepiej nie mówić. Jak się je straci, to nie da się tego cofnąć.
Siedzieli przez chwilę, pijąc w milczeniu. Słyszeli, jak za ścianą kłóci się jakaś para. Coś huknęło, jakby upadło kopnięte krzesło.
– To Dolanowie – powiedziała. – Stale się awanturują. Nie wiem, dlaczego ona wciąż z nim jest. Kompletny idiota. Może zagłuszymy ich, jak zaczną trzeszczeć sprężyny w łóżku.
Michael kończył już piwo i rozpaczliwie próbował wymyślić coś, co usprawiedliwiłoby jego wyjście albo przynajmniej odroczyło nieuchronną mękę. Uniósł pustą butelkę.
– Chętnie bym się jeszcze trochę napił, jeśli to nie kłopot.
Wstała, wzięła od niego butelkę i odstawiła na stolik.
– Później – zdecydowała. – Najpierw trochę popracujmy na pragnienie, dobrze?
Złapała go za ręce i napierając na niego piersiami, pociągnęła, żeby wstał. A potem zarzuciła mu prawą rękę na szyję – musiał się nachylić – i wpiła się w jego usta. To był pocałunek głębszy, dłuższy i bardziej soczysty niż ten na tylnym siedzeniu samochodu Farry’ego. Michael chwycił ją za biodra, bo miał wrażenie, że tonie, i musiał przytrzymać się czegoś, żeby całkiem nie pójść na dno. Kiedy wreszcie jej jęzor przestał penetrować wnętrze jego ust aż do gardła i na zakończenie cmoknęła go wilgotnymi wargami, uśmiechnął się bezradnie.
– Jezu, to było coś – wysapał, starając się złapać oddech.
– Czekaj, to dopiero początek, zobaczysz, mały. Jeszcze nawet nie zaczęłam. Jak z tobą skończę, będziesz się czuł, jakby wylizały cię syreny.
Jasne, Gwenith, a jeśli ty choć trochę przypominasz syrenę, to pewnie będę cały cuchnął śledziami, pomyślał.
Złapała go mocno za rękę i zawlokła do sypialni. Potknął się o zagięty dywan. Łóżko nie było pościelone. Poduchy sfilcowane, pomięta pościel, na podłodze leżała poplamiona, błyszcząca, różowa kołdra. Po obu stronach łóżka stały szafki nocne, a na nich lampy. I na każdej były filiżanki po herbacie, szklanki po piwie i przesypujące się popielniczki, jeszcze więcej papierków po czekoladkach, a na jednej – dwa niebieskie aplikatory tamponów.
Okno zasłaniały różnokolorowe żaluzje, niektóre paski były powyginane, niektórych brakowało. Na ścianie nad rzeźbionym drewnianym wezgłowiem wisiały kolejny trójwymiarowy obraz święty – Ostatnia wieczerza – oraz postrzępiony plakat lokalu Black Dog Saloon & Mezcaleria oprawiony w plastikową ramę.
Gwenith puściła jego dłoń, rozpięła fioletowy żakiet, zdjęła go i cisnęła na podłogę. Następnie podeszła do Michaela i zajęła się sprzączką jego paska. Chwyciła go przez dżinsy tak mocno, że aż się skrzywił, a nawet zakaszlał.
– Co jest, Tommy? – Uśmiechnęła się, ocierając się nosem o jego policzki i szarpiąc guziki rozporka. – To chyba nie z zimna, co? Chodź, rozgrzeję cię, zaraz wycisnę z ciebie siódme poty.
Dżinsy opadły mu do kolan, a Gwenith zaczęła miętosić go przez bokserki w biało-czerwone paski.
– Dobrze widzieć, że trzymasz, z kim trzeba – powiedziała, mając na myśli biało-czerwone stroje zawodników klubu Cork. – Wiesz, Seamus szalał na punkcie hurlingu, jak był w szkole. Teraz kija używa tylko do rozwalania łbów.
Pomimo groźby czającej się za tym stwierdzeniem i wielkości nacierającego na niego czarnego biustonosza godnego piersi walkirii, penis Michaela zaczął twardnieć, a wtedy dziewczyna zabrała się za niego ze zdwojoną siłą. Ściągnęła mu bokserki, złapała za penisa i zaczęła pocierać go wściekle wte i wewte, wbijając mu przy tym paznokcie w skórę. Lewą ręką bawiła się jego jądrami, jakby to były kule bilardowe w bawełnianym woreczku.
– No, dawaj, Tommy, nie zdejmiesz mi stanika? – wydyszała mu prosto w ucho. – Spodziewam się trochę wzajemności.
Zamrugał i skrzywił się znowu, gdy zaczęła żonglować jego jądrami z jeszcze większym entuzjazmem, jakby to mogło go zachęcić.
– Jasne, pewno – wymamrotał, sięgając za jej pulchne ramiona, aż namacał trzy haftki z tyłu. Zawsze szczycił się tym, że potrafi szybko rozpiąć lasce biustonosz, ale pasek stanika Gwenith był tak napięty jak liny mostu wiszącego, więc Michael nie mógł zastosować swojej zwykłej techniki ślizgu.
– Matko Boska, Tommy – zniecierpliwiła się Gwenith.
Puściła penisa, odepchnęła ręce Michaela i burcząc, sięgnęła za siebie. Stanik spadł i wyleciały z niego dwie wielgachne piersi – miękkie, ciężkie, kołyszące się, o sztywnych sinawych sutkach obwiedzionych ciemnymi kółeczkami wielkości podkładek pod kufle. Michael chwycił je i mimowolnie zastanowił się, ile mogą ważyć.
– Och, Tommy, jesteś taki podniecający – wysapała i popchnęła go na łóżko. Po ściągnięciu mu sportowych butów zsunęła jego spodnie i bokserki aż do kostek i kilkoma brutalnymi szarpnięciami wyswobodziła z nich stopy Michaela. Nie zawracała sobie głowy, by zdjąć mu beżowy bawełniany sweter czy koszulę. Rozpięła suwak swojej skórzanej mini i zaczęła ściągać z siebie pozaciągane czarne rajstopy. Pod wydętym brzuszyskiem ukazała się wydepilowana cipka udekorowana szeregiem czerwonych i zielonych brylancików.