Życie i los. Василий Гроссман. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Василий Гроссман
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Историческая литература
Год издания: 0
isbn: 9788373926684
Скачать книгу
gdzie do ubiegłego tygodnia chowano zmarłych, a potem z braku miejsca przestano.

      – Kupę ludzi grzebiemy, a nikt nie przychodzi – powiedział jeden. – W czasie pokoju to wiesz jak jest: jedna trumna, a za nią ze stu ludzi z kwiatkami.

      – Płaczą i po tych. – Żołnierz delikatnie zastukał w trumienną deskę grubym, owalnym paznokciem, który praca obrobiła jak morze kamień. – Tylko my tych łez nie widzimy… Patrz, starszyna sam się kręci.

      Znowu zapalili, tym razem wszyscy trzej. Starszyna podszedł do nich i powiedział dobrodusznie:

      – Wszyscy palimy, chłopcy, a kto za nas będzie pracował?

      Bez słowa wypuścili trzy obłoczki dymu, potem jeden, właściciel krzesiwa, odezwał się:

      – Dużo się tu nie napalimy, słyszę, że już ciężarówka jedzie. Poznaję po silniku.

      33

      Ludmiła Nikołajewna podeszła do mogilnego wzgórka i na tabliczce z dykty odczytała nazwisko syna i jego stopień wojskowy.

      Wyraźnie poczuła, że jej włosy pod chustką się poruszyły, czyjeś zimne palce zaczęły w nich przebierać.

      Obok, po prawej i po lewej, aż do ogrodzenia, wszędzie wznosiły się takie same szare kopczyki, bez trawy, bez kwiatów, z jedną tylko, wyrastającą z ziemi, prostą drewnianą łodygą. Na końcu każdej z nich przytwierdzono kawałek dykty z nazwiskiem zmarłego. Tabliczek było dużo; jednakowe i gęste, przypominały łan zboża…

      W końcu znalazła Tolę. Ileż razy starała się odgadnąć, gdzie jest, co robi i o czym myśli jej chłopczyk – czy drzemie, z czołem przytkniętym do szyby, czy idzie drogą, czy pije herbatę, trzymając kubek w jednym ręku, a w drugim – kawałek cukru, czy biegnie przez pole pod ostrzałem… Chciała być obok niego, była mu potrzebna – dolałaby herbaty do kubka, powiedziała: „Zjedz jeszcze chleba”, zdjęłaby mu buty i opatrzyła otartą nogę, owinęłaby szyję szalikiem… Za każdym razem znikał i nie mogła go odnaleźć. Teraz znalazła, ale już nie była mu potrzebna.

      Dalej widniały groby z przedrewolucyjnymi granitowymi krzyżami. Kamienie nagrobne stały jak tłum nikomu niepotrzebnych, niedających się odróżnić staruszków – jedne upadły na bok, inne bezradnie opierały się o pień drzewa.

      Wydawało się, że niebo jest pozbawione powietrza, jakby je z niego wypompowano, a nad głową wisi próżnia pełna suchego kurzu. A bezgłośna, potężna pompa, która to powietrze wyssała, ciągle pracuje, pracuje, i dla Ludmiły zabrakło już nie tylko nieba, ale także wiary i nadziei. W tej olbrzymiej próżni pozostał tylko nieduży, pokryty szarymi, przymarzniętymi do siebie grudkami, wzgórek.

      Wszystko, co żyło – matka, Nadia, oczy Wiktora, komunikaty wojenne – przestało istnieć.

      Żywe stało się nieżywe. Na całym świecie żywy był tylko Tola. Ale jakaż cisza panowała wokół! Czy on już wie, że przyszła?…

      Ludmiła uklękła i leciutko, żeby nie niepokoić syna, poprawiła deseczkę z imieniem i nazwiskiem. Zawsze złościł się, że poprawia kołnierz jego kurtki, kiedy szedł na zajęcia.

      – Przyszłam, a ty na pewno myślałeś: „Dlaczego mama nie przychodzi…”.

      Zaczęła mówić półgłosem, bojąc się, że usłyszą ją ludzie za murem cmentarnym.

      Szosą jeździły ciężarówki, krążył tam wiatr przyziemny, wił się na asfalcie, kędzierzawił, sypał kurzem. Z chodnika dobiegał tupot wojskowych butów, to mleczarki szły z bańkami; przechodzili ludzie z workami, biegli uczniowie w kufajkach i zimowych czapkach wojskowych.

      Ale jej ten pełen ruchu dzień wydawał się mglistym przywidzeniem.

      Jaka cisza.

