Przełożył
Jerzy Czech
NOIR SUR BLANC
Spis treści
Reportaż z Atlantydy. Życie i los Wasilija Grossmana. Jerzy Czech
Tytuł oryginału: ЖИЗНЬ И СУДЬБА
Przedmowa: JERZY CZECH
Korekta: AGATA NOCUŃ, BEATA WYRZYKOWSKA
Projekt okładki: TOMASZ LEC
Copyright © L’Editions l’Age d’Homme and the Estate of Vasily Grossman 1980–1991
Copyright © The Estate of Vasily Grossman 1992 in addition to any copyright line that may be required to establish copyright in the actual translation. The novel was first published by Editions L’Age d’Homme.
For the Polish edition
Copyright © 2020, Noir sur Blanc, Warszawa
For the Polish translation
Copyright © by Jerzy Czech
ISBN 978-83-7392-668-4
Oficyna Literacka Noir sur Blanc Sp. z o.o.
ul. Frascati 18, 00-483 Warszawa
e-mail: [email protected] księgarnia internetowa: www.noirsurblanc.pl
Konwersja: eLitera s.c.
Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym
This ebook was bought on LitRes
REPORTAŻ Z ATLANTYDY
Życie i los Wasilija Grossmana
W Życiu i losie Wasilija Grossmana dwaj starsi panowie, radzi, że mogą porozmawiać o starej przedrewolucyjnej epoce, porównują ów wspólny temat do Atlantydy. Coraz częściej doznaję podobnego uczucia – pamięć o czasach sprzed transformacji ustrojowej stawia człowieka w sytuacji mieszkańca zaginionego kontynentu, którym mało kto się interesuje. I mieszkańcem, i kontynentem, dodajmy dla jasności. A jeśli nawet się interesuje, to głównie po to, żeby potępić, potwierdzając we własnych oczach swoją wyższość, bez najmniejszej próby zrozumienia.
Tłumacząc Życie i los zastanawiałem się, jak przyjmie nasz czytelnik tę przeszło dziewięćsetstronicową powieść, powstałą pięćdziesiąt lat temu, opisującą zaś rzeczywistość jeszcze wcześniejszą, i to w dodatku w innym kraju, totalitarną w stopniu, o którym tu, w Polsce, mamy słabe pojęcie. To już chyba Atlantyda do kwadratu…
O epoce totalitarnej wiemy, co myśleć, wiemy, jak należało wtedy postępować. Wiemy, bo tak nas uczą, bo tak mówią „wszyscy”. Tyle że i mieszkańcy Atlantydy wiedzieli, co należy myśleć. A jeśli dzisiaj mamy na ten sam temat całkiem odmienne zdanie, to tylko dlatego, że nie wszyscy oni myśleli jednakowo; nasza dzisiejsza wiedza i pewność wynikają z ówczesnych wątpliwości i krytycyzmu.
Grossman zrozumiał SWOJĄ epokę. I to wcale nie w warunkach swobodnej wymiany poglądów, przeciwnie, w dobie wielkiego ucisku myśli.
* * *
Wasilija Grossmana uważa się dość powszechnie za wielkiego, jeśli nie największego pechowca literatury rosyjskiej XX wieku. Owszem, nietrudno sobie wyobrazić, jaką tragedią dla pisarza jest fakt, że aresztuje się jego książkę, zapowiadając na domiar złego, że nie zostanie wydana przez najbliższe dwa stulecia. Taki los w Rosji nie stanowi jednak wyjątku; czyż Bułhakow, umierając, był w lepszej sytuacji? Przyglądając się zaś uważniej biografii samego pisarza – dojdziemy wręcz do wniosku, że miał on zarazem sporo szczęścia. Przeżył wojnę domową, ocalał podczas przed- i powojennych represji, a jako korespondent wojenny nie został nawet draśnięty.
