– Tylko nie próbuj mi tu czegoś po swojemu wyjaśniać, bo sytuacja mówi sama za siebie! Jak, u diabła, zamierzałeś tłumaczyć się przed sądem? – Golding spiorunował go wzrokiem. – Bardzo mnie kusi, by cię zabić i uwolnić świat od takiej jak ty kanalii, niestety za bardzo kocham siostrę, by to zrobić. Żadna kobieta, która musi znosić jedną miłosną przygodę męża za drugą, nie powinna czuć się zobligowana do wierności, więc moja siostra ma wszelkie powody, by zażądać rozwodu. Niestety wątpię, czy się na to zdecyduje. Ma żelazną wolę, a twoje skandaliczne zachowanie tylko dodatkowo ją zahartowało. Ona nie jest byle kim nie tylko z charakteru. To lady Seymour i niezależnie od tego, co byś jej uczynił, zamierza utrzymać swoją pozycję towarzyską. Do diabła, człowieku, bardzo ją zraniłeś. Domyślam się, że jesteś z siebie dumny.
Przeniósł uwagę na Lydię, zbliżając się do niej niczym ogromna fala, a jego gęste ciemne włosy, lekko posrebrzone na skroniach, błyszczały w promieniach słońca padających przez okno. Wysoki, wąski w talii, z silnymi muskularnymi barami, ubrany w ciemny surdut i jasne spodnie, przesunął po niej bezczelne spojrzenie. Zacisnął usta, a zimne i nieprzyjazne oczy zaiskrzyły groźnie.
Obserwował ją, a ona obserwowała jego. Irytowało ją to spojrzenie, a Golding wybuchnął:
– Na litość boską, co też pani sobie myślała, zadając się z tym notorycznym rozpustnikiem?!
Lydia poczuła wzbierający w niej gniew, któremu musiała dać upust. W końcu była ofiarą przebiegłości Henry’ego w takim samym stopniu, jak siostra Goldinga. Jej oczy rozbłysły groźnie, a głos zabrzmiał silnie i zdecydowanie.
– Niczemu nie jestem winna! – oświadczyła z furią. – Nie miałam pojęcia, że Henry ma żonę ani że jest notorycznym rozpustnikiem, gdyż nie należę do jego świata. Wyższe sfery są poza moim zasięgiem, sir. Nie wiedziałam też, że nazywa się Seymour. Znam go wyłącznie jako Henry’ego Sturgisa.
Golding stał z rękami opartymi na biodrach, jego jasnoniebieskie oczy zdawały się zimne jak lód na tle ciemnej twarzy o silnie zarysowanej szczęce.
– Nie oskarżałem pani, panno…? – Spojrzał na nią pytająco.
– Brook. Lydia Brook – przedstawiła się, próbując zapanować nad głosem i nadać rysom twarzy normalny wygląd. – A pan nazywa się Golding, tak?
– Tak, Alexander Golding.
Lydia patrzyła na niego wyzywająco, wysuwając małą brodę, po czym przeniosła wzrok na Henry’ego. Słowa wypowiedziane przez Goldinga brzmiały jej w uszach jak echo. Nagle poczuła, jakby jej głowa znalazła się w stanie nieważkości, i musiała zebrać wszystkie siły, żeby utrzymać się w pozycji pionowej.
Patrzyła na Henry’ego, w jego twarzy wyczytała to wszystko, czego nie był w stanie ukryć. W ułamku sekundy zmienił się z miłego i czułego mężczyzny, który czekał niecierpliwie, aż zostanie jego żoną, w samolubnego i szczwanego typka, który zastanawiał się gorączkowo, co zrobić, żeby odwrócić na swoją korzyść sytuację, która go zaskoczyła. Pojawienie się szwagra wytrąciło go z równowagi, na jego brwiach pojawiły się kropelki potu. Lydia niemal mogła słyszeć, jak pracują jego zwoje mózgowe.
Zacisnęła powieki, usiłując pozbyć się dławiącego ucisku w gardle. Słońce, które jeszcze przed chwilą tak jasno świeciło, zaczęło zachodzić. Jakże była naiwna, gdy wierzyła, że namiętne pocałunki Henry’ego i słowa łagodnej perswazji świadczą, iż naprawdę jej pragnie. Teraz sobie uświadomiła, że były to tylko nic nieznaczące frazesy, a jego namiętność niczym nie różniła się od tej, jaką mógł czuć do każdej kobiety, która go pociągała. Fakt, że nie uległa jego próbom uwiedzenia – oczywiście kategorycznie odmówiła zrobienia tego bez obrączki na palcu – tylko sprawił, że pragnął jej jeszcze bardziej i z jeszcze większą natarczywością próbował ją zdobyć.
