Na chwilę zamykam oczy. Z niewiadomych powodów chcę udzielić trafnej odpowiedzi, która zrobi wrażenie na moim rozmówcy. Ale obmyślając ją, zastanawiam się jednocześnie, czemu, do kurwy nędzy, robię, co mi każe. Otwieram oczy.
– Cały czas czuję się nieco odrębna, bardziej zdystansowana od życia w porównaniu z osobami słyszącymi.
– Właśnie! – mówi, uderzając dłonią w kolano. – Dokładnie o to mi chodziło. Proszę mówić dalej.
Uśmiecham się mimo woli.
– Kiedy tego potrzebuję, cisza przynosi mi ulgę. – Holmqvist wygląda na zniecierpliwionego, jakby sam był w stanie wymyślić taką odpowiedź. – To cisza, jakiej wy nigdy nie zaznacie.
Oblizuje wargi w dziwny sposób. Dotyka językiem blizny, którą ma pośrodku, nad ustami, i przesuwa go w lewo, potem język wraca do blizny i przejeżdża w prawo.
– To cisza ostateczna, tak jak ostateczna jest śmierć. Jest gęsta i głęboka. Jeśli chcę, mogę się nią otulić. I mogę ją włączać i wyłączać, a wy nie.
– Dobrze! – stwierdza, wbijając we mnie wzrok. Znamię na jego jabłku Adama unosi się i opada. – Naprawdę znakomicie. Dobra robota.
Swędzi mnie skóra. Mam wielką ochotę stąd uciec, ale nie wiedzieć czemu, chcę też odpowiadać na jego pytania i zrobić na nim wrażenie. Gdyby to on zamierzał zastrzelić Freddy’ego Malmströma, czy zrobiłby to tak blisko własnego domu?
– To była nadspodziewanie owocna wizyta – stwierdza mój gospodarz. – Ale jeśli mam zjeść dziś kolację, muszę się zająć moją wołowiną. A jeść muszę. Proszę wpadać, jeżeli miałaby pani jeszcze jakieś pytania. Ale jeśli będę zajęty pisaniem, nie wpuszczę pani. Kiedy piszę, przenoszę się do świata równie cichego, jak pani świat. Jeżeli będę tam przebywał – dodaje, wskazując owłosioną dłonią na sufit – moje drzwi pozostaną zamknięte.
12
Wychodzę od Ghostwritera, wsiadam do auta i zamykam drzwi. Przez warstwę martwych komarów przyklejonych do przedniej szyby patrzę na skrawek nieba widoczny pomiędzy drzewami i na grubą kołdrę chmur, które napłynęły podczas mojej wizyty. Potem przenoszę wzrok dalej, na mur okalający ziemię Davida Holmqvista, a w zasadzie – na zbieraninę omszałych kamieni poukładanych jeden na drugim mniej więcej do wysokości pasa. To nie mur z prawdziwego zdarzenia – nie powstrzymałby łosia, a w dodatku cały jest porośnięty paprociami, chrobotkiem reniferowym i młodymi olchami.
Patrzę w lewo i widzę stojącą tuż obok Fridę Carlsson. Ma spoconą, zarumienioną twarz. Nie mogę opuścić szyby, bo silnik nie pracuje, więc otwieram drzwi.
– Frido, wszystko w porządku?
Uśmiecha się do mnie.
– Wyskoczyłam na rundkę power walkingu przed kolejną burzą. Rozpoznałam twój samochód, więc podeszłam się przywitać.
Otwieram drzwi szerzej. Widzę teraz jej czarne lycrowe legginsy i koszulkę. Jest w świetnej formie.
– Myślałam o tej strasznej sprawie – mówi, wycierając twarz koszulką biegową. – I o twojej gazecie. Może powinnyśmy jeszcze porozmawiać, w końcu Hannes jest szefem koła łowieckiego. Znam dużo ludzi, którzy polują w Utgardzie.
– Brzmi świetnie – przyznaję. – Teraz?
Frida zerka na zegarek – duże cyfrowe urządzenie z krokomierzem.
– Przejdziesz się ze mną do nas? Zrobiłam trzynaście kilometrów, zostały mi już tylko dwa. Jeśli zacznie padać, odwiozę cię potem do twojego auta. Zgoda?