Grossman urodził się 12 grudnia 1905 roku w Berdyczowie, mieście prowincjonalnym, dużym skupisku mniejszości żydowskiej („żydowskiej stolicy”, jak mawiano) i jednym z ośrodków chasydyzmu. Pochodził jednak z zamożnej, zasymilowanej inteligencji. Jego ojciec, Sołomon Grossman (zmienił później imię na Siemion), był inżynierem chemikiem, pracował w kopalniach Zagłębia Donieckiego. Należał do partii socjaldemokratycznej; po jej rozpadzie nie przystał do półinteligenckich bolszewików. Opowiedział się za mienszewikami, ale nie brał udziału w pracy partyjnej. Wbrew temu, czego można by oczekiwać, syn owego rewolucjonisty, noszący początkowo imię Josif, wychowywany był zupełnie „po burżujsku”. Miał nianię, i to właśnie ona przechrzciła go z żydowskiego Josi na arcyrosyjskiego Wasię. Rodzice zresztą rozstali się wkrótce po urodzeniu syna, Wasia mieszkał w zasadzie w domu wujka, ale wyjeżdżał też z matką za granicę, przez pewien czas uczył się nawet w szwajcarskiej szkole. Nie stracił też kontaktu z ojcem.
Późniejszy autor Życia i losu wolał jednak Ukrainę od Szwajcarii i uczyć się w kijowskim gimnazjum realnym. Podczas wojny domowej wrócił do Berdyczowa, gdzie całkowicie pochłonęła go lektura książek. Skorzystał jednak z możliwość nauki w szkole zawodowej, którą ukończył w roku 1921. Podjął wówczas studia na uczelni pedagogicznej w Kijowie, ale wkrótce przeniósł się na Wydział Fizyczno-Matematyczny Uniwersytetu Moskiewskiego, gdzie, idąc w ślady ojca, studiował chemię. W roku 1929 z dyplomem inżyniera został skierowany do najbardziej, jak mówił z dumą, niebezpiecznej kopalni Donbasu „Smolanka-2”; pracował tam w laboratorium zakładowym.
W tym samym roku ożenił się z Anną Macuk, która urodziła mu córkę Katię. Małżeństwo przetrwało jednak tylko cztery lata. Po wykryciu u niego gruźlicy (diagnoza okazała się fałszywa) Grossman udaje się do Moskwy, gdzie podejmuje pracę w fabryce ołówków. Jeszcze w Donbasie powstaje dłuższe opowiadanie (a może krótka powieść; termin „opowieść” jako odpowiednik rosyjskiej powiesti jest dość niefortunny) Glikauf, w Moskwie pisze kolejne opowiadania; jedno z nich, W Berdyczowie, przyniosło Grossmanowi uznanie w kręgach literackich.
Przy tej noweli warto zatrzymać się nie tylko dlatego, że stanowi w pewnym sensie polonicum – jej akcja toczy się podczas wojny polsko-bolszewickiej. Bohaterką jest rewolucyjna komisarz, Kławdia Wawiłow. Kobiecie przydarza się fakt zupełnie apolityczny – zachodzi w ciążę, którą zgodnie z własnym określeniem „zapuszcza”. Zostaje więc zakwaterowana w wielodzietnej rodzinie żydowskiej, ku wielkiemu niezadowoleniu gospodarza. Tu rodzi dziecko; że zaś doświadczenie bojowe okazuje się w tej kwestii nieprzydatne, zmuszona jest chwilowo uznać wyższość Żydówki Bejły Magazanik: „Wam się zdaje, że rodzenie dzieci to taka prosta rzecz jak wojna – pif-paf i gotowe!”. Kiedy czerwoni opuszczają miasto, Magazanikowie gotowi są ukryć komisarkę i jej dziecko, które zdążyła nawet pokochać. Miłości macierzyńskiej nie starcza jej jednak na długo, natura ciągnie komisarza do rewolucji. Na widok młodych bolszewików, maszerujących na straceńczy bój z nadciągającymi Polakami, Kławdia wybiega na ulicę i przyłącza się do nich. Chaim Magazanik patrzy na nią z podziwem: „To są prawdziwi ludzie, Bejła. A my – czy w ogóle jesteśmy ludzie? My jesteśmy nawóz”. Takiego podziwu wymagała epoka i nie ma w tym fałszu: bardzo możliwe, że biedny, zahukany Żyd naprawdę zachwyciłby się idącą na śmierć panią komisarz. Nie przypadkiem jednak ostatnie słowo wypowiada Żydówka, każąc mężowi nastawić prymusa, bo przecież zostało jeszcze dziecko „kacapki” i trzeba dla niego zagrzać mleko.
Tematyka absolutnie bablowska, ale widać już zapowiedź tego, że Grossman wybierze inną drogę niż Babel: w konflikcie