– Powiedz, dlaczego to zrobiłeś – zażądała, kiedy wreszcie uznała, że będzie mogła przemówić normalnym głosem.
Rzucił na nią okiem. Chciała zobaczyć w tym spojrzeniu prośbę o zrozumienie, ale ujrzała tylko chłodną kalkulację.
– Jakbyś nie wiedziała – odparł głosem tak niskim, że z trudem wychwytywała słowa. – Chciałem cię…
– Ale nie jako żonę – odparowała pogardliwie, zauważając, że nie patrzy jej w oczy.
– Nie. Zależy mi na tobie…
– Nie niszczy się kogoś, na kim nam zależy.
– Od chwili, gdy zobaczyłem cię po raz pierwszy, pragnąłem cię – powiedział Henry. – Nic na to nie poradzę. Tak długo na to czekałem. Myślałem, że nigdy nie będzie mi dana szansa posiadania ciebie. Zaślepiony pożądaniem zatraciłem poczucie dobra i zła, sprzeniewierzyłem się wpojonym mi zasadom dobrego wychowania. Nie jestem z tego dumny.
– Akurat to jedno popieram. Masz wielki powód do wstydu. – Spojrzała na niego z pogardą. – Oszukałeś mnie, przywiozłeś tutaj, żeby uczynić swoją żoną. Miałeś mnie zabrać do swego domu w Ameryce, bo twierdziłeś, że twój ojciec jest chory, więc nie możesz czekać wymaganych trzech tygodni na zapowiedzi. Nic z tego nie było prawdą. Jaką łatwowierną i zaślepioną idiotką się okazałam Musiałeś się świetnie bawić tą moja głupotą… To, co zrobiłeś jest nikczemne i podłe. Jak śmiałeś tak haniebnie mnie potraktować?
– Lydio, gdybyś tylko wiedziała…
– Wiedziała? Co wiedziała?! – wybuchnęła. – Że już masz żonę? Co zamierzałeś ze mną zrobić? Porzucić w Szkocji po jednej nocy małżeńskich rozkoszy i wrócić do Londynu zadowolony z kolejnego, jak mniemam, sukcesu? – Gdy po jego minie poznała, że właśnie taki miał zamiar, rzuciła mu spojrzenie pełne odrazy. – Budzisz we mnie wstręt, Henry. Jak śmiałeś tak ze mnie zadrwić i wystawić na pośmiewisko?
– Co teraz zrobisz? – spytał.
– To, co robiłam zawsze. Będę żyć własnym życiem. Ale skąd to nagle zainteresowanie? Bądźmy szczerzy, Henry, nie kochałeś mnie, podobnie jak ja ciebie.
– Chcesz powiedzieć, że nie żywiłaś do mnie żadnych ciepłych uczuć?
– Chciałeś mnie uwieść, ale ci się nie udało, więc jeszcze bardziej się zawziąłeś. Zamiast zachować się przyzwoicie i się usunąć, posunąłeś się jeszcze dalej. Wykorzystując moją naiwność i wrażliwość, zaproponowałeś mi małżeństwo, choć nie miałeś do tego prawa. Jesteś kłamcą i oszustem. Najgorsze, że dałam się na twoje kłamstwa nabrać i nawet przez myśl mi nie przeszło, jakie są twoje prawdziwe intencje. A ty chciałeś mnie poniżyć! Ale nigdy ci się to nie uda. Nigdy!
Trudno jej było znieść myśl, że Henry igrał z nią jak kot z myszą. Popatrzyła na jego kręcone jasne włosy i szczupłe muskularne ciało. Miał zmysłową twarz o pełnych ustach i głębokich oczach spoglądających spod ciężkich powiek. Niewątpliwie podobał się kobietom. Był tym samym mężczyzną, który okazywał jej względy i był wyczulony na jej potrzeby. Ale teraz już widziała, że tamten mężczyzna nie istnieje i nigdy nie istniał. Miała przed sobą znudzonego cynika, który szukał kolejnych podniet, skrajnego egoistę ceniącego tylko własny interes. A także aroganta, który patrzył na nią bezczelnie i z pogardą, bo wywodziła się z niższej sfery społecznej.
Znienawidziła go. Czuła w sobie mieszaninę złości i upokorzenia tak dojmującego, że nieomal wierzyła, iż może ją to zabić.
– Poniżenie… To śmieszne. – Wyraźnie go rozzłościły