Życie i los. Василий Гроссман. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Василий Гроссман
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Историческая литература
Год издания: 0
isbn: 9788373926684
Скачать книгу
nie pozwala oddychać. A jest jeszcze taka szczególna, która nie dusi, nie dławi, nie zwala się, ale rozdziera człowieka w środku; tak potwory z głębi oceanu giną rozerwane na powierzchni.

      Nieumolimow smętnie się uśmiechnął, ale jego zęby nie błysnęły bielą, były zepsute i zlewały się z barwą węgla na twarzy.

      Zbliżył się Barchatow; Abarczuk, obejrzawszy się, powiedział:

      – Zawsze podchodzisz tak bezszelestnie, aż się wzdrygam – ni stąd, ni zowąd zjawiasz się tuż obok.

      Barchatow, człowiek bez uśmiechu, z udawaną pokorą spytał:

      – Idę do magazynu żywności, nie masz nic przeciw temu?

      Wyszedł, a Abarczuk rzekł do przyjaciela:

      – Przypomniał mi się w nocy syn z pierwszego małżeństwa. Na pewno poszedł na wojnę.

      Nachylił się do Nieumolimowa.

      – Chciałbym, żeby chłopak wyrósł na dobrego komunistę. Myślałem, że jak go spotkam, powiem mu: „Pamiętaj, los twojego ojca to rzecz nieistotna, czysty przypadek. A sprawa partii jest święta! To najwyższa miara epoki!”.

      – Nosi twoje nazwisko?

      – Nie – odrzekł Abarczuk. – Uważałem, że wyrośnie z niego mieszczanin.

      Wieczorem poprzedniego dnia i w nocy myślał o Ludmile, chciał ją zobaczyć. Szukał strzępków moskiewskich gazet, może natrafi na wzmiankę o lejtnancie Anatoliju Abarczuku. Wtedy będzie wiedział, że syn wolał nosić nazwisko ojca.

      Po raz pierwszy w życiu chciał się litować nad sobą i wyobrażał sobie, jak podejdzie do syna, a wzruszenie odbierze mu oddech; pokaże wtedy gestem, że nie może mówić.

      Tola obejmie go, on zaś położy mu głowę na piersi i gorzko zapłacze, ani trochę się nie wstydząc. I będą długo tak stali z synem, wyższym od niego o głowę…

      Snuł fantazje, że syn myślał o nim nieustannie. Że odszukał towarzyszy ojca, dowiedział się, jaki był jego udział w walkach rewolucyjnych. Że powie: „Tato, tato, włosy ci całkiem zbielały, masz taką chudą, pomarszczoną szyję… Walczyłeś przez wszystkie te lata, toczyłeś wielką, samotną walkę”.

      W czasie śledztwa na trzy dni pozbawili go wody i dawali do jedzenia same słone rzeczy, bili.

      Zrozumiał, że nie chodzi o to, by zmusić go do podpisania zeznań o dywersji i szpiegostwie, i nie o to, żeby obciążył innych. Istota rzeczy polegała na tym, żeby zwątpił w słuszność sprawy, której poświęcił życie. Kiedy toczyło się śledztwo, wydawało mu się, że trafił w ręce bandytów i jeśli tylko uda mu się dostać do naczelnika wydziału, śledczy zostanie zdemaskowany.

      Ale mijał czas i okazało się, że nie chodzi tu o kilku sadystów.

      Poznał prawa transportu i prawa aresztanckiej ładowni na statku. Widział, jak więźniowie przegrywali w karty nie tylko cudze rzeczy, ale i cudze życie. Widział żałosną rozpustę i zdradę. Widział baśniową krainę zbrodni, histeryczną, krwawą, mściwą, przesądną, niewiarygodnie okrutną. Widział straszliwe rozprawy między pracującymi „sukami” i tymi, którzy zgodnie ze złodziejskim kodeksem odmawiali pracy.

      Mawiał: „Bez powodu nie wsadzają”. Był zdania, że tylko mała grupa ludzi trafiła tu przez pomyłkę, w tym on sam, a resztę ukarano słusznie, miecz sprawiedliwości pokarał wrogów rewolucji.

      Widział służalczość, wiarołomstwo, uległość, okrucieństwo… Nazywał te cechy piętnem kapitalizmu i sądził, że mogli się nimi odznaczać tylko „byli ludzie”, biali oficerowie, kułactwo, burżuazyjni nacjonaliści.

