Komentując opisywane zajście, pisarz nie kryje rozczarowania brakiem pogłębionej refleksji ze strony Gertrudy Stein ferującej, delikatnie rzecz ujmując, nieszczególnie empatyczną ocenę osób z jego środowiska, w tym także jego samego. Właściciel warsztatu, udzielając reprymendy mechanikowi, ucieka się wszak do generalizacji niemającej związku z doświadczeniami wojennymi pokolenia reprezentowanego przez młodego człowieka (który przecież mógł nie wiedzieć, kim jest Gertruda Stein i dlaczego jej samochód musi być naprawiany w pierwszej kolejności), a więc generalizacji podobnej do tej, którą przypisuje się często Sokratesowi: „[n]asza młodzież ma dziś silne pragnienie luksusu, ma złe maniery, pogardza władzą i autorytetem, brak im poszanowania dla starszych. Wolą zajmować się bzdurami zamiast nauki […]”102. Używając pojęcia génération perdue, krytykuje postawę „młodych”, w domyśle zakłada, że „niegdyś” młodzież była „lepsza”, że ta „dzisiejsza” jest nic niewarta i szkoda dla niej zachodu. Stein pozwala sobie na podobne uogólnienie, mówiąc Hemingwayowi, że jego pokolenie „nie szanuje niczego” i „zapija się na śmierć”. Jednak natychmiast zawęża krytykowaną grupę do osób naznaczonych piętnem wojennej traumy: „Właśnie tym jesteście. Wszyscy wy, którzy służyliście podczas wojny. Jesteście straconym pokoleniem”.
Mimo upływu czasu poirytowanie pisarza nie mija. W świetle jego wspomnień wydaje się jasne, że Stein przekroczyła granicę etykiety, nie tylko przyjmując postawę roszczeniową (pierwszeństwo w obsłudze samochodu), ale także przyznając sobie prawo do tego, by wtórując właścicielowi warsztatu, autorytarnie postponować całe pokolenie ludzi, którzy starli się z bezsensownym okrucieństwem militarnego konfliktu i zapłacili za to kolosalną cenę. Zdaje się nie pamiętać, że jej pokolenie uczestniczyło w Wielkiej Wojnie jedynie pośrednio i dziś cieszy się względnym komfortem wyłącznie dzięki temu, że to „stracone”, od którego wyraźnie się odcina, trafiło na całopalny stos, złożone w ofierze przez polityków. Kierująca się chwilowym impulsem pisarka, być może nie w pełni świadomie, uderza w czułą strunę Hemingwaya: „Jesteście straconym pokoleniem” – czyli jakim? Takim, które straciło na wartości w wyniku wojny, a więc w którym nie należy pokładać nadziei? Takim, które nie wniesie już istotnego wkładu w rozwój świata i jego świetlaną przyszłość, a więc „straconym” z punktu widzenia optymistycznego, modernistycznego projektu poddanego rewizji przez wojnę? Jak to możliwe, żeby komukolwiek przeszło przez myśl, by pokolenie weteranów podsumować jako generację bezwartościowych alkoholików? A jednak – owszem, to możliwe, a nawet nierzadkie: pisarzowi nieobcy jest złośliwy chichot historii. Być może właśnie dlatego generał Michel Ney – wielokrotnie ranny w służbie Francji bohater spod Valmy, Neerwinden, Mainzu, Neuwied, Mannheim, Magdeburga, Innsbrucku, bohater kampanii rosyjskiej, Marszałek Imperium, zwycięzca wielu bitew i wielki przegrany spod Waterloo, który po upadku Napoleona został oskarżony o zdradę przez francuską Izbę Parów, skazany i rozstrzelany – okazuje się postacią wyjątkowo bliską Hemingwayowi, przywoływaną w jego tekstach jako Mike Ney, oszukany przez historię przyjaciel poza czasem103.
Przyjaźń przeważa i tym razem: jednorazowe faux pas Gertrudy Stein nie przekreśla jej w oczach młodszego twórcy. „Zrobię co w mojej mocy, żeby ją wspierać” – pisze Hemingway w swoich wspomnieniach – „i że o to, by świat doceniał jej znakomitą pracę będę dbał, dopóki sił mi wystarczy – tak mi dopomóż Bóg i Mike Ney. Ale do diabła, mogłaby sobie darować całą tę gadkę o straconym pokoleniu i wszystkie zafajdane, proste etykietki”.
vJeżeli więc nie „stracone”, to jakie było owo pokolenie? Wygodnie jest używać etykiet, aby klasyfikować (a czasem szufladkować) zjawiska, które nie będąc elementem naszego własnego doświadczenia, nie mogły nigdy trafić do repozytorium pamięci. Szczególnie wtedy, kiedy od traumatycznych wydarzeń oddzielają nas i przestrzeń, i czas, i język – krytyczna refleksja nad nimi może okazać się nie lada wyzwaniem. Polskiemu czytelnikowi, dwudziestopierwszowiecznemu odbiorcy amerykańskiej prozy, pierwsza wojna światowa jawi się raczej jako wydarzenie podwójnie odległe. Po pierwsze, odeszli już świadkowie, którzy mogliby zdać bezpośrednią relację z wydarzeń tamtych lat. Po drugie, Wielka Wojna (jak określa się pierwszą wojnę światową w historiografii i literaturze anglojęzycznej), która uderzyła w cywilizacyjne podstawy kultury Zachodu, to – w obiegowym postrzeganiu współczesnego polskiego obywatela – globalny konflikt, którego pośrednim efektem było odzyskanie przez Polskę niepodległości. Polski student kojarzyć ją będzie raczej z 11 listopada 1918 roku niż z masowymi deportacjami, stosowaną przez obce armie taktyką spalonej ziemi, głodem czy wcielaniem etnicznych Polaków do sił zbrojnych mocarstw zaborczych. W zbiorowej świadomości społeczeństwa polskiego kataklizmem, którego społeczne, psychologiczne i gospodarcze skutki trwają aż do dziś, jest druga wojna światowa: wojna, której naocznymi świadkami, a często uczestnikami, byli ludzie żyjący do dziś, nasi dziadkowie i rodzice. I mimo że od 1945 roku przyszło na świat już czwarte pokolenie Polaków, to jednak Auschwitz, Powstanie Warszawskie czy Rzeź Wołyńska są wciąż żywe w naszej zbiorowej pamięci. A ponieważ zrozumienie specyfiki prozy Ernesta Hemingwaya, tak silnie zakorzenionej w naocznym doświadczeniu obu wielkich kataklizmów XX wieku, wymaga empatii, warto pozwolić sobie na dygresję i sięgnąć do repozytorium naszej własnej kultury, by – nauczywszy się „języka” traumy – przeczytać powieści amerykańskiego twórcy jeszcze raz, tym razem nie posiłkując się etykietami.
A zatem, jeżeli szukać w polskim kanonie literackim prozy, której poetykę immanentną i styl można byłoby bezpośrednio porównać z poetyką i stylem Ernesta Hemingwaya, to z pewnością należałoby zacząć od dokładniejszej analizy