Bez słowa wysiadam i wkładam kurtkę przeciwdeszczową, zamykam toyotę i odchodzę ramię w ramię z Fridą. Ja nie uprawiam power walkingu – po prostu idę ścieżką obok muru Ghostwritera.
– Rozmawiałaś z Davidem? – pyta moja towarzyszka, omijając wzrokiem dom.
– Przed chwilą – potwierdzam. – Przyjaźnicie się?
Frida uśmiecha się, a potem chichocze. Nadal macha kijkami do nordic walkingu, jakby jechała na niewidzialnych nartach biegowych po niewidzialnym śniegu.
Odzywa się dopiero, kiedy mamy już za plecami mur posesji Davida Holmqvista.
– David jest niezwykły – stwierdza. – Uważa się za uzdolnionego pisarza, ale nikt z nas nie zna żadnej jego książki, bo nie tworzy na własny rachunek. Może czytaliśmy coś jego autorstwa, może nie, nie sposób tego sprawdzić. Kiedyś, gdy wspomniałam przy nim o tym, że najbardziej lubię klasyczne romanse z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, uniósł brwi i zrobił minę, jakby uważał to za głupotę. To czytelniczy snob, na pewno znasz takich. My nie mamy pojęcia, co sam pisze. To po prostu nie nasz typ. A z Hannesem są krańcowo różni, więc…
Zatrzymuję się. Właśnie zdałam sobie sprawę, że jestem w środku lasu. Pieprzonego, morderczego lasu. Nie mam auta, nie mam broni, nie mam pojęcia, co robić dalej.
– Muszę wracać – mówię, wyciągając ręce na boki, jakbym się starała utrzymać równowagę. – Do pikapa. Pojedźmy do ciebie.
– Nonsens – stwierdza Frida. – Wiem, że Utgard wydaje się teraz straszny, ale jesteśmy tu całkiem bezpieczne. Morderca wziął na cel myśliwych płci męskiej. Pozwól.
Zakłada mi na rękaw kurtki, na wysokości przedramienia, pomarańczową opaskę odblaskową.
– Nic nam tu nie grozi. Daję słowo.
A ja jej wierzę. Dzięki małemu, błyszczącemu kawałkowi plastiku przyczepionemu do kurtki odzyskuję poczucie bezpieczeństwa.
– Za dziesięć minut będziemy na miejscu.
Pośrodku ścieżki ciągnie się szeroki pas usychającej trawy. Las jest cichy – słychać tylko nasze kroki i – od czasu do czasu – bzyczenie końskiej muchy lub pszczoły. Staram się patrzeć prosto przed siebie, tam, gdzie coś widać. Po bokach mam nieprzeniknione bariery, piętnaście razy wyższe ode mnie. Żywe ściany ciemności. Są zbyt blisko. Uparcie patrzę do przodu.
I w końcu widzę dom. Fragmenty spadzistego mansardowego dachu prześwitują pomiędzy zrudziałymi liśćmi brzóz. Gdybym puściła się biegiem, dotarłabym tam w trzy minuty. Ta myśl bardzo mnie uspokaja. Jeżeli spomiędzy drzew nagle wybiegnie łoś albo z gniazda nad moją głową wyleci szerszeń, przynajmniej mam dokąd uciekać.
– Czytałaś o morderstwach z lat dziewięćdziesiątych?
– Tak – przyznaję. – Nie miałam czasu zagłębić się w temat, ale wiem, co, gdzie i kiedy.
– Czyli wiesz, że kogoś aresztowano, ale później zwolniono, nie stawiając mu zarzutów, po tym, jak w 1994 roku znaleziono ostatnie ciało?
– Tak, Martina Jakiegośtam. Jeśli wierzyć forom analizującym nierozwiązane sprawy, nie było żadnych śladów, wszystko opierało się na plotkach.
– Może i tak – przyznaje Frida i odwraca głowę, żeby na mnie spojrzeć. Wchodzimy na podjazd. – Tamtej jesieni byłam w Norrlandii, opiekowałam się moim tatą, ale Hannes pamięta to aresztowanie. A Martin Jakiśtam to teraz David Jakiśtam.
Zatrzymuję się.
– Holmqvist? – pytam głośniej, niż zamierzałam. – Był aresztowany w związku z tamtymi zabójstwami?
– Miejscowi nie lubią o tym mówić. To psuje reputację miasteczka. – Frida spogląda