      Jego wiara była niewzruszona, jego oddanie partii – bezgraniczne…

      Zbierając się do wyjścia z magazynu, Nieumolimow powiedział nagle:

      – Aha, zapomniałem… Jeden taki pytał tu o ciebie.

      – Gdzie, skąd?

      – Z wczorajszego transportu. Rozdzielali ich do robót. I któryś pytał o ciebie. Mówię mu: „Przypadkowo znam, przypadkowo czwarty rok śpię z nim na jednej pryczy”. Przedstawił się, ale nazwisko wyleciało mi z głowy.

      – A jak wyglądał? – spytał Abarczuk.

      – Wiesz, taka mizerota, ma szramę na skroni.

      – Och! – krzyknął Abarczuk. – Czyżby Magar?

      – O, właśnie.

      – To mój starszy kolega, nauczyciel, wciągnął mnie do partii! O co pytał? Co mówił?

      – O to, o co zwykle pytają – jaki masz wyrok. Powiedziałem: Prosił o pięć, dostał dziesięć. Teraz, mówię, zaczął kaszleć, to wyjdzie przed terminem.

      Abarczuk nie słuchał Nieumolimowa, powtarzał tylko:

      – Magar, Magar… Pracował jakiś czas w Czeka… To był wyjątkowy człowiek, naprawdę wyjątkowy. Wszystko oddałby towarzyszowi, w zimie zdjąłby z siebie płaszcz, odstąpiłby ostatni kawałek chleba. A jaki mądry, wykształcony! Czystej krwi proletariusz, syn rybaka z Kerczu.

      Obejrzał się i nachylił do Nieumolimowa.

      – Pamiętasz, mówiliśmy, że komuniści powinni stworzyć w obozie organizację, pomagać partii, a Abraszka Rubin spytał: „A kto będzie sekretarzem?”. Teraz wiemy, właśnie Magar.

      – A ja zagłosuję na ciebie – oświadczył Nieumolimow. – Tamtego nie znam. Gdzie go teraz szukać? Dziesięć aut z ludźmi pojechało do punktów obozowych, on też.

      – Nie szkodzi, znajdziemy go… Ach, Magar, Magar. Czyli pytał o mnie?

      Nieumolimow rzekł:

      – O mało bym zapomniał, po co przyszedłem. Daj mi kawałek czystego papieru. Widzisz, jaką mam dziurawą pamięć.

      – List?

      – Nie, podanie do Siemiona Budionnego. Poproszę, żeby mnie wzięli na wojnę.

      – Nie wezmą cię.

      – Sioma mnie pamięta.

      – Politycznych nie biorą do wojska. Jak nasze kopalnie dadzą więcej węgla, to żołnierze za to podziękują, a będzie tam i twoja cząstka.

      – Ale ja bym chciał walczyć.

      – Budionny ci nie pomoże. Ja pisałem do Stalina.

      – Nie pomoże? Budionny? Chyba żartujesz. A może żałujesz mi papieru? Nie prosiłbym, ale ci z k.o. nie chcą mi dać. Bo zużyłem już swoją normę.

      – Dobra, dam ci kartkę – zgodził się Abarczuk.

      Miał trochę papieru, z którego nie musiał się rozliczać. A w dziale kulturalno-oświatowym był ścisły rozrachunek; należało potem wykazać, na co się zużyło papier.

      Wieczorem w baraku toczyło się zwyczajne życie.

      Stary kawalergard[12] Tungusow, mrugając oczami, opowiadał niekończącą się historię: kryminalni drapali się i słuchali uważnie, kiwając głowami z aprobatą. Tungusow pichcił istny groch z kapustą, pakując tam nazwiska znajomych tancerek, sławetnego pułkownika Lawrence’a, opisy pałaców, przygody trzech muszkieterów i Verne’owskiego „Nautilusa”.

      – Zaraz, zaraz – przerwał mu jeden ze słuchaczy. – Jak to przeszła granicę Persji, kiedy wczoraj mówiłeś, że ją gliny otruły?

      Tungusow umilkł, spojrzał pobłażliwie na krytyka, potem brawurowo wyjaśnił:

      – Sytuacja Nadine wydawała się na pozór beznadziejna. Ale zabiegi lekarza tybetańskiego, który do jej półotwartych ust wlał kilka kropel drogocennego