      Rozmawiała z synem, wspominała szczegóły jego życia, i te wspomnienia, istniejące tylko w jej świadomości, wypełniały przestrzeń dziecięcym głosem, łzami, szelestem książek z obrazkami, brzękiem łyżeczki o krawędź białego talerzyka, szumem własnoręcznie skonstruowanego radia, skrzypieniem nart, zgrzytem dulek łódki na stawie, chrzęstem papierków od cukierków, migotliwymi obrazami dziecięcej twarzyczki, ramion i piersi.

      Jego łzy, zmartwienia, jego dobre i złe uczynki, ożywione jej rozpaczą, istniały realnie, namacalnie jak przedmioty.

      Nie wspominała tego, co minęło, przeżywała prawdziwe, realne zmartwienia.

      Po co czytasz całą noc przy takim okropnym świetle, cóż to, w tak młodym wieku chcesz nosić okulary?…

      Tola leży w lekkiej krośniakowej koszuli, bosy; jak mogli mu nie dać koca, ziemia jest zupełnie lodowata, a nocami silny mróz.

      Nagle zaczęła jej lecieć krew z nosa. Chustka zrobiła się ciężka, cała namokła. Ludmile zakręciło się w głowie, w oczach jej pociemniało; przez moment myślała, że traci przytomność. Zamknęła oczy, a kiedy je otworzyła, świat ożywiony jej cierpieniem już zniknął, tylko tumany szarego kurzu, które wzbijał wiatr, krążyły nad grobami: unosiły się to nad jedną, to nad drugą mogiłą.

      Żywa woda, która chlusnęła spod lodu, ukazując w przeręblu Tolę, odpłynęła, uciekła, i znowu zniknął świat, który na chwilę chciał się uwolnić i stać się rzeczywistością, świat stworzony przez matczyną rozpacz. Jej rozpacz niczym Bóg wskrzesiła lejtnanta z martwych, wypełniła próżnię nowym istnieniem.

      W tych chwilach żył tylko on, dzięki niemu istniała reszta świata.

      Ale potężna matczyna siła nie zdołała na długo podporządkować martwemu Toli olbrzymich mas ludzkich, mórz, dróg, ziemi, miast.

      Ludmiła podniosła chustkę do oczu; były suche, a chustka – przemoczona. Czuła, że twarz ma umazaną lepką krwią, i siedziała zgarbiona, uległa, nie z własnej woli robiąc pierwsze, drobne kroki ku świadomości, że Toli już nie ma.

      Ludzi w szpitalu zdumiewał jej spokój, jej rzeczowe pytania. Nie wiedzieli, że nie dociera do niej to, co uważali za rzecz oczywistą – nieobecność Toli. Miłość Ludmiły do syna była tak silna, że cała potęga faktów nie mogła sobie z nią poradzić – Tola żył nadal.

      Była szalona, ale nikt tego nie widział. W końcu znalazła Tolę. Tak kotka cieszy się i oblizuje swoje nieżywe kociątko, kiedy je znajdzie.

      Długie męki przechodzi dusza, zanim przez lata, a czasem nawet dziesięciolecia, kamień za kamieniem, powoli zbuduje nagrobek, sama dojdzie do poczucia wiecznej utraty, ukorzy się przed mocą tego, co się wydarzyło.

      Żołnierze batalionu pracy skończyli robotę i poszli, słońce też zbierało się do odejścia, cienie nagrobnych deszczułek się wydłużyły. Ludmiła została sama.

      Pomyślała, że o śmierci Toli trzeba zawiadomić krewnych, ojca siedzącego w łagrze. Ojca koniecznie. Rodzonego ojca. O czym Tola myślał przed operacją? Jak go karmiono, może łyżeczką? Czy spał choć trochę, na boku, na plecach? Lubi wodę z cukrem i cytryną. Jak leży teraz, czy ma ogoloną głowę?

      To chyba nieznośny ból duszy sprawiał, że dookoła robiło się coraz ciemniej.

      Poraziła Ludmiłę myśl, że jej nieszczęście będzie trwało wiecznie – umrze Wiktor, umrą wnuki jej córki, a ona wciąż jeszcze będzie cierpiała.

      Kiedy smutek stał się tak dojmujący, że serce nie mogło go wytrzymać, znowu zatarła się granica między rzeczywistością a światem żyjącym w duszy Ludmiły, wieczność ustąpiła przed jej miłością.

      Ludmiła pomyślała: nie warto o śmierci Toli powiadamiać rodzonego ojca, Wiktora, wszystkich bliskich, przecież jeszcze nic nie wiadomo na pewno. Lepiej poczekać, może wszystko się odmieni.

      Szeptem powiedziała:

      – Ty